Przybyszewskiego do tej pory kojarzyłem jako "papieża" dekadentyzmu i młodopolskiego skandalistę uwiecznionego w "Czarodziejskiej górze" Tomasza Manna (chociaż to i tak nic w porównaniu z dwudziestoletnim sporem z krawcem), znajomego najwybitniejszych artystów swoich czasów i z wariacji na temat wierszyka Stanisława Jachowicza o Andzi:
"Nie rusz, Andzi, tego kwiatka,
"Róża kole" rzekła matka.
Andzie mamy nie słuchała,
Ukłuła się i płakała."
która u Tuwima "nieco" różniła się od oryginału:
"Hanka stała z utkwionymi w jeden punkt oczyma. W mózgu jej płonęły wściekłe nawałnice szalonych paroksyzmów boleści. Te róże ... te róże czerwone ... Wirski zaśmiał się ... He-he ... Pani patrzy na kwiaty ... A róże kolą ... Krew! Rozumie pani? He-he ... Z histerycznym łkaniem chwyciła róże z wazonu i sama zaczęła wbijać sobie w palce długie, ostre ciernie. Ryszardzie! Miłości moja! Ryszardzie, ten obłędny taniec chuci i śmierci! Ryszardzie, ha-ha, krew! Wirski wstał, kopnął ją, napił się koniaku, wypalił nerwowo kilka papierosów i wyszedł. A Hanka szlochała. Szlochał deszcz za oknem."
To niewiele i pewnie na tym by się skończyło, gdybym przypadkowo nie trafił na książkę Stanisława Helsztyńskiego. Zabierałem się do niej z pewną ostrożnością bo autor to literaturoznawca "starej daty", który osobiście znał bohatera swej książki, więc powstała od razu obawa, że będzie chciał zdyskontować tę okoliczność a na domiar złego książka światło dzienne ujrzała w 1958 roku więc czym w sumie może zainteresować "nowoczesnego" czytelnika?
A tu co za zaskoczenie. Biografię Przybyszewskiego czyta się jak pasjonującą, trzymającą w napięciu i budzącą emocje skandalizującą powieść obyczajową, o kimś w rodzaju Tomaszka z "Nocy i dni". Przybyszewski w ujęciu Helsztyńskiego, to antypatyczny, nieodpowiedzialny typek, uchodzący za demona, choć patrząc na niego dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że było w nim "tyle demona, co w zapałce trucizny", choć nawet taka ilość okazała się zabójcza dla tych, którzy się z nim związali.
Po tym jak w Niemczech jego sława zgasła równie szybko jak rozbłysła, odcinał od niej kupony w Krakowie bo Warszawa nie dała się wziąć na jego głodne kawałki w rodzaju "Na początku była chuć. Nic prócz niej, a wszystko w niej.". Zdumiewające jak inteligentni, wykształceniu ludzi dawali łapać na lep Przybyszewskiego a nie byli to prostaczkowie, co do których inteligencji można by mieć wątpliwości. Musiało być coś w ówczesnym krakowskim powietrzu, bo nigdzie indziej Przybyszewski nie był otaczany takim kultem.
Można chyba powiedzieć, że im większa prowincja tym większe powodzenie odnosił święcąc triumfy w drugo- i trzeciorzędnych salach w Rosji, choć "Wygląd zewnętrzny Przybyszewskiego był przykry i wzbudzający litość: Przybyszewski rozczochrany, brudny, w zaplamionym, zniszczonym ubraniu, z trzęsącymi się rękami, zaczerwienionymi oczyma, napełniającymi się łzami, zakatarzony, wycierający co chwila twarz i oczy chusteczką. Widocznym było, że Przybyszewski był w stanie nietrzeźwym, siedział biernie - apatycznie. Żona Przybyszewskiego wyglądała również bardzo zaniedbana." czemu zresztą nie ma się co dziwić bo miała z nim, tak jak wszystkie inne kobiety, z którymi związał się Przybyszewski istny krzyż Pański. Tyle że tym razem trafiła kosa na kamień bo "trafił na kobietę, która przywiedziona do rozpaczy świadomością utraty zacnego człowieka i dzieci, trzymała go w ryzach strachem, terrorem, histerią, krzykiem i - gdy trzeba było - skandalem" i o której pisał: "Zagościł w mym domu piekielny szatan, kobieta zła, przewrotna i ordynarna, która mnie doszczętnie zniszczyła i tak zeskandalizowała, że się wszyscy ode mnie odwrócili."
