"Motywacja jest tym, co pozwala ci zacząć, nawyk jest tym, co pozwala ci wytrwać."
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dania główne wegetariańskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dania główne wegetariańskie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 lipca 2011

TARTA ZIELONA

Jednych od bloga odrywają wakacje, innych nawał pracy - należę do tej drugiej grupy stety lub niestety - co tam komu bardziej pasuje.;)

Konkludując (nie ma to jak konkluzja sformułowana na samym początku wypowiedzi) przez jakiś czas moje notki będą się ukazywały nieregularnie, nie będę też miała czasu odpisywać na Wasze komentarze ani wpadać do Was w odwiedziny, za co z góry serdecznie przepraszam - obiecuję jednak, najszybciej, jak to tylko będzie możliwe, nadrobić wszelkie zaległości.:)


Ale jeszcze zanim one powstaną zapraszam na zieloną tartę.:)
Może być na zielonej trawce.:)

Tarta na kruchym, a więc bardzo tłustym cieście, którą przed wykluczeniem z lekkiej diety ratuje jedynie warzywny farsz, a i to nie bardzo.
Tak że zrobić, zjeść, podziękować i zapomnieć o niej na rok, do następnego sezonu, inaczej pójdzie w boczki, że hej. 

Ewentualnie zmodyfikować - i jajka, które oprócz białka również zawierają tłuszcz i to sporo, zastąpić np. fetą. 
Ale wtedy to już będzie oczywiście zupełnie inna tarta na zupełnie inny wpis.:) Ten jest jaki jest i trudno. Tzn. fajnie, bo nie dość, że wyszła ta tarta, to jeszcze naprawdę całkiem smaczna.:)

A podniecam się nią głównie z tego powodu, iż moja pierwsza tartowa próba sprzed jakichś 2 tygodni zakończyła się całkowitą porażką - ciasto pod farszem rozsypało się na miał i choć wyglądało i smakowało doskonale, polecić go w tych okolicznościach, co się rozumie samo przez się, absolutnie nie mogłam.

To, z przepisu znalezionego na blogu -> Renaty, wyszło okej, aczkolwiek do doskonałości trochę mu jeszcze brakuje (mogłoby być w konsystencji ciut... lżejsze?).

Niemniej z pewnością nie można mu odmówić kilku zalet - jest świetne do wałkowania - nie rozpada się podczas niego, nie kruszy i przy zastosowaniu techniki, o której wyczytałam nie wiem gdzie, jego wykonanie nie rujnuje połowy kuchni.

Ciasto

Składniki:
  • 125 g masła
  • 250 g mąki krupczatki
  • 1 żółtko
  • 1 łyżeczka soli
  • 50 ml wody
Wykonanie
  1. Zagnieć ciasto wg wskazówek zamieszczonych -> tutaj.
  2. Rozwałkuj je na wielkość naczynia do tarty (o średnicy 24 cm) na pergaminie, który wraz z ciastem, przykrytym dodatkowo aluminiową folią umieść w lodówce na co najmniej 30 minut.
  3. Po wyjęciu ciasta z lodówki usuń z niego folię, połóż na cieście naczynie i odwróć je wraz z papierem w taki sposób, żeby pergamin znalazł się na wierzchu, skąd będziesz go mógł już łatwo usunąć.
  4. Rozgrzej piekarnik do 190 stopni.
  5. Ciasto umieszczone w naczyniu do tarty, nakłuj widelcem, ponownie przykryj papierem, wyłóż ziarnami fasoli i piecz 15-20 minut. Usuń pergamin wraz z fasolą i piecz jeszcze 5-10 minut do zrumienienia. Ostudź.
Farsz

Składniki:
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 1 ząbek czosnku drobno posiekany
  • 1 duża czerwona cebula pokrojona w grubą kostkę
  • 1 zielona papryka pokrojona w grubą kostkę
  • 1 nieduża zielona cukinia wraz ze skórką pokrojona w grubą kostkę
  • 1 marchewka pokrojona w grubą kostkę
  • 1 łyżeczka ziół prowansalskich
  • sól
  • pieprz
  • 2 jajka plus 1 białko
  • 2 łyżki chudego mleka
  • 2-3 łyżki posiekanej natki pietruszki
  • 2-3 łyżki posiekanego drobno szczypiorku
Wykonanie:
  1. Rozgrzej oliwę na dużej patelni i wrzuć na nią czosnek, cebulę, paprykę, cukinię i marchewkę. Warzywa obsmażaj ok. 3-5 minut, aż staną się miękkie. Dodaj sól, pieprz i zioła prowansalskie. Ostudź.
  2. Rozgrzej piekarnik do temperatury 220 stopni.
  3. Wyłóż na ciasto warzywa.
  4. Jajka wraz z białkiem, solą i pieprzem roztrzep, dodaj natkę pietruszki i wylej równomiernie na warstwę warzyw. Całość przykryj luźno pergaminem i piecz ok. 20 minut.
  5. Tartę podawaj na ciepło lub na zimno posypaną szczypiorkiem i pokrojoną w kliny.
Gotowe!


