Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rembek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rembek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 30 czerwca 2017

Nagan, Stanisław Rembek

Nad twórczością Stanisława Rembeka ewidentnie ciąży jakieś fatum. Mimo, że był pisarzem wybitnym, błąka się gdzieś po obrzeżach czytelniczego obiegu. Nie pomogły nawet filmy osnute na kanwie jego książek - "Wyrok na Franciszka Kłosa" Andrzeja Wajdy i "Szwadron" Juliusza Machulskiego, choć w sumie nie ma się co dziwić bo pierwszy jest słaby a drugi przeciętny. Nie zmieniały tego stanu rzeczy także kolejne, wydania "W polu" przynajmniej jeśli chodzi o książkową blogosferę. Ale może to i lepiej, po tym jak na którymś z blogów wyczytałem, że "W polu" kojarzy się z "Paragrafem 22" i "Przygodami dobrego wojaka Szwejka".


W cieniu opus magnum Rembeka znajduje się jego debiutancka powieść "Nagan". Nie ma co ukrywać, nie jest to powieść tego formatu, co w "W polu" ale to znaczy tylko tyle, że nie jest wybitna. Ma już natomiast cechy Rembekowej prozy, dalekiej od czytelniczego mainstreamu. Nie jest książką z gatunku tych, które czyta się gładko i przyjemnie, by zaraz zapomnieć o czym właściwie była, i którą kwituje się słowem "fajna". "Nagan" nie jest "fajny", jest jakby próbą generalną przed "W polu", jest w nim to, co w słynnej opowieści Marlowa - "sens jakiegoś epizodu nie tkwi w środku jak pestka, ale otacza z zewnątrz opowieść, która tylko rzucała nań światło - jak blask oświetla opary - na wzór mglistych aureoli widzianych czasem przy widmowym oświetleniu księżyca".

Niby wszystko jest tu jasne - wojenna tragedia pomyłek z miłosną osnową lekko zatrącając miejscami (na szczęście nielicznymi) Stachem Połanieckim, co jest, moim zdaniem, jedynym mankamentem książki. Wydawałoby się, cóż w tym może być niejasnego?! A przecież już po kilku stronach staje się nie ulega wątpliwości, że nie o przewagi (dyskusyjne) oręża polskiego, ani nie o wielką miłość tu chodzi. Rembek zostawia czytelnika skonsternowanego, bo wszystko wydaje się zrozumiałe - wiadomo o czym jest każdy epizod z osobna, a jednak ma się nieodparte poczucie, że niepostrzeżenie istota książki, coś ważnego przeciekło mu między palcami.

Klamra spinająca Nagan rozpoczynająca się od suchego komunikatu sztabu generalnego a kończąca spostrzeżeniem narratora, że "Nikt na tej huczącej od wielu lat wojną okolicy nie zwrócił uwagi na samotny, głuchy wystrzał..." kończący życie głównego bohatera kojarzy się nieodparcie z "Na zachodzie bez zmian" (choć chronologicznie rzecz biorąc, Stanisław Rembek chyba był pierwszy). Ale na tym podobieństwo się kończy. O ile nie budzi wątpliwości, że książka Remarque'a podporządkowana jest pacyfizmowi, to z "Naganem" już tak łatwo nie jest. Przede wszystkim nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że jest to powieść pacyfistyczna. Już chyba bliżej Rembekowi do Ernsta Jungera bo wojna u niego odsłania prawdę o człowieku w innych okolicznościach niemożliwą do poznania. Poświęcenie dla ojczyzny przestaje być tylko nic niekosztującym frazesem a obcowanie ze śmiercią i cierpieniem, nie tylko tym z fizycznie odniesionych ran sprawia, że główny bohater pyta o rzeczy fundamentalne - "W jakim celu Bóg zatrzymał jego samego na ziemi, jeśli teraz odbiera mu wszystko, dla czego mógłby jeszcze żyć?... Czem jest człowiek, i co z jego czynów zostaje na świecie?...", na które czytelnik musi spróbować sam sobie odpowiedzieć, nie mając wcale pewności czy Rembek by się z nim zgodził.

