Zamieszczenie najlepszej nawet książki na liście lektur wiąże się z ryzykiem jej automatycznego odrzucenia jako nudy z definicji. Czy tak jest w odniesieniu do "Dżumy" - nie wiem, ale na wszelki wypadek nie pytałem o to córki podbierając jej książkę. Pamiętałem ją jeszcze jako swoją lekturę ale wrażenia przez lata wyblakły i uznałem, że czas najwyższy na powtórkę.
Nie trzeba być zbyt przenikliwym by zorientować się, że powieść Camusa jest współczesną wersją "Dziennika roku zarazy" - motto i kilkukrotne wzmianki o kronikarskich zapiskach mówią same za siebie. Uważny czytelnik dostrzeże także aluzję do innej, wcześniejszej powieści pisarza - "Obcy" we wzmiance narratora o tym, że "sprzedawczyni opowiedziała o niedawnym aresztowaniu, głośnym w Algierze. Chodziło o młodego urzędnika handlowego, który zabił Araba na plaży." Ale to tylko ciekawostki, podobnie jak ta że niemożność przebrnięcia przez Granda poza pierwsze zdanie zamierzonej powieści - "W piękny poranek majowy wytworna amazonka siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego", może kojarzyć się (ale tylko w tym aspekcie) z innym niedoszłym prozaikiem - Jackiem Torrancem ze "Lśnienia", który również nie mógł wyjść poza początkowe zdanie.
"Dżuma" jest przeglądem ludzkich postaw, w obliczu śmierci innych i zagrożenia śmiercią. Jest zatem dziennikarz, który sądzi że epidemia go nie dotyczy bo nie jest stąd i dopiero z czasem pojmuje, że dramat innych ludzi, którzy są wokół niego dotyczy także i jego samego - "Zawsze myślałem, że jestem obcy w tym mieście i że nie mam tu z wami nic wspólnego. Ale teraz, kiedy zobaczyłem to, co zobaczyłem, wiem, że jestem stąd, czy chcę tego, czy nie chcę. Ta sprawa dotyczy nas wszystkich." i rentier, dla którego dżuma jest wybawieniem od odpowiedzialności - "dobrze mi z dżumą i nie wiem, dlaczego miałbym się wtrącać, żeby się skończyła." Dramat ogółu sprawia, że jego indywidualny występek dla innych staje się bez znaczenia, choć jego własne poczucie winy sprawia, że on sam odbiera go jako centralny punkt swego życia.
Najciekawsze jest jednak zestawienie postaw głównego bohatera, lekarza i duchownego, kaznodziei, a zwłaszcza ewolucja poglądów tego ostatniego, który musi się zmierzyć z pytaniem o obecność Boga w obliczu masowej śmierci niewinnych. Gdy umieszcza się "Dżumę" w kontekście okrucieństw II wojny światowej, miasto otoczone murami tak jak getto, krematoria, masowe groby, to pytanie to staje się czymś więcej niż tylko literackim zabiegiem. Nie da się ukryć, że ojciec Paneloux staje przed niewykonalnym zadaniem, wytłumaczeniem wiernym, że dżuma jest dopustem boskim, "kolektywną karą" dotykającą wszystkich bez wyjątków a oni sami "za nieznaną zbrodnię zostali skazani na niepojęte uwięzienie." Niemożność nadania Boskim decyzjom, które determinują ludzkie życie przekonującego, ludzkiego wyjaśnienia, nie zmienia faktu, że kaznodzieja przeciwstawia się dżumie - "Bracia moi, trzeba być tym, który zostaje!" - nawet kosztem wiary. Wymowny jest tu opis, na karcie choroby, którą wypełniono po jego śmierci i kiedy "napisano na karcie kontrolnej: "Wypadek wątpliwy"."
Po drugiej stronie stoi lekarz, który nie ma takich dylematów i który wyznaje - "gdybym wierzył we wszechmogącego Boga, przestałbym leczyć ludzi, zostawiając Bogu tę troskę. Ale ponieważ nikt na świecie, nawet Paneloux, choć sądzi, że w Boga wierzy, nie wierzy w niego w taki sposób, ponieważ nikt nie poddaje się całkowicie, on, Rieux, myśli, że tu przynajmniej jest na drodze prawdy, skoro walczy przeciw światu takim, jaki jest." Według niego, skoro "śmierć ustanawia porządek świata, może jednak lepiej jest dla Boga, że nie wierzy się w niego i walczy ze wszystkich sił ze śmiercią, nie wznosząc oczu ku temu niebu, gdzie on milczy."