Bardzo smacznego!
Źródło - "Kuchnia dietetyczna"

czwartek, 14 lipca 2011

SZASZŁYKI Z TOFU

Sezon grillowy w pełni, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że popełniłam dotąd zaledwie jedne -> szaszłyki!
Co za kosmiczna fopa;)!

Wszystko dlatego, że rzadko mam sposobność uczestniczenia w tej rozrywce na łonie natury i moje grille są przeważnie rodem z całorocznego piekarnika. Ale to przecież nie znaczy, że nie mogę wejść w konwencję, prawda?

Pozwolicie, że z tofu wejdę.:)

Dotąd jadłam je jeden raz zaledwie i za nic nie mogę sobie przypomnieć, jak mi smakowało, z czego prosty wniosek, że szału nie było
Dopiero niedawna lektura artykułu Agnieszki Kręglickiej o -> tofu uświadomiła mi dlaczego.

"Tofu budzi się do życia, kiedy zanurzamy je w przyprawach."

I wszystko jasne!
Zaniedbany ceremoniał budzenia sera!

Uzbrojona w tę bezcenną wiedzę sięgnęłam po otrzymane w prezencie tofu i tu niespodzianka - okazało się bowiem, że nasza niby to śpiąca tofowa królewna jest najpewniej trzeźwa jak liść o poranku, ponieważ wpakowana przez producenta po pachy w bazylię i rozmaryn, w myśl zasady Pani Kręglickiej, niechybnie pozbawiona została szansy nawet chwilowego zmrużenia oka.:)

Co na to ja?
Przede wszystkim nie wpadłam w panikę (nieprawdopodobne jaka bywam czasem dzielna), tylko zmodyfikowałam przepis na marynatę, ufając, że to dobra decyzja i że moje tofowe szaszłyki nie wyjdą jednak bezpłciowe.

Nie wyszły.

Tzn. bezpłciowe nie wyszły.:) 
Zarówno w smaku, jak i w konsystencji okazały się charakterne dokładnie w sam raz.:)
I tak stałam się fanką twardego, ziołowego tofu w kostce, które mam nadzieję nabędę w takiej postaci również w Polsce. 
Niewykluczając południowo-wschodniej.:)

Składniki (porcja dla 3 osób):
  • 250 g twardego tofu
  • 1 mała czerwona papryka /użyłam 1/2 czerwonej i 1/2 żółtej/
  • 1 bardzo mała cukinia
  • 12 małych pieczarek umytych i osuszonych
Marynata:
  • Sok i skórka starta z 1 cytryny
  • 1 zgnieciony ząbek czosnku
  • 1/2 łyżeczki posiekanego rozmarynu /pominęłam/
  • 1/2 łyżeczki posiekanego tymianku /pominęłam/
  • 1 łyżka oleju z orzechów włoskich /użyłam sezamowego/
Wykonanie:
  1. Wymieszaj składniki marynaty.
  2. Ser odsącz, osusz papierowym ręcznikiem i pokrój w kostkę na 18 kawałków. Wrzuć do marynaty, dokładnie w niej obtocz i odstaw na 30 minut.
  3. Namocz w wodzie 6 drewnianych szpadek.
  4. Wydrąż paprykę i pokrój ją na ok. 2,5 cm kawałki. Blanszuj ją przez 4 minuty we wrzątku, następnie zahartuj zimną wodą i odstaw do ocieknięcia /dzięki temu zabiegowi nie będzie pękała przy nadziewaniu na szpadki i szybciej się upiecze/.
  5. Obieraczką do warzyw obierz cukinię w taki sposób, żeby pozostały na niej wąskie pasy skórki. Pokrój ją na 2,5 cm kawałki.
  6. Nastaw piekarnik na funkcję grillową.
  7. Na szpadki nadziewaj po kolei tofu, paprykę, cukinię i pieczarki. Posmaruj je pozostałą marynatą.
  8. Opiekaj szaszłyki ok. 6-10 minut, co pewien czas je odwracając i smarując resztą marynaty. Podawaj gorące.
Gotowe!


Bardzo smacznego!
Źródło - "Dania niskotłuszczowe"

piątek, 10 czerwca 2011

KOTLECIKI ZIEMNIACZANE Z KAPUSTĄ i karmelizowaną czerwoną cebulą

Najgorsze, jak człowiek ma lenia i mu się wtedy kapusty chce.