Ma się wrażenie, że warstwa fabularna powieści ma służyć za przypowieść, ale przypowieść o czym, to już nie jest takie jasne. Tak jak wcale nie jest oczywista rola tytułowego rewolweru. Ma niby stanowić talizman przynoszący szczęście, przechodząc z rąk do rąk (przypominając w tym "Dzieje jednego pocisku" Andrzeja Struga) zupełnie się w swej roli nie sprawdza. Rzecz zostaje "wyparta" przez człowieka. Wszak to główna postać kobieca pełni rolę femme fatale - przecież każdy mężczyzna, który się z nią na dłużej zetknął, ginie, no ale nie bez kozery Jacek Malczewski wyobrażał sobie śmierć pod postacią kobiety.  

środa, 15 czerwca 2016

W polu, Stanisław Rembek

Cenzura odeszła w przeszłość ale jedna z najlepszych powieści dwudziestolecia międzywojennego ciągle jakoś nie może się przebić pod czytelnicze strzechy, a przecież po 1989 r. doczekała się co najmniej czterech wydań (przynajmniej tyle naliczyłem), całkiem nieźle jak na książkę zapoznanego autora, jakim jest Stanisław Rembek. Z drugiej strony, wydaje się, że wytłumaczenie tego faktu jest dosyć proste; nie ma w powieści "momentów", akcja nie rozgrywa się w żadnej krainie lodu a bohaterami są zwykli ludzie a nie zombie albo chociaż wilkołaki, na domiar złego czas akcji - wojna 1920 roku zapowiada narodowe nudy.  


Więc cóż tu może być ciekawego? Nie bez kozery jednak Maria Dąbrowska uznawała "W polu" za jedną z wybitniejszych powieści dwudziestolecia i stawiała ją wyżej niż "Na zachodzie bez zmian". I miała rację, bo powieść Remarque'a w porównaniu z książką Rembeka jest rzewną opowieść, o tym jaka wojna jest zła a ludzie dobrzy. Rembek pokazuje, że wcale to nie jest takie proste i oczywiste.

Już choćby więc z tego powodu warto poświęcić czas na lekturę jego książki. Ale nie tylko dlatego, powieść Rembeka jest bowiem ewenementem w naszej literaturze, traktuje bowiem temat wojny odmiennie od batalistycznej sztampy, być może za sprawą własnych doświadczeń autora, choć "W polu" nie jest powieścią autobiograficzną. Nie zmienia tego nawet fakt, że można w niej odnaleźć to czym pisze w "Dzienniku 1920 r.". Rembek pisze o wojnie w sposób daleki od bogoojczyźnianego patosu i tromtadracji, nie ma tu scen z ułanem i dziewczyną u studni a zamiast tego serwuje czytelnikowi brutalny obraz wojny i postaw człowieka w jej obliczu.

Ale to też nie jest jednak wszystko. To czym mnie zafrapowała powieść Rembeka to jej enigmatyczność. Z jednej strony fabuła jest oczywista - obraz klęski i zagłady oddziału zapoczątkowany śmiercią żołnierza - kaprala Górnego. Z drugiej jednak strony, ma się przekonanie graniczące z pewnością, że za tym ukrywa się coś więcej, że potraktowanie "W polu" tylko w kategoriach nawet świetnej powieści wojennej to jednak byłoby uproszczenie. Nie sposób bowiem uwierzyć by wola jednostki - sierżanta Derenia, mogła sprawić, że ginie ponad sześćdziesięciu żołnierzy, to absurdalne, żeby przypadkowa śmierć pociągnęła za sobą takie pasmo klęski, i to zupełnie niezasłużonej, wszak giną ci, którzy do tej śmierci się nie przyczynili bo przecież żołnierza, który pociągnął za spust nigdy nie poznajemy. Kim jest sierżant Dereń, że jego wola ma taką moc sprawczą i kim był kapral Górny, że jego śmierć wywołała taki efekt? Rembek niby daje na to odpowiedzi ale trudno jest w nie uwierzyć. Właśnie - uwierzyć.

