Czy to już Święta? Wiem, wiem, że jeszcze "trochę" (co też jest bardzo subiektywnym określeniem), ale zadaję to głupawe pytanie, bo właśnie tak się poczułam przedwczoraj. Szczerze mówiąc, czuję się tak w dalszym ciągu ;)
Te z Was, które w miarę regularnie podczytują mojego bloga, na pewno zauważyły, że zamieszczam sporo recenzji kosmetyków Dr. Organic. Ma to swoje proste uzasadnienie - mam w Wielkiej Brytanii krewnego, który odwiedza mnie kilka razy w roku i za każdym razem przywozi mi coś, co w Polsce jest trudno dostępne/droższe. Zazwyczaj są to właśnie (skądinąd świetne) produkty Dr. Organic, bo moja kosmetyczna mania nie jest dla nikogo w rodzinie tajemnicą (mawiają pieszczotliwie, żem pudernica). Ale tym razem dostałam coś absolutnie GENIALNEGO.
Która z Was nie marzyła o szczoteczce sonicznej do twarzy, jednocześnie zdając sobie sprawę z pewnego absurdu tego marzenia (związanego z chorą ceną Clarisonic)? ;) No właśnie. Ja to swoje marzenie już dawno pochowałam, bo kwotę ok. 650 zł (obecnie tak to wygląda w Sephorze) wolę przeznaczyć na coś, co nie będzie służyło tylko mnie samej - źle bym się z tym czuła. I nie chodzi tu o faktyczny brak możliwości finansowych (gdybym uznała, że koniecznie chcę, to spięłabym dupę i uskładała), ale o barierę natury psychologicznej - może cierpię na jakiś syndrom biedy, kto wie :D W każdym razie mój "problem" się rozwiązał, bo prosto z UK przyleciała do mnie ONA:
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oczyszczanie porów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oczyszczanie porów. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 24 listopada 2014
sobota, 12 lipca 2014
The Face Shop One-Step BB Cleanser
Dzisiaj napiszę Wam parę słów o moim aktualnym "myjadle" do twarzy. The Face Shop One-Step BB Cleanser kupiłam daaawno temu (bo wydawało mi się, że potrzebuję, ale ofc kupowałam na zapas), ale używać zaczęłam dopiero jakieś dwa miesiące temu. Zdążyłam przez ten czas wyrobić sobie na jego temat jakąś opinię. Jeśli jesteście ciekawi, to zapraszam.
sobota, 24 maja 2014
Wyzwanie NN, po 4 tygodniach - podsumowanie
Hej hej, pozdrawiam ze swojego dusznego lokum! Wreszcie nadszedł czas na podsumowanie moich 4-tygodniowych (z przerwą na chorobę) zmagań z nakrapianym nosem. Zdaję sobie sprawę, że cała sprawa baaaardzo się przeciągnęła w czasie, ale niestety - choroba, wyjazdy i teraz zaliczenia na uczelni - wszystko to skutecznie utrudniło mi działalność kosmetyczno-blogową. Mam nadzieję, że wybaczycie. Przejdźmy do podsumowania.
Jak zapewne świetnie pamiętacie, skupiłam się na wykorzystywaniu różnych kosmetyków mniej lub bardziej dedykowanych walce z blackheads. Przypomnijmy, że były to:
* Maseczka z The Face Shop [klik] - Działanie typowo z gatunku "zależy, jak leży". Raz daje świetny efekt - raz żadnego. Plusem jest duża wydajność i wygoda stosowania.
* Plastry na nos; Luke [klik] oraz ponownie The Face Shop [klik] - pierwsze z nich okazały się być dużo bardziej efektywne. Całkiem niezła metoda na miejscowe zmniejszenie ilości "nieprzyjaciół" na nosie ale wymagająca pewnej wprawy i precyzji; drobny błąd przy aplikacji i efekty są mizerne.
* Maseczka Holika Holika, z linii Medi Medi [klik] - okazała się słabą bronią przeciwko blackheads ale ujawniła szereg innych, wspaniałych właściwości toteż jej regularne stosowanie "weszło mi w krew".