To znaczy, ja wiem, że może być jeszcze kilka gorszych rzeczy (np. jak myślisz, że masz ketchup/proszek do pieczenia/ocet (niepotrzebne skreślić), a go nie masz, albo jak stoisz nad patelnią z rozbitym jajkiem w rękach i wtedy nagle odkrywasz, że patelnia jest nieumyta), ale duet leń z ochotą na kapustę też potrafi nieźle dopiec - kto przeżył, ten wie, o czym mówię i na pewno będzie się ze mną solidaryzował w udręce.

Ochota ochoczo wertuje przepisy, a leniwiec przebrzydły marudzi - a to za długo się robi, a tu mięso trzeba dobre kupić, a tego to nikt więcej nie będzie jadł, itp., a czas leci, robi się coraz później i trzeba się  na coś zdecydować - koniec końców alternatywa jest jedna - jeść albo nie jeść.

No dobra - niech już będzie, że jeść.

Padło na kapustę z ziemniakami, a to dlatego, że mam zamiar wziąć udział w muzycznej akcji Magdy -> Jedzenie z muzyką w tle i te ziemniaki będą bardzo a propos, a właściwie tytułowym bohaterem znalezionego przeze mnie utworu, który zaprezentuję w następnym tygodniu, już po skompletowaniu całej jego obsady.:)


No to do miasta po kapustę.
Miała być włoska, co za pomysł - po włoską trzeba by chyba raczej do Włoch, więc jest polska, w Polsce południowo-wschodniej ogólnodostępna i w dodatku młoda - też coś.:)

Reszta składników kupiona już bez problemów, aczkolwiek zdobyć o tej porze stare ziemniaki wcale nie było łatwo - oferowało je tylko jedno stoisko na rynku; pan wydobył kilka sztuk spod sterty skrzynek, w zadziwiająco dobrej kondycji jeszcze.:)

A teraz będzie dygresja.

Muszę się przyznać, iż mam słabość do kapusty, ale bynajmniej nie kulinarną, bardziej... hmm... jakby to określić... frazeologiczną?
Otóż przez wiele lat, gdzieś do osiągnięcia pełnoletności, nazywana byłam w domu Kapuściną vel Kapustą. Przydomek ten wziął się z dość karkołomnego skojarzenia - rymu do mojego przekształconego imienia i z jego istnieniem wiąże się pewien stosunkowo zabawny epizod.

Otóż mając lat naście i wakacjując któregoś pięknego lata u wujka, na Mazurach,  wypłynęłam  byłam sobie hen hen daleko na jezioro, aż się tym oddaleniem zaniepokoiła moja mama. Stanęła przy brzegu i zaczęła mnie przywoływać: -"Kapusta! Kapusta!", co zdumiało wujka, jej brata, który dotąd nie słyszał tego przezwiska i go ze mną kompletnie nie kojarzył. Pyta więc taki zdumiony wujek mamę: - "Jadwiga, a gdzie ty tam kapustę widzisz?" Na co mama: - "No właśnie nie widzę, dlatego wołam." Wujka na to dictum tak przytkało, że ledwo zdołał wykrztusić: - "...kapustę...? ...wołasz..?" Niezwyczajny ton głosu brata pozwolił mamie zarejestrować absurd całej sytuacji, ale wyjaśnić ją i tak zdołała dopiero po paru minutach spędzonych na regularnym umieraniu ze śmiechu.:)

Dzisiaj jednak kapusta na bardzo poważnie, bo i ze starymi ziemniakami żartów nie ma, i w towarzystwie cebuli człowiek się prędzej popłacze, niż pośmieje.:)

Składniki:
  • 700 g mącznych ziemniaków
  • 1 obrany ząbek czosnku
  • 150 g kapusty włoskiej drobno poszatkowanej /użyłam białej/
  • 4 cebule dymki drobno pokrojone
  • 1 białko
  • sól
  • pieprz
  • 1 łyżka masła ghee
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
Karmelizowana cebula:
  • 4 duże czerwone cebule drobno posiekane
  • 50 g cukru /użyłam brzozowego/
  • 1 łyżka białego octu winnego
Wykonanie:
  1. Ziemniaki obierz, pokrój na równe kawałki i ugotuj wraz z czosnkiem do miękkości (15-20 minut). Po odcedzeniu zgnieć na puree i pozostaw do przestygnięcia.
  2. Kapustę zalej wrzątkiem i zblanszuj, następnie odcedź i dodaj do ziemniaków wraz z dymką, białkiem i przyprawami. Całość starannie wymieszaj.
  3. Czerwoną cebulę z cukrem i octem wrzuć na patelnię i duś na małym ogniu bez przykrycia przez około 20 minut, aż wyparuje z niej niemal cały płyn, a ona stanie się miękka.
  4. Uformuj z ziemniaków 12 małych kotlecików (po 3 na osobę).
  5. Roztop masło i olej na patelni i smaż kotleciki z obu stron na małym ogniu do zrumienienia.
  6. Podawaj gorące ze skarmelizowaną cebulą.
Gotowe!
 Bardzo smacznego!
Źródło - "Szybko i smacznie - kuchnia wegetariańska"

sobota, 14 maja 2011

Śmieszne SPAGHETTI AZJATYCKIE

Ta potrawa jest śmieszna.
Nie dość, że sama w sobie, to jeszcze ja robię ją dodatkowo w śmieszny sposób.