Kasprowiczowa usiłowała zrobić z męża człowieka, a zrobiła filistra, który na jej życzenie kłamliwie poniewierał pamięć poprzedniej, zmarłej w atmosferze skandalu żony. Zresztą chyba nie musiała specjalnie mocno naciskać bo Przybyszewskiemu nie znane było chyba pojęcie trwałego oddania i przywiązania do innego człowieka, bo nawet własnymi dziećmi się nie zajmował oddając je innym na wychowanie, aczkolwiek na starość z dwojgiem z nich (tymi po Dagny) miał cieplejsze stosunki.
Choć finał życia po latach wzlotów i upadków miał zaskakująco pomyślny, to jednak jakoś zaskakująco dziwne bliski prawdy o bilansie jego życia jest opis jednego z bohaterów "Synów ziemi" - "I cóż pozostało po nim? Śmieszna karykatura jego stylu, kilka wypaczonych myśli, kilka jego zwrotów, parę "schlagwortów", żywcem wyrwanych z jego książek, wykoszlawionych do śmieszności, a słowa jego, z takim trudem dobierane, stały się obłędnym paplaniem pijanego maniaka." Chociaż na dobrą sprawę, to i tak jest to zbyt pochlebna opinia aczkolwiek Helsztyński z uznaniem wypowiada się o Przybyszewskim jako poecie.
Ale o dziwo, mimo że nieczytana to jednak jego twórczość została unieśmiertelniona. Któż bowiem nie słyszał o Sienkiewiczowskiej "rui i poróbstwie" pochodzącej z odpowiedzi na ankietę Kuriera Teatralnego na temat "repertuaru pesymistyczno-zmysłowego", w której pisarz miał na myśli dramaty Przybyszewskiego - "Szanowny panie! Ruja pojawia się tylko w pewnych porach roku i nie wypełnia całkowicie życia nawet zwierzęcego. Tym bardziej więc nie może wypełnić ludzkiego. Z tego względu kierunek, oparty wyłączni na porubstwie, jest nie tylko szkodliwy etycznie, ale, jako niezgodny z prawdą i naturą rzeczy, wydaje mi się w znaczeniu estetycznym naciąganym, nieszczerym, zatem bezwartościowym. Zresztą nie znając większej części sztuk, o które chodzi, nie mówię o nich, tylko wypowiadam zdanie ogólne."
Pewnie nie o takiej sławie i pamięci marzyło się Przybyszewskiemu, ale i tak lepsze to niż całkowite zapomnienie.
A tu co za zaskoczenie. Biografię Przybyszewskiego czyta się jak pasjonującą, trzymającą w napięciu i budzącą emocje skandalizującą powieść obyczajową, o kimś w rodzaju Tomaszka z "Nocy i dni". Przybyszewski w ujęciu Helsztyńskiego, to antypatyczny, nieodpowiedzialny typek, uchodzący za demona, choć patrząc na niego dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że było w nim "tyle demona, co w zapałce trucizny", choć nawet taka ilość okazała się zabójcza dla tych, którzy się z nim związali.
Po tym jak w Niemczech jego sława zgasła równie szybko jak rozbłysła, odcinał od niej kupony w Krakowie bo Warszawa nie dała się wziąć na jego głodne kawałki w rodzaju "Na początku była chuć. Nic prócz niej, a wszystko w niej.". Zdumiewające jak inteligentni, wykształceniu ludzi dawali łapać na lep Przybyszewskiego a nie byli to prostaczkowie, co do których inteligencji można by mieć wątpliwości. Musiało być coś w ówczesnym krakowskim powietrzu, bo nigdzie indziej Przybyszewski nie był otaczany takim kultem.