* Dziwaczny zestaw Pig Nose 3 Step Kit od Holika Holika [klik] - największe zaskoczenie mojego wyzwania. Okazał się być zadziwiająco skutecznym, ale niestety jednorazowym orężem. Zostanie zakupiony ponownie w większej ilości.
EFEKTY?
Może Was zaskoczę, ale za mój najważniejszy "efekt" i "sukces" tej akcji uważam wdrożenie się do większej dbałości o problematyczną skórę na nosie. Zanim wymyśliłam sobie to wyzwanie, nie poświęcałam temu zagadnieniu zbyt wiele czasu. Teraz po prostu przyzwyczaiłam się do wykonywania pewnej ilości zabiegów specjalnie "na nos" ;) Myślę, że w dalszej przyszłości to może zaprocentować.
Ale oczywiście wiem, że czekacie na coś innego ;) No dobrze, czy na moim nosie coś się zmieniło?
Ja sądzę, że TAK. "Wróg" nadal istnieje ALE kropki stały się mniej widoczne i jest ich nieco mniej. Same oceńcie.
PRZED |
PO |
Wniosek? Blackheads wymagają ciągłego, cierpliwego zwalczania. Miesiąc to zdecydowanie za mało, ale to dobry początek :)
Tym akcentem zamykam wyzwanie NN i już na dniach blog powróci do normalnego trybu. Nagromadziłam nieco fotek i kilka recenzji wręcz prosi się o napisanie. Zdradzę, że pierwsza z nich najprawdopodobniej będzie związana z włosomaniactwem ;d
Czekam na Wasze głosy :) Czy podobało Wam się takie wyzwanie?
poniedziałek, 12 maja 2014
Wyzwanie NN, tydzień #4 - Holika Holika, Pig Nose Clear Blackheads 3-step Kit
Hej :) Minął 4-ty tydzień mojej walki z nakrapianym nosem. Już wkrótce pojawi się podsumowanie, a dzisiaj w ramach 4-tego tygodnia chcę Wam pokazać kolejny "zestaw" do oczyszczania nosa z Korei, tym razem jednorazowy. Tak wygląda Holika Holika Pig Nose Clear Blackheads 3-step Kit:
Mamy tutaj 3 saszetki, każda z nich to jeden krok na drodze do czystego nosa (wg producenta). Kupiłam to kiedyś z ciekawości, bo brakowało mi paru $ do darmowego trackingu. Taki jednorazowy zestaw kosztuje ok. 3,5 $ na ebay'u.
Instrukcja jest niestety cała w "krzaczkach", na szczęście są grafiki, które objaśniają co po kolei należy zrobić. Ewentualne szczegóły można sobie wygooglować.
Krok 1 to otworzenie porów
W szarej saszetce znajduje się materiałowy "plaster" nasączony jakąś mazią, który należy sobie położyć na nosie i zostawić na 15-20 minut.
Krok 2 to oczyszczenie
Różowa saszetka zawiera taki "typowy" plaster do mechanicznego usuwania blackheads. Należy ostrożnie zwilżyć nos wodą i nakleić sobie to na nos. Odczekać 10-15 minut i zerwać.
Krok 3 to zamknięcie porów
To tego celu posłuży żelowa nakładka na nos, którą znajdziemy w ostatniej, zielonej saszetce. Jest nasączona jakimś płynem, który chłodzi i ma za zadanie zamknąć pory. Trzymać na nosie to można chyba wedle uznania, gdyż brak zaleceń w tej kwestii na opakowaniu.
Poniżej wszystkie 3 kroki na moim nosie, ta-da!
Krok 1 to otworzenie porów
W szarej saszetce znajduje się materiałowy "plaster" nasączony jakąś mazią, który należy sobie położyć na nosie i zostawić na 15-20 minut.
Krok 2 to oczyszczenie
Różowa saszetka zawiera taki "typowy" plaster do mechanicznego usuwania blackheads. Należy ostrożnie zwilżyć nos wodą i nakleić sobie to na nos. Odczekać 10-15 minut i zerwać.