Śmieszna, ponieważ pół japońska, pół chińska w wyrazie - japońskie ma składniki, a chińskie dodatki.
Śmieszna również dlatego, że nie jest jasne, w jakim charakterze powinna być podawana. 
W przepisie jest mowa o daniu głównym, ale serwowanym na zimno.
Obiad na zimno i jeszcze makaron - nie bacząc na szereg wątpliwości zdecydowałam się kiedyś na takie doświadczenie. 
Wrażenia? 
Zdębiałe kluski, o zduszonym smaku, aromacie i dodatkowo nieciekawym wyglądzie.  
Odradzam.

Na gorąco z kolei - taki eksperyment też już mam za sobą - danie ulega innej niekorzystnej przemianie - traci swój pierwotny, nietypowy charakter, który nadają mu surowe dodatki warzywne.
Też niedobrze.

Po kilku przymiarkach zdecydowałam się więc na rozwiązanie pośrednie - wersję na ciepło.
I tę właśnie, jako w stu procentach trafioną, zdecydowanie polecam.:)

Teraz jeszcze krótkie wyjaśnienie co takiego śmiesznego robię z tym spaghetti ja.:)

Otóż zwyczajowo nie sporządzam go na bazie japońskiego makaronu, ani japońskiej rzodkwi. Zamiast nich używam szpinakowego makaronu orkiszowego i białej rzodkwi, domyślam się więc, jak bardzo musi ono odbiegać smakowo od swojego pierwowzoru. 

"Prawie" robi wielką różnicę, wiem.

W kuchni jednak to "prawie" wcale niekoniecznie robi różnicę in minus - przekonywałam się o tym wielokrotnie i nierzadko z wielką radością tudzież podekscytowaniem towarzyszącym zapewne wszystkim odkrywającym nowe  możliwości - nieistotne - przypadkowo czy zamierzenie. 
To spaghetti jest możliwością nadzwyczaj udaną.:)
I śmieszną.:)

Składniki:
  • 175 g japońskiego lub chińskiego makaronu typu spaghetti /użyłam szpinakowego makaronu orkiszowego/
  • 125 g ogórka sałatkowego startego na tarce o grubych oczkach
  • 125 g rzodkwi japońskiej startej na tarce o cienkich oczkach /użyłam białej rzodkwi/
  • 125 g marchwi startej na tarce o cienkich oczkach
  • 1/2 pęczka drobno posiekanej dymki zarówno części białych, jak i zielonych
  • 1 łyżka posiekanych, prażonych orzeszków ziemnych
Sos:
  • 1 łyżeczka oleju sezamowego
  • 2 łyżki masła orzechowego z kawałkami orzechów
  • 2 łyżki jasnego sosu sojowego
  • 1 łyżka białego octu winnego
  • 1 łyżeczka płynnego miodu
Wykonanie:
  1. W zamykanym słoiku połącz składniki sosu, zakręć go dokładnie i energicznie wstrząśnij.
  2. Ugotuj makaron zgodnie z przepisem na opakowaniu. Odlej, przelej ciepłą wodą, wrzuć z powrotem do garnka, polej połową sosu i wymieszaj. Dodaj do makaronu warzywa, całość ponownie starannie wymieszaj.
  3. Podawaj spaghetti polane resztą sosu i posypane orzeszkami.

Gotowe!

Bardzo smacznego!
Źródło - "Dania niskotłuszczowe"

wtorek, 10 maja 2011

Borowikowe ORZOTTO Z KASZY PERŁOWEJ ze szparagami

To jest mój szparagowy debiut.

Wprawdzie parę lat temu kosztowałam szparagi - ze słoika - ale porównując tamte doznania smakowe z obecnymi nie mam najmniejszych wątpliwości, że to, co wówczas zaliczyłam, to nie było spotkanie z najelegantszym, najwykwintniejszym i najbardziej wyrafinowanym w smaku warzywem świata, jak to miało miejsce dzisiaj, ale klasyczny kulinarny falstart. 

