Witajcie!
Dziś będzie kleiście i oleiście.
Zaprezentuję Wam bowiem słów kilka o produkcie, którego namiętnie używałam podczas pierwszych starć bojowych z ŁZS.
Będę mówić o oliwce Salicylol z 5% kwasem salicylowym, który powszechnie stosuje się przy wszelkiego rodzaju łuszczących się zmianach skórnych.
Słowo od producenta: "
Oliwka Salicylol przeznaczona jest do różnego rodzaju łuszczyce owłosionej skóry głowy, w złuszczaniu
łuszczycowatym, łupieżu skóry głowy, łojotokowym zapaleniu owłosionej
skóry głowy.
Dawkowanie: Zewnętrznie, na skórę chorobowo zmienioną. Oliwkę wcierać przy
pomocy nasączonego zwitka waty w zmienioną chorobowo powierzchnię skóry,
odgarniając włosy. Po upływie 1-2 godzin umyć głowę. Zabieg powtórzyć
kilka razy w odstępie 3-4 dni. W szczególnie nasilonych zmianach, celem
zwiększenia skuteczności preparatu, zaleca się założyć na głowę szczelny
czepiec z cienkiej folii.
Uwaga! Nie stosować w przypadku przerwania ciągłości skóry. Unikać
stosowania na skórę twarzy, okolicę krocza i ostre zmiany zapalne. Skład: 95% olejku rycynowego i 5% kwasu salicylowego."
Bohater w słoju:
![](http://library.vu.edu.pk/cgi-bin/nph-proxy.cgi/000100A/https/blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4bV4Z5uw3EtNP72WkAYGA3eQQTkPPRy2sZlhwQSFHf2gMUoEkeNWftswk4rmeiYw90PxQJldT-8tZUhX_mZQHlY4H9W5kOvrlrdAOqu9jWNMeZBBrDvwXx9fKbuNzg4DN4IiWTfNJgGg/s1600/IMGP0122.JPG) |
można powiększyć przez "klik" na zdjęcie |
I na ręku:
Szczegóły:
Cena i dostępność: pierwszą butelkę tego mazidła kupiłam w aptece półtora temu, kiedy to wykryto u mnie ŁZS. Koszt - ok. 13 zł.
Zapach: dla mnie specyfik ten ewidentnie "wali" olejem Kujawskim i trochę takim smalczykiem ze słoniny...
Opakowanie i pojemność: słój szklany, który ma tendencję do brudzenia się. 100 gr liczy sobie pojemności.
Wydajność: gdy używałam regularnie, czyli co drugie mycie na całą głowę, jedna butelka starczyła na jakieś 3 lub 4 miesiące. Teraz drugi słój męczę już ponad rok...
Działanie: moje początki znajomości z tymże produktem były ciężkie... Pierwsza, dosyć hojna aplikacja (palcami) na całą łepetynę i następujące (po jakiejś godzinie) zmywanie mazidła to był koszmar... Włosy się lepiły i kleiły niemiłosiernie, plątały się i strąkowały i za nic nie mogłam ich domyć. Dopiero przy trzecim podejściu się udało. A ile ich przy tym wylazło to aż żal tyłek ściskał... Co jednak z działaniem na ŁZS? Czy były jakieś efekty? Nie uwierzycie, ale tak! Zauważyłam w sumie już od razu, że łuski było mniej, skóra słowy mi się nawilżyła i kudły wyglądały tak jakoś błyszcząco. Ale to nie zmienia faktu, że potem na samą myśl o koszmarze aplikacji i zmywaniu Salicylolu, miałam ochotę butelkę potłuc i wywalić na zbitą szyjkę. Jednakże powstrzymałam się i dzielnie próbowałam dalej. Kolejny raz dałam nieco mniejszą ilość oleju, aplikowaną ostrożniej (na wacik kosmetyczny, przedziałek po przedziałku) i trzymałam krócej. Włosów znów trochę więcej wylazło niż zwykle, ale przynajmniej nie miałam kłopotów z domyciem ich. I odtąd tak właśnie salicylowałam się. Na rezultaty nie musiałam długo czekać. Po kilku dawkach Salicylolu, włosy zrobiły się mocniejsze, grubsze, lśniące; łuska jakby zanikała. Przestała mnie także swędzieć łepetyna i wreszcie nie czułam potrzeby drapania się. Seanse z oliwką powtarzałam regularnie prawie pół roku, do momentu, gdy stwierdziłam, że to już mi niepotrzebne. Teraz stosuję oliwkę tylko profilaktycznie co miesiąc/dwa miesiące. Podsumowując, ten produkt przy ŁZS da się polubić. Ba, a nawet trzeba! Jeśli - podobnie jak ja - męczyliście/męczycie się z łuską i świądem skalpu, oliwka Salicylol się u Was sprawdzi. Uważajcie jedynie, by nie przesadzić z nadmiarem mazidła i z czasem trzymania na łepetynie. Co za dużo - niezdrowo...
Ocena: 4/5
Kathy Leonia