Krok 3 to zamknięcie porów
To tego celu posłuży żelowa nakładka na nos, którą znajdziemy w ostatniej, zielonej saszetce. Jest nasączona jakimś płynem, który chłodzi i ma za zadanie zamknąć pory. Trzymać na nosie to można chyba wedle uznania, gdyż brak zaleceń w tej kwestii na opakowaniu.
Poniżej wszystkie 3 kroki na moim nosie, ta-da!
Moje wrażenia i rezultat
Byłam do tego zestawu nastawiona raczej sceptycznie, podeszłam do tego jak do ciekawostki. Bardzo zdziwiłam się po zdjęciu pierwszego plasterka (tego otwierające pory) - on nie tylko otworzył pory. On sprawił, że zaskórniki dosłownie wystawały (fuj, wiem) ze skóry! Pierwszy raz widziałam coś takiego, tak jakby blackheads zostały częściowo "wyciągnięte" ze swoich zagłębień. Trochę żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia (chociaż może i lepiej, bo to jednak ohydne). W każdym razie ten widok obudził we mnie nadzieję, że może plaster nr 2 coś-niecoś wyciągnie. Przykleił się całkiem sprawnie. No i zobaczcie ile wyciągnął! (ostrzegam, to dosyć obrzydliwe).
Jakość zdjęcia nie powala, ale podkręciłam kontrast i jak sobie powiększycie to zobaczycie bez trudu - cały plaster jest pokryty "śmieciami" z mojej skóry na nosie O_o Tak dużo nie "wyciągnął" mi jeszcze żaden plaster!
Jeśli chodzi o tę żelową nakładkę, to jest ona wg mnie zbędna - potrzymałam ją na nosie z 10 minut i poza schłodzeniem nic mi nie uczyniła, pory wcale nie zostały jakoś super zwężone. Lepszy rezultat w tym względzie daje mi zimna woda + tonik.
Podsumowując: naprawdę nie sądziłam, że to napiszę ale jestem na TAK! 2 pierwsze kroki są naprawdę interesujące - nie wiem, czy za każdym razem daje to taki efekt ale tym razem byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona. Sądzę, że jeszcze sobie zamówię ten zestaw i może nawet zainteresuję się innymi produktami z linii Pig Nose.
Co sądzicie? Spotkałyście się kiedyś z czymś o podobnym działaniu?
sobota, 3 maja 2014
Wyzwanie NN, tydzień #3 - Holika Holika, Medi Medi Magnesium Pack
Hej wszystkim :) Minął kolejny tydzień podczas którego zmagałam się na różne sposoby z moim nakrapianym nosem. W ramach tego podsumowania chcę Wam pokazać maseczkę, która z definicji powinna być pomocna przy oczyszczaniu porów - Medi Medi Magnesium Pack marki Holika Holika.
Opis producenta
Oczyszczająca maseczka do skóry tłustej i trądzikowej, złuszcza naskórek i absorbuje nadmiar łoju poprawiajac wyglad i kondycję problematycznej cery. Maseczka jest bogata w związki magnezu pochodzące z pyłu wulkanicznego dzięki czemu świetnie oczyszcza skórę, odblokowuje pory i niweluje zaskórniki. Ma działanie przeciwbakteryjne. Tłusta skóra staje się bardziej matowa i mniej się świeci. Maseczka pomaga również zredukować miejscowe niedoskonałości cery.