Za to dzisiaj już na pewno jadłam pełnowartościowe, stuprocentowe szparagi i - jak mi się wydaje - nie będę ani oryginalna, ani odosobniona w swojej opinii uznając, że odtąd mają one we mnie zagorzałą fankę.:) 
To zaś może oznaczać tylko jedno - moją wizytę w piątek na rynku i ponowny zakup świeżego biało-zielonego pęczka, na zagospodarowanie którego jeszcze nie mam pomysłu, no może z wyjątkiem tego, żeby go przed przyrządzeniem dokładniej opłukać.:)

Zanim jednak zajmę się planowanym nabytkiem, wypadałoby napisać choć kilka słów o tym tutaj, prawda?:)

Ten (tutaj;)) zakupiłam z zamiarem zaserwowania wraz z kaszowym risotto (orzotto), które w procesie odchudzania sprawdza się lepiej, niż jego klasyczna, ryżowa wersja, z racji posiadania niższego indeksu glikemicznego. Poza tym zawsze cieszy mnie każda ciekawa możliwość urozmaicenia diety tak zdrowym produktem, jak kasza. Przepisowe zestawienie - kasza, borowiki, szparagi i parmezan brzmiało i wyglądało na tyle interesująco, żeby zapowiadać radość co najmniej poczwórną.;) I muszę przyznać, że jego pomysłodawca spisał się na medal, bo mimo, że orzotto stało się już historią, ja na wspomnienie o nim wciąż się uśmiecham.:)

Składniki:
  • 1400 ml bulionu warzywnego
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 1 cebula drobno posiekana
  • 225 g grzybów, najlepiej leśnych, grubo posiekanych /użyłam mrożonych borowików i kilku pieczarek/
  • 2 ząbki czosnku drobno posiekane
  • 1 szklanka kaszy jęczmiennej perłowej
  • 225 g umytych, oczyszczonych i w razie potrzeby obranych szparagów
  • 50 g tartego parmezanu


Wykonanie:
  1. Doprowadź wywar do wrzenia w średniej wielkości rondlu, przykryj i pozostaw bulgoczący na małym ogniu.
  2. Rozgrzej oliwę na patelni. Wrzuć cebulę i smaż 3 minuty, dodaj grzyby i czosnek - smaż kolejne 5-7 minut aż grzyby zmiękną i odparuje z nich woda. Dodaj kaszę i całość starannie wymieszaj. Dolej 2 szklanki wywaru. Risotto przykryj i gotuj na małym ogniu 15 minut.
  3. Odkrój zielone główki szparagów, a ich pozostałe części pokrój na kawałki wielkości małego kęsa, po czym jedne i drugie wrzuć do rondla na gotująca się wodę i blanszuj przez 2-5 minut, tak, żeby nie utraciły jędrności. Odłów je i przełóż na talerz.
  4. Dolewaj gorący wywar do kaszy po 1/2 szklanki cały czas mieszając w taki sposób, żeby każdorazowo zanim powtórzysz tę operację, cały płyn został wchłonięty. Kiedy cały wywar zostanie zużyty, posyp risotto parmezanem, dodaj kawałki szparagów i wszystko starannie wymieszaj. 
  5. Podawaj risotto ozdobione główkami szparagów.

Gotowe!

Bardzo smacznego!
Źródło - "Potęga warzyw"
Potrawę dodaje do akcji Blue Megi -> Sezon na szparagi

czwartek, 21 kwietnia 2011

MAKARON ZAPIEKANY Z KAPUSTĄ PEKIŃSKĄ

Straszne spiętrzenie robót mam znowu ostatnio, więc gotuję jak żyję, trochę pospiesznie, chaotycznie i na łapu capu, czego zresztą organicznie wręcz nie znoszę.

E. spaceruje po ulicach Paryża (chyba), bo z SMS-a: "U nas super! Całe dnie jesteśmy na zajęciach albo zwiedzamy" nie za wiele można wydedukować.
Ja kupuję nowy aparat, po który pojadę dzisiaj swoim samochodem wciąż na zimowych oponach.
Kotu zepsuło się sikanie, a zdaję sobie sprawę czym to grozi.
Nie umyłam okien.
Przede mną mega gorący tydzień w pracy.
I do tego wszystkiego czuję lawinowo narastający głód słodyczy.

Dlaczego on nachodzi mnie zawsze wtedy, kiedy wszystko się komplikuje?

Głupio pytam.
Przecież wiem to aż nadto dobrze.

Dlatego.

I tylko wciąż nie wiem czym, oprócz czekolady i pochodnych, mogłabym go zaspokoić. 
Bo niestety nie makaronem z kapustą.

