Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hašek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hašek. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 grudnia 2014

Dole i niedole dzielnego żołnierza Szwejka, Jaroslav Hašek

Zaintrygował mnie prowokacyjny (?) tytuł posta Poszukującej człowieka, bo czy rzeczywiście Szwejk może nie śmieszyć? A że jeszcze ostatnio Paren odpytywała mnie na okoliczność znaczenia wagi, jaką przykładam do tłumaczeń uznałem, że należy złapać byka za rogi i samemu sprawdzić jak to jest z tą powieścią Haška. Od dawna już miałem zamiar porównać jej tłumaczenia, najpopularniejsze - Pawła Hulki-Laskowskiego, przez które przemknąłem jak burza za co będę musiał odpokutować ponowną jego lekturą, najbardziej rozreklamowane - Antoniego Kroha oraz zapomniane i niedoceniane - Józefa Waczkówa. Zacząłem od końca.
 
 
Nie wiem, czemu przekład Józefa Waczkówa jest niedoceniany i nie podejmuję się na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem też, na ile mój odbiór powieści Haška w jego tłumaczeniu wynika z samego przekładu, a na ile z ponownej lektury, w której, w sposób naturalny "wychodzą" rzeczy, na które wcześniej nie zwróciło się uwagi.

Tym razem Szwejk wydał mi się znacznie mniej sympatyczną postacią, nie jest już tym chłopkiem-roztropkiem, jakim był u Hulki-Laskowskiego, ale co to w końcu za odkrycie, bo co sympatycznego może być w kimś, kto żyje z kradzieży psów i ich sprzedaży naiwnym nabywcom? Przyjmijmy nawet, że i złodziej może być sympatycznym człowiekiem i naszej sympatii nie jest w stanie zaszkodzić nadmierny pociąg do kieliszka. Jednak zawsze są jakieś granice.

Bo czy Szwejk będzie ciągle tym samym sympatycznym wojakiem (jak chce Hulka-Laskowski) vel żołnierzem (jak chcą Waczków i Kroh) w epizodzie, w którym poznaje kapelana Katza? Służbista wypełniający rozkazy pijanego oficera nie ma w sobie, moim zdaniem, nic zabawnego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to co na pierwszy rzut oka bierze się za prostoduszność jakoś dziwnie bliskie jest wyrachowaniu. W przekładzie Waczkówa wychodzi na jaw jakby druga twarz Szwejka, która zapewne wcale tak bardzo nie była ukryta przed nami, to raczej my nie chcieliśmy jej dostrzec albo bardziej poprawnie - widzieliśmy ją tylko nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego co widzimy.

Wiadomo, że powieść Haška jest satyrą, satyrą antywojenną, skierowaną przeciwko monarchii austrowęgierskiej, która "blask minionej potęgi i chwały musi podpierać i osłaniać przy pomocy sądów, policji, żandarmerii i sprzedajnej zgrai donosicieli" , w której pisarz traktuje "szerokogębnego Habsburga, Franciszka Józefa, jako skończonego idiotę", satyrą antyklerykalną (co najmniej), w której bez większego trudu można odnaleźć antysemickie aluzje.

Ale chwilami, jak na satyrę robi się jakoś mało śmiesznie, rozdziały dotyczące kapelana Katza są nie tyle zabawne, co ocierają się o bluźnierstwo a opisy więziennej celi, w której "okratowanym okienku nad drzwiami mżyło mętne światło kopcącej czadem lampy naftowej. Odór nafty mieszał się z naturalnymi wyziewami niemytych ludzkich ciał i ze smrodem kibla, który po każdorazowym użyciu wylewał z rozbełtanej powierzchni (...) świeżą falę fetoru" czy okopu  z  martwym żołnierzem ("w ich oddziale już nie było ani jednego, żeby nie miał pełno w portkach. A jeden martwy, któremu nogi zwisały z nasypu, bo jak wyłaził do ataku, pół łba mu szrapnel urwał, jakby uciął brzytwą, to ten w ostatniej chwili tak się sfajdał, że mu ciekło z portek razem z krwią do okopu. A właściwie to do tej urwanej czaszki z mózgiem, bo akurat w to miejsce upadła."), żeby pozostać tylko przy tych przykładach brzmią nie satyrycznie lecz realistycznie. Tak, przyznaję, opowieść o Szwejku w takich momentach wcale nie śmieszy. Ale z drugiej strony nie brak epizodów, dzięki którym Szwejk zasłużył sobie na swą opinię, na szczęście. 

niedziela, 9 czerwca 2013

Przygody dobrego wojaka Szwejka, Jaroslav Hašek

Alicja niedawno przypomniała mi historię, o której wspomina Herbert w "Hańbie domowej" Trznadla, kiedy to poeta przyjechał na umówione spotkanie autorskie a tymczasem okazało się, że pomylono go z wojskowym pisarzem Zbigniewem Hubertem i na tę okazję spędzono kompanię wojska, która po powitaniu zapadła w sen. Absurdalność tej anegdotki skojarzyła mi się z niezliczonymi historyjkami Szwejka i nie pozostało mi nic innego jak odświeżyć sobie powieść o jego przygodach. 