Dowiadujemy się, że "wiara to zawsze co innego niż wiedza, a myśl - niż doświadczenie", ale co z tego? Przecież to nie tłumaczy, fenomenu zagłady kompanii. Jak śmierć jednego żołnierza może pociągnąć za sobą śmierć pozostałych? Jak to wyjaśnić? Przecież nie oni go zabili, choć byli świadkami tego jak wysyłano go, jak się okazało, na śmierć. Przekonanie sierżanta Derenia, że winni śmierci są nie tylko bezpośredni sprawcy ale także, ci którzy jej nie zapobiegli, sprawia, że urasta on do rangi Nemezis albo jednego z jeźdźców (a w tym przypadku piechura) Apokalipsy - "jego małe, szeroko osadzone oczka czerniały gdzieś w szerokich lejach oczodołów, gruby przetrącony nos wyciągnął się na kształt dzioba papugi, kości policzkowe i guzy zaznaczających się pod wyschłą skórą zębów trzonowych sterczały niby chorobliwe narośle, a dołek w podbródku zamienił się w głęboką dziurę." A może jest to Talos z "Upadku Ikara" Breughla, który jako jedyny widzi śmierć, jednocześnie przyjmując ją jako spokojny obserwator bo jest ona dla niego aktem sprawiedliwości? Nie wiem i sam mam poczucie krążenia po omacku. Bo oczekujemy racjonalnych wyjaśnień tego co nas dotyka, odkrycia jakiegoś związku przyczynowo-skutkowego, który moglibyśmy zrozumieć. A Rembek takich wyjaśnień jednak nie daje.

Że śmierci oddziału sierżanta Derenia nie da się wytłumaczyć, w kategoriach winy za śmierć kaprala Górnego? Cóż z tego! Rozsądek nie ma tu nic do rzeczy, wystarczy przekonanie, że tam "gdzie istnieje krzywda, tam musi być i wina" i rozkłada się ona po trosze na każdego, otarł się o ofiarę. Okazuje się, że "nie ma ludzi niepotrzebnych". Tak jak w słynnej Medytacji XVII Johna Donne'a, także u Stanisława Rembeka "żaden człowiek nie jest samoistną wyspą" "śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością", chociaż u niego brzmi to inaczej - "zdaje się istnieć pomiędzy pewnymi wypadkami niedostępny dla ludzkiej logiki związek, jak gdyby świat stanowił jednolity mechanizm, gdzie poruszenie najdrobniejszej nawet cząstki może spowodować nieoczekiwaną reakcję całości." 

I na koniec ostrzeżenie, książka zdecydowanie nie dla tych, którym podobał się film "1920 Bitwa warszawska". 

sobota, 13 kwietnia 2013

Wyrok na Franciszka Kłosa, Stanisław Rembek

Są książki, które należy przeczytać co najmniej dwukrotnie i z całą pewnością do nich należy "Wyrok na Franciszka Kłosa". Za pierwszym razem trochę ją zlekceważyłem - może dlatego, że książka pozostaje w cieniu "W polu", może za sprawą teatralnego filmu Wajdy (moim zdaniem, niezbyt udanego) a wreszcie z powodu niebudzącej respektu objętości i gdyby nie wzmianka w stopce wydawniczej, że mam do czynienia z wersją poprawioną przez autora, do powieści Rembeka chyba bym nie wrócił. Ale ta informacja zaostrzyła moją ciekawość i rozpocząłem poszukiwania pierwszego książkowego wydania z 1947 r. (książka najpierw ukazała się jako powieść w odcinkach w "Dziś i jutro" na przełomie 1946 i 1947 r.).


Veni, vidi - zmian jest zaskakująco niewiele, zważywszy na fakt, że drugie i trzecie wydania, ukazały się odpowiednio w roku 1956 i 1978. Na przykład Rosja sowiecka zmieniła się w Związek Radziecki, chociaż "utrzymali się" Sowieci zamiennie z Rosjanami, Niemców zastępują hitlerowcy, a katyniaków - Ukraińcy.

Widać więc, że zmiany te uwzględniały ówczesną polityczną poprawność ale w sumie były niewiele znaczącymi ustępstwami, które ocaliły książkę przed nożycami cenzora. Są też i zmiany istotniejsze polegające na wycięciu zdań (ale pozostawieniu jednak zasadniczej części przesłania) widoczne chociażby w "wybuchu" komendanta Korszuna, gdy mówi że "prawdziwy chrześcijanin ma prawo i nawet powinien przebaczyć swoje krzywdy, ale nie ma najmniejszego prawa darować zbrodni przeciwko własnemu narodowi. Sędzia-chrześcijanin może przebaczyć zbrodniarzowi, który zamordował mu choćby rodzoną matkę, ale ten sam sędzia będzie nikczemnikiem, jeśli wypuści na wolność przestępcę, który krzywdził innych, a którego stawiono mu do ukarania.", czy też inklinacji różnych narodów w scenie przygotowań do publicznej egzekucji.