On nie działa.
Jemu do czekolady, albo kawałka ciasta, najlepiej takiego z masą toffi, albo lodów Tillamook - The Peanut Butter Chocolate - najlepszych na świecie (oj, bo coś się zaczynam niebezpiecznie nakręcać) - tak daleko, jak stąd do... do... nie wiem dokąd, ponieważ aż tam to jeszcze nie byłam.

Ale skoro padło już hasło - makaron z kapustą, to może rozwinę temat.

Nie wiem co jest z tym makaronem, że na 4 podejścia, które do niego zrobiłam, aż 3 zakończyły się jedynie połowicznym zwycięstwem, hmm... porażką w zasadzie, mimo, iż prostsze danie trudno sobie wyobrazić. Dziwne, prawda?:)

W oryginalnym przepisie w skład tej potrawy wchodzi jarmuż. Kiedyś - raz, jeszcze w sieci Albert - udało mi się go kupić, niestety mimo, iż zrobiłam wszystko jak trzeba - jarmuż wyszedł twardy i dodatkowo gorzki.
Kolejnym więc razem zastąpiłam go kapustą pekińską i to był starzał w 10!
Zachęcona sukcesem chciałam go powtórzyć - popisać się przed E., która nie jadła tej udanej wersji, ale omyłkowo, zamiast kapusty pekińskiej zleciłam jej zakup włoskiej - no i znowu było twardo i łykowato.
Teraz, chcąc zatrzeć złe wrażenie, nabyłam pekinkę. Wymyśliłam natomiast, że zapiekanka będzie idealnym miejscem do ukrycia w niej pełnoziarnistego makaronu.
Błąd.
W zestawieniu z subtelną kapustą makaron razowy wypadł ciężko i topornie - o niebo lepszy byłby durum - w diecie redukcyjnej sprawdzający się niemal tak samo dobrze. 
Tyle, że nie wiem, kiedy danie ponownie pojawi się na moim stole, bo chwilowo mam go już trochę dość.;) Ono mnie zresztą chyba też;)

Składniki:
  • 225 g makaronu penne lub rigatoni z pszenicy durum
  • 1/2 łyżki oliwy z oliwek
  • 3 ząbki czosnku w cienkich plasterkach
  • 200 g kapusty pekińskiej posiekanej
  • 1 i 1/2 szklanki soku pomidorowego
  • 125 g chudego sera ricotta /użyłam po połowie pełnotłustej ricotty i homoserka Pilos 3%/
  • 50 g tartego niskotłuszczowego sera mozzarella /użyłam Zottarelli firmy Zott/
  • czarne oliwki bez pestek do przybrania

Wykonanie:
  1. Rozgrzej piekarnik do temperatury 180 stopni. Spryskaj naczynie do zapiekania olejem w sprayu.
  2. Wrzuć makaron do wrzątku i ugotuj zgodnie z przepisem na opakowaniu.
  3. Rozgrzej oliwę na średnim ogniu, wrzuć czosnek i podsmażaj aż uzyska złoty kolor, nie za długo, bo zrobi się gorzki. Dodaj kapustę. Podsmaż do zrumienienia. Przełóż do dużej miski. Dodaj sos pomidorowy, ser ricotta i wymieszaj.
  4. Odlej makaron i wrzuć do miski z sosem. Wymieszaj. Przełóż do żaroodpornego naczynia i posyp mozzarellą. Przykryj przykrywką lub folią aluminiową.
  5. Piecz 30 minut. Odkryj i całość jeszcze raz starannie wymieszaj. Piecz kolejne 10 minut, aż zapiekanka zacznie się z wierzchu delikatnie przyrumieniać.
  6. Przed podaniem przybierz ją oliwkami.
Gotowe!

Bardzo smacznego!
Źródło - "Potęga warzyw"

piątek, 25 marca 2011

FLAN Z BOROWIKÓW I PORA

Zupełnie nie wiem jak to się stało, ale ostatniej jesieni ani razu nie jadłam grzybów. Jest to dziwne zważywszy na fakt, iż grzyby bardzo lubię, niezbyt rozsądne, wziąwszy pod uwagę, że tak urodzajnej w grzyby jesieni nie było od x lat i wreszcie kompletnie niczym nieuzasadnione... 
...no chyba, że moją indolencją.

Nie wiem, ile jest warte naprawianie tego kalibru błędów po niewczasie, ale zakładając, że jednak cokolwiek - postanowiłam tego dokonać właśnie dzisiaj i wreszcie zrobić coś pożytecznego z borowikami, które od tylu miesięcy uporczywie okupywały mój zamrażalnik.
W ten oto sposób - na wiosnę:) - powstał widniejący na zdjęciu poniżej flan grzybowo - porowy.


