I znowu dałem się namówić ... Przy okazji "Konopnickiej" Leny Magnone dostałem anonimowy, zachęcający anons "Konopnickiej jakiej nie znamy" Marii Szypowskiej. Autorka kojarzyła mi się do tej pory z ozdobami domowej biblioteczki moich Rodziców, albumami "Polska znaczy Ojczyzna" oraz "Gdańsk" przeznaczonymi raczej do oglądania i nigdy nie przeczytaną biografią Matejki ale postanowiłem zaryzykować.
Nie mogę powiedzieć, że ryzyko jakoś specjalnie się opłaciło ale i obyło się również i bez większych strat. W przeciwieństwie do książki Magnone, to biografia tradycyjnego typu, która za zadanie ma nie prezentację ideologicznych "misji i wizji" autorki lecz przedstawienie postaci bohaterki książki.
Na pewno wznowienie książki Marii Szypowskiej bestsellerem by nie było, bo nie prowadzi ona narracji z jakąś nadzwyczajną swadą, nie mniej jednak, przy swoim konwencjonalnym stylu i metodzie da się ją w miarę bezboleśnie czytać. Niewiele tu rzeczy, które mogą elektryzować uwagę dzisiejszego czytelnika a powiedziałbym nawet, że książka pozostawia poczucie niedosytu. Może gdy się ukazała (pierwsze wydanie pochodzi z 1963 r., na skanie jest okładka z wydania z 1969 r., mi trafiło się wydanie z 1973 r.) mogła bulwersować bo wówczas twórczość Konopnickiej znajdowała się jeszcze w narodowym panteonie ale od tego czasu minęło przecież pół wieku i oczekiwania czytelników bardzo pod tym względem podniosły poprzeczkę.
W wielu sprawach Szypowska starannie unika "postawienia kropki nad i". Niewiele dowiadujemy się o kłopotach rodzinnych Konopnickiej, rozstanie z mężem przechodzi jakoś tak mimo woli, opis relacji z córkami, zwłaszcza z Heleną pozostawia dużo do życzenia, o synu Stanisławie dowiadujemy się niewiele więcej ponad to, że był nieudacznikiem, itd. itp. Z drugiej strony Szypowska będąc daleko od feministycznego bełkotu prezentuje Konopnicką zaskakująco podobną do pani Dulskiej, bezlitośnie obnażając jej hipokryzję w staraniu się o pracę dla Stanisława u Michała Radziwiłła, torpedowaniu starań córki Laury, która marzyła by zostać aktorką czy reakcji na "kleptomanię" Heleny, choć Szypowska i tak wspomina tylko o kradzieżach i wątpliwej chorobie psychicznej pomijając bardziej pikantne szczegóły, tak że w tej części książka Magnone ma nad nią przewagę.
Porównania książek obu pań trudno uniknąć i mam wrażenie, że przy całym swoim "naukawym" zadęciu, naturalnej, wydawałoby się przewadze, Leny Magnone wynikającej z szerszej perspektywy i dystansu to jednak mimo wszystko to biografia Marii Szypowskiej jest bardziej interesująca. Feministyczne ujęcie Magnone, w którym dostaje się na przykład Sienkiewiczowi za jego nacechowaną wyższością postawę wobec Konopnickiej, której swoją recenzją pomógł w karierze, wystawione jest na ciężką próbę w konfrontacji chociażby z budzącym niesmak listem poetki do Kraszewskiego: "Czcigodny Panie. W miłościwym przygarnięciu do siebie wszystkich prac ducha narodowego tyle okazujesz, Czcigodny Panie, ojcowskiej prawie dobroci, że i ja ośmielam się przesłać Ci zbiorek poezji moich, abyś je wyposażył słowem swoim na życie w ludzkiej pamięci, jeśli tego okażą się godnymi". Chciałoby się rzec, że wazelina nawet w zabieganiu o własną karierę powinna mieć swoje granice a świadomość, że Konopnicka w gruncie rzeczy przez całe swoje życie mogła być zdana tylko na siebie w niewielkim stopniu taki serwilizm tłumaczy.
Mnie interesowała na kanwie "Mendla Gdańskiego" kwestia rzekomego antysemityzmu Konopnickiej i muszę przyznać, że byłem zaskoczony, że była daleka od poprawności politycznej narzekając, że "Żydów wolno tylko chwalić" a w Grazu jest tylko "jedna rodzina krakowskich Żydków Gumplowiczów". Bądźmy przy tym szczerzy, ze swoim intelektem, po roku pobierania nauk w pensji dla panien, Konopnicka nie miała wielkich szans z Ludwikiem Gumplowiczem, który był jednym z wybitniejszych polskich socjologów prawa, bo to o nim m.in. w ten sposób pisała (pikanterii relacji z Gumplowiczami dodaje fakt, że syn profesora, Maksymilian popełnił z jej powodu samobójstwo). Co zresztą nie przeszkadzało jej kadzić, swoim zwyczajem, w korespondencji z nim - "Nieraz myśląc o Panu podziwiam pogodę umysłu Pana, równowagę i tę dobrą filozofię, która daje spokój. (...) Jest to wspaniała buchalteria życia - przed którą się korzę. Ach jak mi daleko do tego." Ale clou leży w jej liście do Orzeszkowej, w którym pisze, że "Wielką zwolenniczką Żydów nie jestem, ale nienawidzę ucisku i niesprawiedliwości. Chwalić ich - gdyby byli spokojni i szczęśliwi - może bym nie potrafiła, ale kiedy są prześladowani, po ich stronie staję. Za wszelką krzywdą gotowam przemówić zawsze." Najlepszy jest w tym wszystkim komentarz i podsumowanie samej Szypowskiej, że Konopnicka "(...) bez względu na jakieś swoje resentymenty czy sceptyczny głos trzeźwego rozsądku pisze Mendla Gdańskiego".