Jednak chyba najbardziej znacząca zmiana, mimo że niewielka, pojawia się w zakończeniu, nadając mu bardziej przejmujący i pesymistyczny wydźwięk, gdzie zdrada sprawiła, że twarze tych, którzy znali Franciszka Kłosa w obliczu jego śmierci były "stężałe, wszystkie serca zamknięte. Napełniały je przecie najstraszniejsze nieszczęścia, jakie pycha i złość szatańska zdołały rozplenić na naszej nikczemnej i smutnej planecie."

W każdym razie poprawki Rembeka jakie znalazły się w drugim (i kolejnych wydaniach) w żaden sposób nie osłabiają wymowy książki a biorąc pod uwagę to co wyczyniali ze swoimi książkami "wiodący" pisarze  może dziwić, że Rembek w ogóle je odnotował. Zdumiewające bowiem przede wszystkim jest to że książka w ogóle się ukazała. Bo nie dość, że problem zdrady i kolaboracji z okupantem stanowił skazę na  "mainstream'owym" podejściu do tematu, to na dodatek po ostatecznym zdobyciu władzy przez komunistów mógł być różnie odczytywany.

Im bardziej uważna lektura "Wyroku" tym skaza na wizerunku naszej postawy w latach okupacji, jest wyraźniejsza i dokuczliwa, zważywszy, że książka oparta jest na wydarzeniach, jakie miały miejsce w Grodzisku Mazowieckim, w którym pisarz mieszkał w czasie wojny.

Z drugiej strony, poprawki te mogły stanowić wytłumaczenie w potyczkach z cenzorem, w przypadku gdyby powieść odczytywał on jako parabolę, niekoniecznie dotyczącą tylko okupanta niemieckiego, a takim zamysł pisarza nie jest wykluczony bo dla Rembeka, problem zdrady i kolaboracji był bardzo istotny (dotyka go też wznowiona niedawno "Ballada o wzgardliwym wisielcu" z 1956 r.).



Mówi się o wyjątkowości "Wyroku na Franciszka Kłosa". Wynika ona z dwóch powodów a mianowicie z samego tematu i z jego ujęcia. To pierwsze jest oczywiste, bo do dzisiaj w naszej literaturze temat zdrady i kolaboracji jest bardzo rzadko podejmowany, to drugie zaś jest jeszcze bardziej szokujące niż temat.

Jak to możliwe, że zwykły, niegłupi człowiek, łamie zasady, w których został wychowany i w których istnienie wierzy i przekracza wszelkie granice? W małym podwarszawskim miasteczku, w którym rozgrywa się akcja powieści, każdy zna każdego a ludzie, jak wszędzie, są dalecy od ideału. Nie pogardzą mieniem swoich dawnych żydowskich sąsiadów, pędzą i handlują bimbrem, przy którym miejscowe elity toczą potem dyskusje, denuncjują Niemcom swoich sąsiadów z czystej, bezinteresownej zawiści wiedząc, że oskarżenie może kosztować jego ofiarę życie. To mało zachęcające otoczenie i trzeba mocno się wysilić, żeby w nim wyróżnić się "in minus". Franciszkowi Kłosowi się to udaje. Otrzymuje wyrok śmierci za zabicie konspiratora i musi odpowiedzieć sobie na pytanie "czyżby to było tak łatwe zostać zbrodniarzem"?

Od kolaboracji nie powstrzymuje go nic. Ani zaklęcia ojca i matki, która później go wyklina, ani śmierć ojca zamordowanego przez Niemców, ani też ucieczka żony i dzieci. Przed popełnieniem kolejnych zbrodni nie powstrzymuje go nawet wiara i strach przed wiecznym potępieniem, a przecież jeśli nie wzgląd na ludzi i na Boga, to czym w życiu może kierować się człowiek? "Może więc to tylko strach przed grożącą mu a niemal nieuniknioną śmiercią oraz nienawiść do społeczeństwa, które skazało go na zagładę, popychały go do takiej obłąkanej zemsty? ... A może była to rozpaczliwe bezmyślna idea samoobrony: jeżeli wymorduję wszystkich - zostanę żywy? ..."

