Stwierdziłam ostatnio, że zmieniam się w weekendowego smakosza-łasucha.
Jak się ów syndrom objawia?
A tym, że prycham i parskam na normalne obiadki typu rosołek i pomidorowa i marzę o nieco bardziej wykwintnych rarytasach.
Śni mi się nocy pizza, spagetti, naleśniki ze szpinakiem czy steki.
Skąd te sny gastronomiczne?
Odpowiedź jest prosta. To wszystko spowodowane jest monotonią żywieniową w robociźnie.
Od poniedziałku do piątku żyję przeważnie na kanapeczkach z szyneczką i serkiem żółtym, które mi już wyłażą gałkami ocznymi.
Dlatego też - coby nie zmienić się w serowego świra - razem z jedną personą postanowiłam, iż raz w tygodniu, w weekend, będziemy zamieniały się w krytyka kulinarnego a'la M. Gessler. Udawać się będziemy bowiem do różnych, łódzkich knajp i w ramach eksperymentów skonsumujemy dania, które jeszcze w życiu swym nie jadłyśmy.
Oczywiście owe posiłki zostaną uwiecznione na zdjęciu słitaśnym, aby publika blogowa też coś z tego miała.
To w ramach wstępu.
A teraz przejdźmy do faktów.
Oto danie na dziś.
![]() |
mule z ziołami w sosie z białego wina, restauracja Brasil - Manufaktura, ok. 40 zł. |
Oczy Was nie mylą.
Skosztowałam sobie skorupiaka powyższego.
Taka tam egzotyka.
Wrażenia?
Może zacznę od tzw. dressingu, na wspomnienie którego mam motylki w żołądku.
Czegoś tam boskiego dawno nie jadłam.
Sos z białego wina był bowiem przepyszny, podobnie jak delikatne krążki cebulowe w nim pływające.
Z przyjemnością maczałam w nim kawałki bagietki i zagryzałam je wyskrobanymi ze skorupy mulami.
Jeśli natomiast chodzi o bohaterów dnia, czyli imć muli - tu mam mieszane uczucia.
Smak miały dziwny - nieco gumowaty i bagienny.
Kosztując ich, czułam się nieco jak bajkowy Shrek.
Coś mi się ciągnie w ustach, coś mi wali szlamem... Gdyby nie wspomniany wcześniej sos, mule same w sobie są ciężko do zgryzienia i żołądka zapełnienia...
Podsumowując - za cenę 40 zł spodziewałam się czegoś lepszego.
Podoba się Wam taki pomysł łódzkich, kulinarnych eskapad po knajpach?
Kathy Leonia