"Dżuma" jest przeglądem ludzkich postaw, w obliczu śmierci innych i zagrożenia śmiercią. Jest zatem dziennikarz, który sądzi że epidemia go nie dotyczy bo nie jest stąd i dopiero z czasem pojmuje, że dramat innych ludzi, którzy są wokół niego dotyczy także i jego samego - "Zawsze myślałem, że jestem obcy w tym mieście i że nie mam tu z wami nic wspólnego. Ale teraz, kiedy zobaczyłem to, co zobaczyłem, wiem, że jestem stąd, czy chcę tego, czy nie chcę. Ta sprawa dotyczy nas wszystkich." i rentier, dla którego dżuma jest wybawieniem od odpowiedzialności - "dobrze mi z dżumą i nie wiem, dlaczego miałbym się wtrącać, żeby się skończyła." Dramat ogółu sprawia, że jego indywidualny występek dla innych staje się bez znaczenia, choć jego własne poczucie winy sprawia, że on sam odbiera go jako centralny punkt swego życia.
Najciekawsze jest jednak zestawienie postaw głównego bohatera, lekarza i duchownego, kaznodziei, a zwłaszcza ewolucja poglądów tego ostatniego, który musi się zmierzyć z pytaniem o obecność Boga w obliczu masowej śmierci niewinnych. Gdy umieszcza się "Dżumę" w kontekście okrucieństw II wojny światowej, miasto otoczone murami tak jak getto, krematoria, masowe groby, to pytanie to staje się czymś więcej niż tylko literackim zabiegiem. Nie da się ukryć, że ojciec Paneloux staje przed niewykonalnym zadaniem, wytłumaczeniem wiernym, że dżuma jest dopustem boskim, "kolektywną karą" dotykającą wszystkich bez wyjątków a oni sami "za nieznaną zbrodnię zostali skazani na niepojęte uwięzienie." Niemożność nadania Boskim decyzjom, które determinują ludzkie życie przekonującego, ludzkiego wyjaśnienia, nie zmienia faktu, że kaznodzieja przeciwstawia się dżumie - "Bracia moi, trzeba być tym, który zostaje!" - nawet kosztem wiary. Wymowny jest tu opis, na karcie choroby, którą wypełniono po jego śmierci i kiedy "napisano na karcie kontrolnej: "Wypadek wątpliwy"."
Po drugiej stronie stoi lekarz, który nie ma takich dylematów i który wyznaje - "gdybym wierzył we wszechmogącego Boga, przestałbym leczyć ludzi, zostawiając Bogu tę troskę. Ale ponieważ nikt na świecie, nawet Paneloux, choć sądzi, że w Boga wierzy, nie wierzy w niego w taki sposób, ponieważ nikt nie poddaje się całkowicie, on, Rieux, myśli, że tu przynajmniej jest na drodze prawdy, skoro walczy przeciw światu takim, jaki jest." Według niego, skoro "śmierć ustanawia porządek świata, może jednak lepiej jest dla Boga, że nie wierzy się w niego i walczy ze wszystkich sił ze śmiercią, nie wznosząc oczu ku temu niebu, gdzie on milczy."
Ale niewiara w Boga przecież niczego nie załatwia, nie sprawia że dżuma się nie pojawi albo sama ustąpi. Zło bowiem czai się nie w Bogu a w człowieku, "każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem, nie, nikt na świecie nie jest od niej wolny" i nie ma tu znaczenia subiektywne przekonanie bo "nikt nie jest wolny, jak długo będą istniały zarazy", ta ciemna strona człowieka, o której pisał wcześniej Conrad w "Jądrze ciemności".
Nie ma przed nią ratunku, jest wieczna i jest tylko kwestią czasu oraz okoliczności, kiedy znowu zapanuje "bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i bieliźnie, że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach, i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście." Nie mogąc jej zniszczyć, człowiek może jednak z nią walczyć. Chociaż gdy czyta się "Dżumę" to trudno nie odnieść wrażenia, że walka ta jest bardziej demonstracją własnej postawy ("przyzwyczajenie się do rozpaczy jest gorsze niż sama rozpacz") niż wpływa na ustąpienie zarazy, która cofa się bardziej niż pod wpływem antidotum raczej na widok ludzkiej determinacji i solidarności ("świat bez miłości jest martwym światem").
Świetna książka, polecam.