Tak jak wspomniałem, książka Marii Szypowskiej pozostawia poczucie niedosytu, wiele wątków jest zaledwie zasygnalizowanych pozostawiając zaciekawionych czytelników na pastwę własnych domysłów i spekulacji, dobrze co prawda że w ogóle jest ale ewidentnie czas już na książkę, która uzupełni niedomówienia "Konopnickiej jakiej nie znamy".
W wielu sprawach Szypowska starannie unika "postawienia kropki nad i". Niewiele dowiadujemy się o kłopotach rodzinnych Konopnickiej, rozstanie z mężem przechodzi jakoś tak mimo woli, opis relacji z córkami, zwłaszcza z Heleną pozostawia dużo do życzenia, o synu Stanisławie dowiadujemy się niewiele więcej ponad to, że był nieudacznikiem, itd. itp. Z drugiej strony Szypowska będąc daleko od feministycznego bełkotu prezentuje Konopnicką zaskakująco podobną do pani Dulskiej, bezlitośnie obnażając jej hipokryzję w staraniu się o pracę dla Stanisława u Michała Radziwiłła, torpedowaniu starań córki Laury, która marzyła by zostać aktorką czy reakcji na "kleptomanię" Heleny, choć Szypowska i tak wspomina tylko o kradzieżach i wątpliwej chorobie psychicznej pomijając bardziej pikantne szczegóły, tak że w tej części książka Magnone ma nad nią przewagę.
Porównania książek obu pań trudno uniknąć i mam wrażenie, że przy całym swoim "naukawym" zadęciu, naturalnej, wydawałoby się przewadze, Leny Magnone wynikającej z szerszej perspektywy i dystansu to jednak mimo wszystko to biografia Marii Szypowskiej jest bardziej interesująca. Feministyczne ujęcie Magnone, w którym dostaje się na przykład Sienkiewiczowi za jego nacechowaną wyższością postawę wobec Konopnickiej, której swoją recenzją pomógł w karierze, wystawione jest na ciężką próbę w konfrontacji chociażby z budzącym niesmak listem poetki do Kraszewskiego: "Czcigodny Panie. W miłościwym przygarnięciu do siebie wszystkich prac ducha narodowego tyle okazujesz, Czcigodny Panie, ojcowskiej prawie dobroci, że i ja ośmielam się przesłać Ci zbiorek poezji moich, abyś je wyposażył słowem swoim na życie w ludzkiej pamięci, jeśli tego okażą się godnymi". Chciałoby się rzec, że wazelina nawet w zabieganiu o własną karierę powinna mieć swoje granice a świadomość, że Konopnicka w gruncie rzeczy przez całe swoje życie mogła być zdana tylko na siebie w niewielkim stopniu taki serwilizm tłumaczy.
Mnie interesowała na kanwie "Mendla Gdańskiego" kwestia rzekomego antysemityzmu Konopnickiej i muszę przyznać, że byłem zaskoczony, że była daleka od poprawności politycznej narzekając, że "Żydów wolno tylko chwalić" a w Grazu jest tylko "jedna rodzina krakowskich Żydków Gumplowiczów". Bądźmy przy tym szczerzy, ze swoim intelektem, po roku pobierania nauk w pensji dla panien, Konopnicka nie miała wielkich szans z Ludwikiem Gumplowiczem, który był jednym z wybitniejszych polskich socjologów prawa, bo to o nim m.in. w ten sposób pisała (pikanterii relacji z Gumplowiczami dodaje fakt, że syn profesora, Maksymilian popełnił z jej powodu samobójstwo). Co zresztą nie przeszkadzało jej kadzić, swoim zwyczajem, w korespondencji z nim - "Nieraz myśląc o Panu podziwiam pogodę umysłu Pana, równowagę i tę dobrą filozofię, która daje spokój. (...) Jest to wspaniała buchalteria życia - przed którą się korzę. Ach jak mi daleko do tego." Ale clou leży w jej liście do Orzeszkowej, w którym pisze, że "Wielką zwolenniczką Żydów nie jestem, ale nienawidzę ucisku i niesprawiedliwości. Chwalić ich - gdyby byli spokojni i szczęśliwi - może bym nie potrafiła, ale kiedy są prześladowani, po ich stronie staję. Za wszelką krzywdą gotowam przemówić zawsze." Najlepszy jest w tym wszystkim komentarz i podsumowanie samej Szypowskiej, że Konopnicka "(...) bez względu na jakieś swoje resentymenty czy sceptyczny głos trzeźwego rozsądku pisze Mendla Gdańskiego".
Tak jak wspomniałem, książka Marii Szypowskiej pozostawia poczucie niedosytu, wiele wątków jest zaledwie zasygnalizowanych pozostawiając zaciekawionych czytelników na pastwę własnych domysłów i spekulacji, dobrze co prawda że w ogóle jest ale ewidentnie czas już na książkę, która uzupełni niedomówienia "Konopnickiej jakiej nie znamy".