Robiłam go po raz pierwszy i z całą pewnością nie ostatni. Nawet jest wielce prawdopodobne, że potrawę tę wykonam ponownie już za kilka tygodni, na święta. Okazała się bowiem być zarówno pyszna  jak i bardzo elegancka  a poprzez swój uniwersalizm dodatkowo niezwykle inspirująca kulinarnie.

Smakuje na ciepło i na zimno.
Może być samodzielnym daniem obiadowym lub śniadaniowym, ich głównym lub dodatkowym elementem, przekąską, pastą na kanapkę - doprawdy spektrum zastosowania flanu jest ograniczony chyba tylko ramami ludzkiej wyobraźni.
Ja go widzę podany np. z dziczyzną, albo z kaszą gryczaną, albo jako teryna na zimno, z jakimś jasnym sosem - w każdym razie jest w stanie ozdobić każdy stół i uatrakcyjnić każde przyjęcie - zorganizowane nie tylko dla osób takich jak ja, czyli członków Klubu Obciążonych Nadmiarami, ale i dla Normalnych Ludzi również.

Potrawa ma wartość energetyczną ok. 730 kcal.

Składniki:
dla 2 osób (jako danie główne)
dla 4 osób (jako przystawka)
  • 125 g kapeluszy dowolnych leśnych grzybów /użyłam borowików/
  • 125 g pora (tylko biała część) pokrojonego na cienkie plasterki
  • 1 ząbek zgniecionego czosnku
  • 2 łyżki świeżej natki pietruszki drobno pokrojonej
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 4 jajka
  • 100 ml chudego mleka /użyłam mleka 0,5% tłuszczu/
  • sól
  • pieprz

Wykonanie:
  1. Nastaw piekarnik na temperaturę 180 stopni.
  2. Rozgrzej oliwę na patelni, na średnim ogniu. Wrzuć na nią grzyby, pora i czosnek - smaż do  zrumienienia - 3-4 minuty. Całość przestudź, przełóż do rozdrabniacza i lekko zmiksuj. 
  3. W średniej wielkości misce ubij jajka wraz z mlekiem i przyprawami, dodaj do nich masę grzybowo - porową, wszystko starannie wymieszaj i rozmieść w naczyniach żaroodpornych o całkowitej pojemności 500 ml.
  4. Piecz 30-40 minut.
Z czym podawać:

Flan podałam dzisiaj ze stostowanym pełnoziarnistym pieczywem.

Gotowe!


Bardzo smacznego!
Źródło - "Kuchnia dietetyczna"
Potrawę dodaję do akcji Basi -> "Pora na pora".

niedziela, 13 marca 2011

Ziemniaczana FRITTATA z suszonych pomidorów i kukurydzy

Frittata to taka włoska odmiana omletu, która tym się różni od klasycznej wersji tej potrawy, że się jej - raczej - nie składa, że końcówka jej przygotowania przeważnie ma miejsce już nie na patelni, a w piekarniku i że podaje się ją niekoniecznie gorącą, a często w temperaturze pokojowej.

Potrawę tę można sporządzać z dowolnych składników - z tego, co się akurat ma pod ręką - zasada obowiązuje tylko jedna - dodatki nie mogą być zbyt wodniste, w przeciwnym razie nie utworzą zwartego placka, tylko bliżej nieokreślone coś o konsystencji jajecznicy.

Do niewątpliwych zalet frittaty należą:
- jej uniwersalność - daniu można nadać dowolny charakter i zjeść je w porze najbardziej dla nas dogodnej - od bladego świtu po późny wieczór - oraz 
- szybki czas przygotowania, który nawet największemu maruderowi nie zajmie więcej, niż 20-25 minut.

Frittaty - różne - robiłam już wcześniej, ale przyznam, że dopiero obecna wersja naprawdę mi podpasowała. I wreszcie wiem dlaczego. Chodzi o ziemniaki. Otóż okazuje się, że jeśli podstawę omletu stanowią ziemniaki (a tak to u mnie zwykle bywa), to obowiązkowo powinny być one usmażone na chrupiąco - wtedy danie smakuje najlepiej. Po dzisiejszej degustacji tezę tę zdecydowanie potwierdzam.:)


A skoro o ziemniakach mowa.
W kontekście dietowania - warzywo to ma fatalną markę.


Kiedy mówię, że się odchudzam, albo kiedy mnie ktoś pyta, w jaki sposób schudłam, pada zwyczajowe: - "I oczywiście zero ziemniaków, makaronów i pieczywa?"
Odpowiadam, że oczywiście, jak najbardziej to wszystko jem i... ciach, w tym momencie najczęściej nić porozumienia się urywa, bo ludzie i tak wiedzą swoje - ziemniaki tuczą, a ja ich po prostu nabieram, więc dalej nie będą ze mną rozmawiać.
Dieta to dieta - nie da się na niej jeść ziemniaków.