Wiara u Rembeka to jakby osobny rozdział (tak, tak, a to dzisiaj takie niemodne). Z jednej strony widać jak jest widoczna i ważna w życiu ludzi w okresie nieszczęścia, jakim jest wojna, z drugiej zaś przeciwstawiona jest jej obojętność Boga na ludzkie cierpienie, który "umyślnie pokrył bielmem oko swojej Opatrzności, aby, do czasu przynajmniej, nie dostrzegać nieszczęść tych rzesz swoich wyznawców, którzy ono korzyli się przed Nim, modlili i łkali żebrząc zmiłowania." Także zdrada Kłosa rozpatrywana jest w kategoriach religijnych, gdzie  "grzech jest nie tylko obrazą Boga ale i nieszczęściem wiszącym nad grzesznikiem - (...) chyba największym grzechem jest zdrada własnego narodu, bo pociąga za sobą najdotkliwsze klęski, jakie tylko mogą spotkać człowieka na tej smutnej ziemi. Zdrajca odtrąca własną ojczyznę, ale już nigdy nie znajdzie innej. Imię jego zostaje przeklęte wszędzie i na wieki." Ale w tym spojrzeniu Rembeka nie ma nic z moralizatorstwa, dewocji, czy jak by to jeszcze nazwać. To raczej smutna konstatacja upadku człowieka.

Na pierwszy rzut oka osadzenie książki w wierze kojarzyć się może z "bogojczyźnianymi" tonami a la Sienkiewicz. Ale to całkowicie błędne skojarzenie, bo ten zabieg nie przeszkadza Rembekowi w przedstawieniu gorzkiej prawdy, której na próżno szukać u Sienkiewicza. Do przygodowych powieści pisanych "ku pokrzepieniu serc" jakoś nie pasuje sardoniczne stwierdzenie, że "Polacy na ogół bardziej są wrażliwi na to co się o nich mówi czy pisze, niż na to, jak się ich traktuje", albo wypowiadana, na domiar złego ustami Niemca, konstatacja, który mówi: "Wy, Polacy, myślicie tylko, jak się komu przypodobać, jak się podlizać, jak się zasłużyć, żeby was chwalili i podziwiali. Dlatego was wszyscy kopią w zęby i nie mają za psów parszywych [sic! w wydaniach późniejszych ta oczywista pomyłka została poprawiona i "nie" usunięto]. Choćbyśmy tę wojnę przegrali, tak żeby nie zostało ani kawałka ziemi niemieckiej - to jeszcze z nami więcej się będą liczyli niż z wami." Nie ma w tym nic budującego ale i "Wyrok na Franciszka Kłosa" nie jest budujący.

Wreszcie nie można pominąć wspomnianego już wcześniej "podejrzenia" co do szerszego kontekstu niż tylko ten dosłowny, "drugowojenny" bo jakoś zaskakująco uniwersalnie brzmią słowa, pasujące do każdego rodzaju totalitaryzmu, że: "Trzy są zasadnicze cechy wszelkich ustrojów policyjnych: nadmiar rozporządzeń niewykonalnych, żeby każdy obywatel, na wszelki wypadek, musiał stać się przestępcą; zniesienie wszelkiego stopniowania kar: za najlżejsze przekroczenie - śmierć (...); trzecia zasada polega na tym, żeby uwięziony czy skazany nie wiedział o co go oskarżają, dlaczego go zabijają, czy nawet z jakiego powodu wypuszczają go na wolność." Być może Rembek czuł co się święci bo nieufność w stosunku do Rosjan była u niego podwójnie uzasadniona a być może to tylko moja bujna wyobraźnia i nieuzasadniona nadinterpretacja ale o tym każdy już musi się sam przekonać ... Dla mnie Rembek powoli zaczyna awansować na jednego z wybitniejszych pisarzy polskich, a teraz czas na powrót do "W polu".