Główne składniki
- Pył wulkaniczny bogaty w magnez (Volcanic Ash Extract) - Reguluje wydzielanie łoju, posiada działanie przeciwzapalne
- Biała glinka Kaolin -Ściąga pory i absorbuje nadmiar sebum, wygładza i łagodzi podrażnienia oraz poprawia koloryt skóry
- Multiflora Fruit Extract - działanie łagodzące*
*opis ze strony http://www.myasia.pl/
Opis producenta
Oczyszczająca maseczka do skóry tłustej i trądzikowej, złuszcza naskórek i absorbuje nadmiar łoju poprawiajac wyglad i kondycję problematycznej cery. Maseczka jest bogata w związki magnezu pochodzące z pyłu wulkanicznego dzięki czemu świetnie oczyszcza skórę, odblokowuje pory i niweluje zaskórniki. Ma działanie przeciwbakteryjne. Tłusta skóra staje się bardziej matowa i mniej się świeci. Maseczka pomaga również zredukować miejscowe niedoskonałości cery.
Główne składniki
- Pył wulkaniczny bogaty w magnez (Volcanic Ash Extract) - Reguluje wydzielanie łoju, posiada działanie przeciwzapalne
- Biała glinka Kaolin -Ściąga pory i absorbuje nadmiar sebum, wygładza i łagodzi podrażnienia oraz poprawia koloryt skóry
- Multiflora Fruit Extract - działanie łagodzące*
*opis ze strony http://www.myasia.pl/
Opakowanie zawiera 70 ml maseczki w cenie ok. 10-12 $ (w zależności od sprzedawcy). Pojemniczek jest plastikowy i praktyczny, ze szczelnym zamknięciem na zakrętkę. Produkt zabezpiecza dodatkowo plastikowa membranka.
Jak widać na zdjęciu, maseczka ma szarawy kolor - jest gęsta, o zbitej konsystencji. Widoczny w moim opakowaniu ubytek to rezultat kilku miesięcy stosowania - już teraz mogę więc zapewnić, że produkt jest bardzo wydajny. W chwili otwarcia maseczka prawie wylewała się ze słoiczka, było jej napakowane naprawdę po brzegi.
Sposób użycia jest standardowy: nakładamy na oczyszczoną buzię, zostawiamy na 15 minut i spłukujemy letnią wodą. Producent zaleca stosować ją max. 2 razy w tygodniu - ja zwykle robię to 1 raz, ale ostatnio na potrzeby wyzwania zwiększyłam częstotliwość do rekomendowanych 2 aplikacji.
Od razu przyznaję się bez bicia, że bardzo lubię ten produkt. W przypadku mojej mieszanej cery ta maseczka widocznie ogranicza świecenie się strefy T i zwęża pory. Jednak najbardziej lubię ją za natychmiastowy efekt znacznego rozjaśnienia twarzy - redukuje wszelkie zaczerwienienia, koi podrażenienia i "wycisza" niedoskonałości. Oczywiście taki efekt nie utrzymuje się wiecznie ale jest to świetna pomoc doraźna w nagłych wypadkach :)
Oceniając ją jako produkt typowo do oczyszczania porów muszę przyznać, że wg mnie to nie jest jej "najmocniejsza strona". Owszem, pory są zwężone ale ja widocznego oczyszczenia nie odnotowuję na swojej buzi. Odświeżenie - tak. Minusem dla niektórych może być pewien problem ze zmywaniem - trzeba to robić dokładnie, bo maseczka "trzyma się" skóry i na pewno nie spłucze jej sam strumień wody bez pomocy rąk.
Ktoś z Was zna tę albo podobną maseczkę? Jakie macie sprawdzone maseczki oczyszczające?
P.S. Zmieniłam nieco szablon bloga na bardziej infantylno-kosmetyczny - co sądzicie? :P
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
Wyzwanie NN, tydzień #2 (cz.2) - po przerwie
Hej! Nie było mnie tutaj dość długo - niestety, tak się złożyło, że zachorowałam i na kilka dni byłam wyłączona z życia, a później utraciłam dostęp do sieci :/ W związku z tym moje wyzwanie zostało przerwane z przyczyn losowych. Zdecydowałam jednak, że będę je kontynuowała po prostu przesunięte w czasie o te 2 tygodnie. Zdjęcia do poniższego postu zostały przygotowane już dawno temu, nagły atak gorączki spowodował, że nie mogłam przygotować notki. Tak czy siak, postaram się teraz zrehabilitować ;)
W poprzednim poście pokazałam Wam działanie plasterków Luke. Teraz postaram się zademonstrować produkt o identycznym przeznaczeniu ale sygnowany marką The Face Shop - New Zealand Volcanic Clay Blackhead Charcoal Nose Strip.
