Z "Hanemannem" Stefana Chwina spotkałem się zaraz po jego wydaniu w 1995 r., do dzisiaj zresztą mam nieco siermiężną edycję z broszurowymi okładkami i nie ma co ukrywać - byłem pod wrażeniem książki. Ale jak to często bywa pod wpływem nudów i jakiegoś impulsu sięgnąłem po nią po raz drugi.
Powroty po latach bywają ryzykowne i trochę także i w przypadku "Hanemanna" zazgrzytało ale o tym później. To opowieść o świecie, którego już nie ma, pisana z tęsknotą i żalem za tym co bezpowrotnie przeminęło. Opowieść snuta przez chłopca, Piotra C. z perspektywy początku lat 50-tych. Dla mnie to książka bardzo osobista. Jako mały chłopiec poznałem kogoś takiego jak Hanemann, pozostały po nim ciężkie, oprawione w półskórek książki pisane gotykiem, których przeglądanie w dziecięcych latach zawsze miało dla mnie w sobie atmosferę czegoś tajemniczego. Jest coś w aurze niektórych miejsc, co sprawia, że nawet ludzie "nie stąd" czują się z nimi związani. To aura brukowanych ulic, na których można było kiedyś grać w piłkę bez obawy, że będzie jechał samochód, domów z podwórkami i ogródkami, do których chodziło się wieczorami "na szaber". Taka jest też aura Gdańska opisywanego przez Chwina.
Niemcy posługują się pojęciem "heimat", które odnosi się do miejsca, które kształtuje tożsamość człowieka, i to o tej małej ojczyźnie traktuje powieść Stefana Chwina. To poczucie identyfikacji z jakimś miejscem sprawia, że chcemy wiedzieć jak wyglądało życie na naszej ulicy i w naszym mieście przed nami. Sprawia, że rzeczy, które dla innych są bez wartości, nagle nabierają dla nas znaczenia. Zdekompletowana zastawa stołowa, stare bilety czy rachunki na ozdobnych drukach firmowych, na które ktoś trzeźwo patrzący na świat popatrzyłby ze wzgardą a w najlepszym razie z obojętnością jak na bezwartościowe śmieci stają się strażnikami pamięci, tak właśnie jak to się dzieje w powieści.
Niemcy posługują się pojęciem "heimat", które odnosi się do miejsca, które kształtuje tożsamość człowieka, i to o tej małej ojczyźnie traktuje powieść Stefana Chwina. To poczucie identyfikacji z jakimś miejscem sprawia, że chcemy wiedzieć jak wyglądało życie na naszej ulicy i w naszym mieście przed nami. Sprawia, że rzeczy, które dla innych są bez wartości, nagle nabierają dla nas znaczenia. Zdekompletowana zastawa stołowa, stare bilety czy rachunki na ozdobnych drukach firmowych, na które ktoś trzeźwo patrzący na świat popatrzyłby ze wzgardą a w najlepszym razie z obojętnością jak na bezwartościowe śmieci stają się strażnikami pamięci, tak właśnie jak to się dzieje w powieści.
"Dobry Niemiec", profesor Hanemann, który żyje w swoim własnym świecie i dla którego nie ma większego znaczenia, czy mieszka w Wolnym Mieście Gdańsku, Trzeciej Rzeszy czy w Polsce, jest tylko zwornikiem pomiędzy tym co było i tym co jest, świadkiem i swego rodzaju dowodem minionych czasów, tym cenniejszym, że niepoddającym się presji otoczenia i swoją odrębność. Ważne jest dla niego jego miejsce na ziemi, którym jest Gdańsk. Owszem, życie zadaje mu ciosy, zdarzają się przykre incydenty ale to tylko burze, które nie zmieniają jego zapatrywania na świat i ludzi.
Ale nie jest to też książka pozbawiona wad. I nie mam na myśli niezbyt oryginalnej tematyki, w której jeśli chodzi o powieści "gdańskie" kamieniami milowymi są "Blaszany bębenek" (pierwsze polskie wyd. 1983 r.) Güntera Grassa i "Weiser Dawidek" Pawła Huelle (1987), do których dołączył parę lat temu także "Castorp" (2004) autorstwa tego ostatniego. Stefan Chwin próbował po "Hanemannie" jeszcze odcinać od niego kupony powieścią "Esther" (1999) przed której nudą sprawiającą, że książka przeznaczona jest tylko dla wytrwałych - ostrzegam. Moim zdaniem jej mankamentem jest rażąca swoją nieudolnością próba osadzenia w realiach przedwojennego Gdańska. Mamy więc "na siłę" epatowanie niemieckimi nazwami bez ładu i składu. Ma się wrażenie, że Autor "dorwał się" do jakieś starej mapy Gdańska i stara się zrobić z niej jak największy użytek. Ale zabrakło w tym uwagi i konsekwencji. I tak oto w przedwojennym Danzig znajduje się obok ulic o niemieckich nazwach także Długie Pobrzeże i ul. Łąkowa. Nie lepiej jest z dzielnicami bo obok oryginalnego nazewnictwa pojawia się Oliwa. Jest gasthaus ale i "Instytut Anatomiczny". Studenci przyjeżdżają z Thorn ale wspomina się o Dolnej Saksonii, obok Königsberg pojawia się Kłajpeda. Od czasu do czasu Chwin odmienia niemieckie nazwy własne w ich oryginalnym brzmieniu przez polskie przypadki a czasami nie - trudno się połapać, czym się przy tym Autor kierował. Mnie tego rodzaju niezborność irytowała i przeszkadzała w lekturze, zwłaszcza w początkowych partiach książki, rozgrywających się w okresie "do wyzwolenia". Ale trudno, jakoś trzeba to ścierpieć. Jak wiadomo łyżka dziegciu potrafi zepsuć beczkę miodu ale zdarzają się wyjątki, i takim wyjątkiem jest "Hanemann".