Skoro tak, to ja ani chybi muszę być jakimś mutantem. Bo ziemniaki jem i przy tym chudnę.
Jednak faktycznie jem je rzadko, aczkolwiek wcale nie ze strachu, a z powodu tego, że one jakoś kiepsko się z moim modelem żywienia zgrywają - do wielu potraw zwyczajnie nie pasują, stąd ich z nimi na siłę nie łączę.


Bać się ich jednak nie ma specjalnego powodu. Same w sobie zawierają o 1/2 kalorii mniej, niż ryż, bo zaledwie 70 w 100 g, sporo magnezu, potasu i innych pożytecznych dla zdrowia związków.
Sytuacja zmienia się jednak radykalnie, kiedy zajmą pół talerza (co dla polskiej kuchni jest dość typowe, bo ich spożycie w naszym kraju szacuje się na około 121 kg/osobę rocznie!) poleje sosem, obficie, bo zmięte chętnie go wchłaniają, okrasi łychą skwarków, albo usmaży z nich frytki na głębokim tłuszczu. Wtedy tak. Wtedy naraz nasz poczciwy Dr Jekyll przeistacza się w niebezpiecznego Pana Hyde'a i bye bye smukła linio!


Natomiast 3 małe ziemniaki trzem dużym osobom (w tym jednej na redukcji), rozsądnie przyrządzone, krzywdy nie zrobią na pewno. Obdarują za to błonnikiem, masą witaminy C i żelaza, a dodatkowo bardzo ubogacą smakowo taką na ten przykład;) włoską frittatę, z którą akurat zgrywają się wprost idealnie.:)


Wartość kaloryczna potrawy, zaserwowanej przeze mnie na lekki obiad, wynosi ok. 900 kcal.
Zawarte w niej spore ilości tłuszczu można zmniejszyć zastępując 2 całe jajka 3 białkami, a dla utrzymania jej ładnego koloru dodając szczyptę kurkumy.:)


Uwaga:
Moja frittata wyszła trochę cienka, bo mam dużą patelnię.
Podane niżej składniki utworzą najpiękniejsze danie na patelni o średnicy 26 cm.:)





Składniki:
  • 250 g ziemniaków grubo pokrojonych
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
  • 3 łyżki kukurydzy cukrowej z puszki (odcedzonej)
  • 4 pomidory suszone na słońcu, opłukane z oliwy, osuszone papierowym ręcznikiem i drobno posiekane
  • 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
  • 6 średnich jaj
  • sól
  • pieprz
Wykonanie:
  1. Wrzuć na lekko osolony wrzątek ziemniaki i gotuj je przez ok. 10 minut, aż będą miękkie, ale al dente. Odstaw na chwilę, żeby ostygły.
  2. Rozgrzej olej na patelni lub w innym naczyniu, które nadaje się również do użycia w piekarniku i podsmaż ziemniaki na dużym ogniu, aż staną się brązowe i chrupiące.
  3. Ubij jajka.
  4. Zmniejsz ogień i na patelnię wrzuć kukurydzę i pomidory - smaż jeszcze 1-2 minuty.
  5. Rozgrzej grill.
  6. Do jajek dodaj natkę i przyprawy. Masę jajeczną wylej równomiernie na warzywa. Smaż całość przez kolejne 3-4 minuty, na dużym ogniu, do czasu, gdy brzegi omletu lekko zbrązowieją i zaczną odstawać.
  7. Umieść patelnię na górnej półce pod grillem na 1-2 minuty, aż wierzch dania się zetnie i przybierze złoty kolor.
  8. Przełóż frittatę na duży talerz, pokrój na ćwiartki i podawaj.
Z czym podawać:

Z dowolną sałatką, choć moim skromnym zdaniem - lepiej z taką bardziej wilgotną.

Ja podałam frittatę z zieloną sałatą z dressingiem z homoserka, octu, cukru, soli i pieprzu, na który przepis kiedyś tu zamieszczę, bo to jest mocno fajny dressing.

Na zdjęciach jednak sałaty nie ma, gdyż przydarzyła mi się wielka przykrość, która skutecznie uniemożliwiła mi jej prezentację.
Otóż zarówno ją, jak i natkę pietruszki kupiłam na rynku przemarznięte i kiedy przywiozłam je do domu, do spożycia wciąż się wprawdzie nadawały, ale do podziwiania już niestety nie. I to są właśnie te pojedyncze przypadki kiedy, jak się okazuje, lepiej jest zrobić zakupy w markecie.;(

Gotowe!

Bardzo smacznego!
Źródło - "Szybko i smacznie"

Blog jest obecny w serwisie

TOP 10 ostatniego miesiąca