Opakowanie zawiera 7 plastrów, czyli standardowo. Koszt to ok. 5 $ na ebay'u. Dostępna jest jeszcze wersja z aloesem (kiedyś je miałam, jeszcze w poprzedniej szacie graficznej, pisałam o nich tutaj), ja zdecydowałam się tym razem na węgiel drzewny.
W poprzednim poście pokazałam Wam działanie plasterków Luke. Teraz postaram się zademonstrować produkt o identycznym przeznaczeniu ale sygnowany marką The Face Shop - New Zealand Volcanic Clay Blackhead Charcoal Nose Strip.
Opakowanie zawiera 7 plastrów, czyli standardowo. Koszt to ok. 5 $ na ebay'u. Dostępna jest jeszcze wersja z aloesem (kiedyś je miałam, jeszcze w poprzedniej szacie graficznej, pisałam o nich tutaj), ja zdecydowałam się tym razem na węgiel drzewny.
Jak widzicie, te plastry mają nieco inny kształt niż poprzednie. Są bardziej łukowate i szczerze mówiąc, przez to trudniej mi je poprawnie nakleić. Instrukcja jest taka jak zawsze - oczyszczony nos zwilżamy wodą, naklejamy plaster i czekamy ok. 15 minut aż zaschnie klej. Ja standardowo zrobiłam sobie wcześniej rumiankową "saunę" żeby otworzyć pory.
Tak to wygląda na moim nosie. Trochę krzywo nakleiłam - to jest to, o czym pisałam wyżej - ciężko mi dopasować te plastry do kształtu mojego nosa. W każdym razie jakoś sobie poradziłam :P Na poniższych zdjęciach zobaczycie, że te plastry są zdecydowanie cieńsze, niż te marki Luke - widać prześwity.
Po 20 minutach (dla 100% pewności, że "chwyciło") pora na oderwanie plastra. Jak zwykle boli :P
Rezultaty nie powalają - najlepiej widać je na ostatnim zdjęciu (przy powiększeniu jeśli się ktoś nie brzydzi). Coś tam wyszło, ale znacznie mniej niż poprzednio. Muszę przyznać, że w przypadku plastrów Face Shop'u wygląda to podobnie za każdym razem - nie wiem, z czego to wynika. Mniej fortunny kształt, czyli mniej dokładna aplikacja? Gorszy "klej"? Nie mam pojęcia. Faktem jest jednak, że nie działają tak dobrze, jakbym chciała.
Werdykt końcowy: plastry Luke są znacznie lepsze. Wygrywają pod względem kształtu i działania.
Macie doświadczenia z tymi lub innymi plastrami?
sobota, 5 kwietnia 2014
Wyzwanie NN - tydzień #2 (cz.1)
I znowu sobota zamiast piątku - możliwe, że to przesunięcie już się utrzyma do końca wyzwania, bo zwyczajnie w sobotę mam więcej czasu żeby ogarnąć post ;P
W zeszłym tygodniu pokazywałam Wam, jak walczę z blackheads przy użyciu maseczki typu peel-off. W tym tygodniu skupiłam się na plastrach - czy okazały się lepsze?
Używam takich plasterków, jak ten ze zdjęcia powyżej - marki Luke. Oprócz nich stosuję też plastry z The Face Shop ale o nich napiszę w osobnym poście, jakoś w tygodniu (jeżeli zechcecie). Dzisiejsze zdjęciowe step-by-step zostało wykonane na przykładzie plastra Luke.
Większość z Was na pewno wie, jak to działa ale i tak szybko opiszę całą procedurę ;) Zanim w ogóle otworzę opakowanie z plastrem, zaczynam od otwarcia porów - w tym celu funduję sobie ok. 10 minut rumiankowej "sauny".