Można chyba powiedzieć, że im większa prowincja tym większe powodzenie odnosił święcąc triumfy w drugo- i trzeciorzędnych salach w Rosji, choć "Wygląd zewnętrzny Przybyszewskiego był przykry i wzbudzający litość: Przybyszewski rozczochrany, brudny, w zaplamionym, zniszczonym ubraniu, z trzęsącymi się rękami, zaczerwienionymi oczyma, napełniającymi się łzami, zakatarzony, wycierający co chwila twarz i oczy chusteczką. Widocznym było, że Przybyszewski był w stanie nietrzeźwym, siedział biernie - apatycznie. Żona Przybyszewskiego wyglądała również bardzo zaniedbana." czemu zresztą nie ma się co dziwić bo miała z nim, tak jak wszystkie inne kobiety, z którymi związał się Przybyszewski istny krzyż Pański. Tyle że tym razem trafiła kosa na kamień bo "trafił na kobietę, która przywiedziona do rozpaczy świadomością utraty zacnego człowieka i dzieci, trzymała go w ryzach strachem, terrorem, histerią, krzykiem i - gdy trzeba było - skandalem" i o której pisał: "Zagościł w mym domu piekielny szatan, kobieta zła, przewrotna i ordynarna, która mnie doszczętnie zniszczyła i tak zeskandalizowała, że się wszyscy ode mnie odwrócili."
Kasprowiczowa usiłowała zrobić z męża człowieka, a zrobiła filistra, który na jej życzenie kłamliwie poniewierał pamięć poprzedniej, zmarłej w atmosferze skandalu żony. Zresztą chyba nie musiała specjalnie mocno naciskać bo Przybyszewskiemu nie znane było chyba pojęcie trwałego oddania i przywiązania do innego człowieka, bo nawet własnymi dziećmi się nie zajmował oddając je innym na wychowanie, aczkolwiek na starość z dwojgiem z nich (tymi po Dagny) miał cieplejsze stosunki.
Choć finał życia po latach wzlotów i upadków miał zaskakująco pomyślny, to jednak jakoś zaskakująco dziwne bliski prawdy o bilansie jego życia jest opis jednego z bohaterów "Synów ziemi" - "I cóż pozostało po nim? Śmieszna karykatura jego stylu, kilka wypaczonych myśli, kilka jego zwrotów, parę "schlagwortów", żywcem wyrwanych z jego książek, wykoszlawionych do śmieszności, a słowa jego, z takim trudem dobierane, stały się obłędnym paplaniem pijanego maniaka." Chociaż na dobrą sprawę, to i tak jest to zbyt pochlebna opinia aczkolwiek Helsztyński z uznaniem wypowiada się o Przybyszewskim jako poecie.
Ale o dziwo, mimo że nieczytana to jednak jego twórczość została unieśmiertelniona. Któż bowiem nie słyszał o Sienkiewiczowskiej "rui i poróbstwie" pochodzącej z odpowiedzi na ankietę Kuriera Teatralnego na temat "repertuaru pesymistyczno-zmysłowego", w której pisarz miał na myśli dramaty Przybyszewskiego - "Szanowny panie! Ruja pojawia się tylko w pewnych porach roku i nie wypełnia całkowicie życia nawet zwierzęcego. Tym bardziej więc nie może wypełnić ludzkiego. Z tego względu kierunek, oparty wyłączni na porubstwie, jest nie tylko szkodliwy etycznie, ale, jako niezgodny z prawdą i naturą rzeczy, wydaje mi się w znaczeniu estetycznym naciąganym, nieszczerym, zatem bezwartościowym. Zresztą nie znając większej części sztuk, o które chodzi, nie mówię o nich, tylko wypowiadam zdanie ogólne."
Pewnie nie o takiej sławie i pamięci marzyło się Przybyszewskiemu, ale i tak lepsze to niż całkowite zapomnienie.