Przy okazji odkryłem, że obok "klasycznego" przekładu Pawła Hulki-Laskowskiego, który mam w swojej biblioteczce, jest jeszcze tłumaczenie Józefa Waczkówa "Dole i niedole dzielnego żołnierza Szwejka" i najnowsze, choć już kilkuletnie, Antoniego Kroha "Losy dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej". Te wersje ciągle są jeszcze przede mną, ale nawet teraz nie wydaje mi się by różnice pomiędzy nimi miały tylko stylistyczny charakter, jako że Szwejka niekiedy oskarża się o cynizm, a takiego oskarżenia lektura "Przygód" absolutnie nie uzasadnia.

Tytułowy bohater powieści Haška to nie cynik a stoik, nawiązujący do "wielkich" literackich służących, chłopków-roztropków chociażby z powieści Diderota i Cervantesa. Co prawda przez instytucje CK monarchii został uznany za notorycznego idiotę ale przecież gdy idioci uznają kogoś za idiotę, a tak właśnie przedstawiona jest Monarchia Austro-Węgier i jej funkcjonariusze, to ten ktoś idiotą być nie może. Zresztą warto zauważyć, że cechy tej nie zarzuca Szwejkowi żaden z jego licznych znajomych i towarzyszy broni, a dopatrują się jej tylko ci, na których CK monarchia spojrzała łaskawszym okiem.

"Przygody dobrego wojaka Szwejka" to coś więcej niż śmieszna książka mająca za głównego bohatera prostaczka, żyjącego w cywilu z handlu kradzionymi psami a w wojsku pucybuta, który awansował na ordynansa - to filipika, oparta na zjadliwym humorze nie oszczędzającym żadnej instytucji Austro-Węgier. Panowanie Franciszka Józefa nie ma w sobie nic z tego dobrotliwego wizerunku, do którego jesteśmy przyzwyczajeni bo i cóż dobrotliwego można powiedzieć o monarsze, skutki decyzji którego nawet dzisiaj możemy oglądać w naszej części Karpat i na Podkarpaciu. Jest zresztą w książce sporo polskich akcentów - akcja rozgrywa się m.in. w Przemyślu Sanoku i okolicach Krościenka a Polakami jest kilka epizodycznych postaci a jedna z nich została potraktowana w sposób nader wyrazisty -  "Polak z eskorty trzymał się arystokratycznie na uboczu, na nikogo nie zwracał uwagi i bawił się na własną rękę, smarcząc na podłogę przy pomocy dwóch palców i rozcierając smarki kolbą karabinu, po czym kolbę zręcznie ocierał o spodnie i od czasu do czasu mruczał pod nosem: "Święta Panienko!"". Nawiasem mówiąc nie można odmówić Haškowi spostrzegawczości bo jak wiadomo, ten rodzaj "zabawy" przetrwał u nas próbę czasu i ma się całkiem dobrze, a co więcej został nawet wyeksportowany za ocean gdzie stał się tematem jednego z polish jokes.

Nie sposób też nie zauważyć, że jest obok CK monarchii jest też i drugi, instytucjonalny negatywny bohater książki, i nie da się tylko skwitować wzruszeniem ramionami oskarżeń, że "Wielkie jatki wojny światowej nie obeszły się bez błogosławieństwa duchownych. Kapelani wojskowi wszystkich armii modlili się i odprawiali msze święte o zwycięstwo dla tej armii, której chleb jedli (...) Ludzie całej Europy szli jak bydlęta na rzeź, dokąd obok rzeźników-cesarzy, królów, prezydentów i innych potentatów i wodzów prowadzili ich księża wszystkich wyznań, błogosławiąc im i pozwalając fałszywie przysięgać, że "na ziemi, w powietrzu, na morzu" itd."

Chociaż tytułowego bohatera i jego towarzyszy omija szczęśliwie zaszczyt oddania życia za najjaśniejszego pana i okrucieństwa wojny (tytuł trzeciego tomu "Przesławne lanie" jest trochę mylący), to jednak są to obrazy w książce widoczne i sprawiają, że gaśnie uśmiech, jaki zwykle się maluje po przeczytaniu kolejnej historyjki Szwejka lub któregoś z jego kamratów, udowadniającej, że stara łacińska sentencja nihil novi sub sole i w XX wieku nie straciła nic ze swojej aktualności. Za ich sprawą "Przygody dobrego wojaka Szwejka" wychodzą poza zwykłą antywojenną satyrę. To książka odmienna od literatury dotyczącej Wielkiej Wojny, nie da się jej porównać z powieściami Barbusse'a, Zweig'a, Remarque'a czy Wittlina ani tym bardziej Jüngera ale to Szwejk jest najbardziej znanym żołnierzem tamtych lat.