Gdy już twarz ocieka mi skroploną parą, a pory są rozszerzone, mogę sięgnąć po plaster.
Jak widać, jest przyklejony do przeźroczystej folii. Ten konkretny plaster ma całkiem fajny kształt - dość dobrze pasuje do mojego europejskiego nochala ;P Zanim odkleimy go od folii, trzeba zmoczyć nos ALBO od razu odkleić plaster i zmoczyć go jakimś psikaczem (jak na obrazku). Ja wolę pierwszą opcję. Gdy nos jest mokry, ostrożnie naklejam plaster.
Trzeba to robić uważnie - pod plastrem nie może zostać powietrze, bo będzie nam odstawał i nic nie zdziała. Ja zaczynam od przyłożenia plastra na środek nosa, a potem naciągam i "wciskam" skrzydełka. Na koniec wszystko mocno dociskam i przez chwilę przytrzymuję, żeby mieć pewność, że "klej" chwycił.
Z plastrem chodzę sobie przez ok. 20 minut - musi dobrze przyschnąć. Gdy czas minie, można oderwać - ja robię to dość szybkim ruchem. Trochę boli ale znacznie mniej niż w przypadku maseczki z The Face Shop.
Uwaga: poniższe zdjęcia są trochę obrzydliwe, celowo dałam mniejsze miniaturki.
W zeszłym tygodniu pokazywałam Wam, jak walczę z blackheads przy użyciu maseczki typu peel-off. W tym tygodniu skupiłam się na plastrach - czy okazały się lepsze?
Większość z Was na pewno wie, jak to działa ale i tak szybko opiszę całą procedurę ;) Zanim w ogóle otworzę opakowanie z plastrem, zaczynam od otwarcia porów - w tym celu funduję sobie ok. 10 minut rumiankowej "sauny".
Gdy już twarz ocieka mi skroploną parą, a pory są rozszerzone, mogę sięgnąć po plaster.
Jak widać, jest przyklejony do przeźroczystej folii. Ten konkretny plaster ma całkiem fajny kształt - dość dobrze pasuje do mojego europejskiego nochala ;P Zanim odkleimy go od folii, trzeba zmoczyć nos ALBO od razu odkleić plaster i zmoczyć go jakimś psikaczem (jak na obrazku). Ja wolę pierwszą opcję. Gdy nos jest mokry, ostrożnie naklejam plaster.
Trzeba to robić uważnie - pod plastrem nie może zostać powietrze, bo będzie nam odstawał i nic nie zdziała. Ja zaczynam od przyłożenia plastra na środek nosa, a potem naciągam i "wciskam" skrzydełka. Na koniec wszystko mocno dociskam i przez chwilę przytrzymuję, żeby mieć pewność, że "klej" chwycił.
Z plastrem chodzę sobie przez ok. 20 minut - musi dobrze przyschnąć. Gdy czas minie, można oderwać - ja robię to dość szybkim ruchem. Trochę boli ale znacznie mniej niż w przypadku maseczki z The Face Shop.
Uwaga: poniższe zdjęcia są trochę obrzydliwe, celowo dałam mniejsze miniaturki.
Trochę podkręciłam kontrast, żeby było lepiej widać. Plaster sporo wyciągnął - można to zaobserwować zwłaszcza na ostatnim zdjęciu. Muszę przyznać, że w przypadku tych konkretnych plastrów podobny rezultat mam przy każdym użyciu - być może wynika to z tego "przyjaznego kształtu" i prościej mi poprawnie je naklejać. W każdym razie efekty są dla mnie zadowalające :)
Dodam jeszcze tylko, że po zerwaniu plastra trzeba zmyć resztki "kleju" z nosa (najlepiej chłodną wodą, żeby zamknąć pory) i stonizować skórę.
Używacie plastrów, macie jakieś ulubione marki? Chętnie skorzystam z ewentualnych rekomendacji :) I dajcie znać, czy chcecie dla porównania taki post ilustrujący działanie plasterków z The Face Shop ;d
sobota, 29 marca 2014
Wyzwanie NN - tydzień #1
Hej! Zdaję sobie sprawę, że mam dzień spóźnienia - wizyta u rodziców i jakoś tak czas szybciej płynie ;) Ale już się zabieram do relacji pierwszego tygodnia mojego wyzwania.
