W ramach świątecznego remanentu powróciłem po prawie 30 latach do "Kobiety z wydm" Abe Kobo. W redakcyjnej notce przeczytałem, że to japoński Kafka i rzeczywiście skojarzenia z "Zamkiem" nasuwają się same - tyle, że o ile tam bohater usiłuje się dostać do środka tak tu usiłuje wydostać się na zewnątrz, a śnieg został zastąpiony piaskiem.
"Kobieta z wydm" to jedna z tych książek, które wymagają lektury w ciszy i spokoju rewanżując się za to czytelnikowi atmosferą, spod której trudno się wyzwolić jeszcze jakiś czas po zamknięciu książki. Pozornie niewiele się tu nie dzieje. Przypadkowy mężczyzna zostaje uwięziony i zmuszony do pomagania samotnej kobiecie w ochronie jej domu przed zasypującym go piaskiem. Cel, jakim w trakcie tego uwięzienia staje się dla niego wolność, okazuje się wcale nie tak istotny, gdy tylko pojawia się możliwość wolnego wyboru. To co stanowiło jeszcze przed chwilą więzienie, z którego starał się za wszelką cenę wydostać przestało nim być, gdy od mężczyzny zależy decyzja o pozostaniu w nim. Co więcej, w momencie gdy pojawia się możliwość wolnego wyboru, jego świat zostaje przewartościowany i staje się jak wstęga Mӧbiusa (nazwisko to nieprzypadkowo pada w powieści) - jednopłaszczyznowy. To co było złem okazuje się już nim nie być a jego dotychczasowe miejsce wcale nie musi być zajęte przez coś innego. Mnie jednak bardziej zaintrygował motyw samotności i to samotności nie kobiety lecz mężczyzny. Bo o ile ona ze swoją syzyfową pracą wykonywaną nie tyle nawet dla własnego dobra (a na pewno nie tylko), ile w interesie zbiorowości, do której należy jest częścią wspólnoty, to zgłoszenie przez matkę zaginięcia mężczyzny po ponad sześciu latach jest tak samo wymowne jak sam fakt zaginięcia. Okazuje się, że życie, w którym czuł się wolny pozbawione było znaczenia i sensu. Jego namiastka - poszukiwanie chrząszczy, po to by zapewnić przetrwanie pamięci o samym sobie w nazwie owada zapisanej w atlasie, do którego zajrzą zapewne tylko entomolodzy jest rozpaczliwą próbą zaznaczenia własnej obecności na świecie. To uwięzienie, praca i życie z nieznaną kobietą nagle nadaje jego życiu sens - okazuje się, że jest potrzebny i jest istotną częścią zbiorowości. Równie interesujący wydaje się też motyw piasku, wielokrotnie podkreślany jego mikroskopijny rozmiar a jednocześnie niszczący wpływ nie tylko na rzeczy ale także i na ludzi. Mam wrażenie, że zmaganie z nim stanowi metaforę ludzkiego losu, na który składają się niewielkie, codzienne wydarzenia, które odkładają się jednak swoim ciężarem na człowieku. Jego życie jest kształtowane niekoniecznie przez przełomowe wydarzenia będące często sprawą przypadku ale przede wszystkim przez niezauważalną w swojej powszedniości nieefektowną prozę życia. Bez dwóch zdań - świetna książka.