Jak wiele potrzeba słów, żeby opisać całe, długie
życia człowieka, w dodatku na tle burzliwych dziejów XX wieku? Może być ich
tyle, żeby wypełnić opasłe tomy, a i tak będzie ich za mało. A czasem wystarczy
tyle, by powstała niespełna 170-stronicowa opowieść, i to będzie wystarczająco.
Taką skromną objętościowo książką jest powieść austriackiego pisarza Roberta
Seethalera Całe życie (Wydawnictwo
Otwarte: 2017).
To historia Andreasa Eggera, kulawego samotnika,
przez otoczenie uważanego za dziwaka odcinającego się od ludzi. Mężczyzna,
który dotarł do alpejskiej doliny jako osierocony kilkulatek z woreczkiem z
pieniędzmi na szyi, spędził w niej niemal całe swoje życie. Czy szczęśliwie?
Bity przez wuja, co doprowadziło do jego kalectwa, wyrzucony z domu, musiał
sobie radzić sam, podejmując się każdej pracy, jaka mu się przytrafiła. Nie
było miejsca na wybrzydzanie i Eggerowi nawet nie przyszłoby to do głowy. Nie
było też miejsca na spokojny sen, ale noclegi na sianie, na strychu, pod gołym
niebem, również nie stanowiły dla niego problemu, z którym nie mógłby sobie
poradzić. Ciężka praca zaowocowała, mężczyźnie udało się kupić ziemię, zbudować
dom, wreszcie – zakochać się z wzajemnością. Miłość, która nierzadko potrzebuje
wielkich słów i dramatycznych wyznań, przyszła do niego spokojnie i choć na
chwilę wyrwała go z rąk samotności.
„Noce Eggera nie były już dłużej samotne. W łóżku koło niego leżała jego żona, cicho oddychając , a on czasem przyglądał się jej ciału, które rysowało się pod przykryciem i które mimo że w kolejnych tygodniach coraz lepiej je poznawał, ciągle wydawało mu się niepojętym cudem (s. 53)”.
A to wszystko na tle przemian przemysłowych
zachodzących w dolinie oraz złowrogich gór, w których mieszkała Zimna Pani, co
jakiś czas przychodząca po swoje ofiary. Nie burzyło to pokoju Eggera. Ze spokojem przyjmował każdy dzień,
który przynosił nowe obowiązki i zadania. Nic jednak nie trwa wiecznie, a los
lubi grać z nami w kości i rzucać liczne wyzwania, poddając nas hiobowym
próbom. Tak również było z Eggerem. Góry odebrały mu miłość, światowa polityka
rzuciła w wir straszliwej wojny – wystarczająco, by znienawidzić życie. Andreas
jednak nie się nie poddał. Nie był obojętny na ból i cierpienie, które były
jego udziałem, ale przyjmował je ze spokojem, godząc się z życiem i szukając
dla siebie nowych rozwiązań. Tak też postępował do końca swoich dni – nie mogąc
dłużej pracować przy budowie kolei liniowych, zaczął oprowadzać turystów po
górach. Gdy i to było już ponad jego siły, zaszył się w swojej chacie i wiódł
jeszcze bardziej samotne, ale szczęśliwe życie aż do końca.
„Nie miał nikogo, lecz miał wszystko, czego
potrzebował, i to wystarczało (s. 154)”. To zdanie jest jednym z wielu, które
pokazują jak niewiele potrzeba słów, by oddać sedno. Robert Seethaler właśnie
prostotą, skromnością słów oddał całe życie Eggera. Czy to pisząc o smutnym
dzieciństwie, czy o utraconej miłości, czy wreszcie o przerażających doświadczeniach
radzieckich łagrów, czynił to bez wyolbrzymiania, bez zbędnych epitetów.
Wystarczy kilka subtelnych zdań, napomknięcie, by oddać całą grozę, ale też
całą radość i miłość wypełniające życie człowieka. Nie ma tu roztkliwiania się
nad uczuciami, przymiotników mających nam uzmysłowić stan ducha Eggera, to
naprawdę jest zbędne. Andreas to człowiek, który się nad sobą nie użalał, który
przyjmował życie z całym dobrodziejstwem inwentarza, i choć cierpiał, bo kto
w życiu nie cierpi, to się z nim godził.
„Jak wszyscy ludzie także i on nosił w sobie przez całe życie wizje i marzenia. Niektóre z nich sam realizował, niektóre zostały mu dane. Wiele pozostało nieosiągalnych lub też, gdy po nie sięgnął, wydarto mu je z rąk. A kiedy po pierwszych roztopach wychodził porankiem na mokrą od rosy łąkę przed chatą i kładł się na jednym z rozsianych tam płaskich głazów, czując pod plecami zimny kamień, a na twarzy pierwsze ciepłe promienie słońca, wtedy miał uczucie, że wiele rzeczy wcale nie poszło tak źle (s. 157)”.
Całe
życie to w zasadzie lekcja życia. Modny teraz nurt slow life może czerpać z tej książki
garściami, by pokazywać i uczyć, jak wygląda prostota życia i jak odnaleźć
siebie w świecie. Wielu życie Eggera może wydać się dołujące, osamotnione i
przygnębiające, ale to znaczyłoby, że trudno im dostrzec, co było dla niego
najważniejsze i jak zwykłe codzienne chwile stawały się dla niego niezwykłe,
wręcz magiczne, jak np. pierwsze odbiorniki radiowe czy spacer ludzi po
Księżycu. Nie twierdzę, że każdy z nas powinien mieszkać w oborze i pozbawiać
się kontaktu z innymi. Ale każdy z nas powinien wyciągnąć lekcję z tej lektury,
by nasze życie było życiem spełnionym, tak jak życie Eggera.
„Przeżył dzieciństwo, wojnę i lawinę. […] Jego życie bezustannie dyndało na włosku między niebem a ziemią, a w ciągu ostatnich lat jako przewodnik dowiedział się o ludziach więcej, niż był w stanie pojąć. […] Kochał. I zaznał przedsmaku tego, dokąd miłość mogła zaprowadzić. […] Nie potrafił sobie przypomnieć, skąd pochodzi, a koniec końców nie wiedział też, dokąd zmierza. Jednak mógł bez żalu spoglądać na czas między tymi punktami, na swoje życie, z raptownym śmiechem i wielkim zdumieniem (s. 162-163)”.
Całe
życie bywa nazywane wielką ucztą literacką. Nie jest to jednak
wielkie obżarstwo pełne wspaniałych, ale przesadzonych dań, a raczej subtelnym
cieszeniem podniebienia prostymi smakami.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwartemu.