Zaintrygował mnie prowokacyjny (?) tytuł posta Poszukującej człowieka, bo czy rzeczywiście Szwejk może nie śmieszyć? A że jeszcze ostatnio Paren odpytywała mnie na okoliczność znaczenia wagi, jaką przykładam do tłumaczeń uznałem, że należy złapać byka za rogi i samemu sprawdzić jak to jest z tą powieścią Haška. Od dawna już miałem zamiar porównać jej tłumaczenia, najpopularniejsze - Pawła Hulki-Laskowskiego, przez które przemknąłem jak burza za co będę musiał odpokutować ponowną jego lekturą, najbardziej rozreklamowane - Antoniego Kroha oraz zapomniane i niedoceniane - Józefa Waczkówa. Zacząłem od końca.
Nie wiem, czemu przekład Józefa Waczkówa jest niedoceniany i nie podejmuję się na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem też, na ile mój odbiór powieści Haška w jego tłumaczeniu wynika z samego przekładu, a na ile z ponownej lektury, w której, w sposób naturalny "wychodzą" rzeczy, na które wcześniej nie zwróciło się uwagi.
Tym razem Szwejk wydał mi się znacznie mniej sympatyczną postacią, nie jest już tym chłopkiem-roztropkiem, jakim był u Hulki-Laskowskiego, ale co to w końcu za odkrycie, bo co sympatycznego może być w kimś, kto żyje z kradzieży psów i ich sprzedaży naiwnym nabywcom? Przyjmijmy nawet, że i złodziej może być sympatycznym człowiekiem i naszej sympatii nie jest w stanie zaszkodzić nadmierny pociąg do kieliszka. Jednak zawsze są jakieś granice.
Bo czy Szwejk będzie ciągle tym samym sympatycznym wojakiem (jak chce Hulka-Laskowski) vel żołnierzem (jak chcą Waczków i Kroh) w epizodzie, w którym poznaje kapelana Katza? Służbista wypełniający rozkazy pijanego oficera nie ma w sobie, moim zdaniem, nic zabawnego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to co na pierwszy rzut oka bierze się za prostoduszność jakoś dziwnie bliskie jest wyrachowaniu. W przekładzie Waczkówa wychodzi na jaw jakby druga twarz Szwejka, która zapewne wcale tak bardzo nie była ukryta przed nami, to raczej my nie chcieliśmy jej dostrzec albo bardziej poprawnie - widzieliśmy ją tylko nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego co widzimy.
Wiadomo, że powieść Haška jest satyrą, satyrą antywojenną, skierowaną przeciwko monarchii austrowęgierskiej, która "blask minionej potęgi i chwały musi podpierać i osłaniać przy pomocy sądów, policji, żandarmerii i sprzedajnej zgrai donosicieli" , w której pisarz traktuje "szerokogębnego Habsburga, Franciszka Józefa, jako skończonego idiotę", satyrą antyklerykalną (co najmniej), w której bez większego trudu można odnaleźć antysemickie aluzje.
Ale chwilami, jak na satyrę robi się jakoś mało śmiesznie, rozdziały dotyczące kapelana Katza są nie tyle zabawne, co ocierają się o bluźnierstwo a opisy więziennej celi, w której "okratowanym okienku nad drzwiami mżyło mętne światło kopcącej czadem lampy naftowej. Odór nafty mieszał się z naturalnymi wyziewami niemytych ludzkich ciał i ze smrodem kibla, który po każdorazowym użyciu wylewał z rozbełtanej powierzchni (...) świeżą falę fetoru" czy okopu z martwym żołnierzem ("w ich oddziale już nie było ani jednego, żeby nie miał pełno w portkach. A jeden martwy, któremu nogi zwisały z nasypu, bo jak wyłaził do ataku, pół łba mu szrapnel urwał, jakby uciął brzytwą, to ten w ostatniej chwili tak się sfajdał, że mu ciekło z portek razem z krwią do okopu. A właściwie to do tej urwanej czaszki z mózgiem, bo akurat w to miejsce upadła."), żeby pozostać tylko przy tych przykładach brzmią nie satyrycznie lecz realistycznie. Tak, przyznaję, opowieść o Szwejku w takich momentach wcale nie śmieszy. Ale z drugiej strony nie brak epizodów, dzięki którym Szwejk zasłużył sobie na swą opinię, na szczęście.
Tym razem Szwejk wydał mi się znacznie mniej sympatyczną postacią, nie jest już tym chłopkiem-roztropkiem, jakim był u Hulki-Laskowskiego, ale co to w końcu za odkrycie, bo co sympatycznego może być w kimś, kto żyje z kradzieży psów i ich sprzedaży naiwnym nabywcom? Przyjmijmy nawet, że i złodziej może być sympatycznym człowiekiem i naszej sympatii nie jest w stanie zaszkodzić nadmierny pociąg do kieliszka. Jednak zawsze są jakieś granice.
Bo czy Szwejk będzie ciągle tym samym sympatycznym wojakiem (jak chce Hulka-Laskowski) vel żołnierzem (jak chcą Waczków i Kroh) w epizodzie, w którym poznaje kapelana Katza? Służbista wypełniający rozkazy pijanego oficera nie ma w sobie, moim zdaniem, nic zabawnego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to co na pierwszy rzut oka bierze się za prostoduszność jakoś dziwnie bliskie jest wyrachowaniu. W przekładzie Waczkówa wychodzi na jaw jakby druga twarz Szwejka, która zapewne wcale tak bardzo nie była ukryta przed nami, to raczej my nie chcieliśmy jej dostrzec albo bardziej poprawnie - widzieliśmy ją tylko nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego co widzimy.
Wiadomo, że powieść Haška jest satyrą, satyrą antywojenną, skierowaną przeciwko monarchii austrowęgierskiej, która "blask minionej potęgi i chwały musi podpierać i osłaniać przy pomocy sądów, policji, żandarmerii i sprzedajnej zgrai donosicieli" , w której pisarz traktuje "szerokogębnego Habsburga, Franciszka Józefa, jako skończonego idiotę", satyrą antyklerykalną (co najmniej), w której bez większego trudu można odnaleźć antysemickie aluzje.
Ale chwilami, jak na satyrę robi się jakoś mało śmiesznie, rozdziały dotyczące kapelana Katza są nie tyle zabawne, co ocierają się o bluźnierstwo a opisy więziennej celi, w której "okratowanym okienku nad drzwiami mżyło mętne światło kopcącej czadem lampy naftowej. Odór nafty mieszał się z naturalnymi wyziewami niemytych ludzkich ciał i ze smrodem kibla, który po każdorazowym użyciu wylewał z rozbełtanej powierzchni (...) świeżą falę fetoru" czy okopu z martwym żołnierzem ("w ich oddziale już nie było ani jednego, żeby nie miał pełno w portkach. A jeden martwy, któremu nogi zwisały z nasypu, bo jak wyłaził do ataku, pół łba mu szrapnel urwał, jakby uciął brzytwą, to ten w ostatniej chwili tak się sfajdał, że mu ciekło z portek razem z krwią do okopu. A właściwie to do tej urwanej czaszki z mózgiem, bo akurat w to miejsce upadła."), żeby pozostać tylko przy tych przykładach brzmią nie satyrycznie lecz realistycznie. Tak, przyznaję, opowieść o Szwejku w takich momentach wcale nie śmieszy. Ale z drugiej strony nie brak epizodów, dzięki którym Szwejk zasłużył sobie na swą opinię, na szczęście.