Zgodnie z zapowiedzią, rozpoczęłam walkę z kropkami na nosie. W ubiegłym tygodniu przede wszystkim starałam się solidniej niż zwykle oczyszczać skórę nosa przy okazji codziennego demakijażu i wieczornego szorowania buzi. Proces ten wspomagałam przy użyciu zwykłej szczoteczki do twarzy (For Your Beauty). Stosowałam też oczyszczanie mechaniczne maseczką z Face Shop'u - Volcanic Clay Black Head Clay Nose Pack. Ta notka będzie poświęcona właśnie temu produktowi.
Opis producenta i skład
Maseczka typu peel - off oczyszczająca nos z zaskórników i wągrów. Na bazie glinki pochodzenia wulkanicznego. Oczyszcza pory, usuwa nadmiar sebum.
Skład: Water, Pvp, Alcohol Denat., Polyvinyl Alcohol, Titanium Dioxide, Lithium Magnesium Sodium Silicate, Butylene Glycol, Ammonium Acryloyldimetyltaurate/Vp Copolymer, Acrylates/C10-30 Alkyl Allantoin, Caramel, Montmorillonite, Potassium Hydroxide, Kaolin, Methylparaben.*
Skład: Water, Pvp, Alcohol Denat., Polyvinyl Alcohol, Titanium Dioxide, Lithium Magnesium Sodium Silicate, Butylene Glycol, Ammonium Acryloyldimetyltaurate/Vp Copolymer, Acrylates/C10-30 Alkyl Allantoin, Caramel, Montmorillonite, Potassium Hydroxide, Kaolin, Methylparaben.*
*opis i skład ze strony http://wizaz.pl
Krok po kroku z Marianną
Maseczka jest zapakowana w typową tubkę z dozownikiem na zatrzask - szczelny, sprawdziłam :) Po otwarciu widzimy coś takiego:
Konsystencja bardzo kleista i ciągnąca się - to się zwyczajnie rzuca w oczy. Jeszcze zabawniej jest, gdy próbujemy zaaplikować ten specyfik na nos. Ciągnie się niemiłosiernie, niczym mocny klej. Nie ma szans, żeby po aplikacji nie zostało nam trochę maseczki na palcu - po prostu nie da się 100 % nałożyć na nos. Na szczęście maseczka jest wydajna, więc to nie taki wielki problem.
Powinno się nałożyć dość grubą warstwę ale z umiarem - raz zdarzyło mi się przesadzić i potem zwyczajnie nie chciało mi w tym miejscu zaschnąć do końca. Ja staram się "wciskać" maseczkę w pory (warto wcześniej zrobić parówkę rumiankową albo chociaż przytrzymać ciepłą szmatkę na nosie, żeby rozszerzyć pory) żeby mi się tam ładnie posklejało wszystko :P Po aplikacji wygląda to tak:
Mamy na nosie maskowy "plaster", który trzeba zostawić na następne 20 minut w spokoju, żeby sobie zasechł. Po upływie tego czasu wygląda tak:
Na zdjęciach różnica jest trudna do wychwycenia, ale zapewniam, że maska zamienia się w istną skorupę - silnie przylega do skóry i jest jednolita.
Następny punkt programu jest najmniej przyjemny - odrywamy! Opinie co do sposobu, w jaki to robić, są podzielone. Niektórzy radzą to robić powoli, inni zalecają zerwanie szybkim ruchem. Ja robię to zdecydowanie, ale nie "po wariacku". Trochę to boli i zapewniam, że wszystkie włoski na nosie zostają wyrwane :P
Efekty? Różnie bywa - raz lepsze, raz gorsze. Tym razem maseczka nie wyciągnęła powalającej ilości "korków" ale coś tam jednak oczyściła. Poniżej zbliżenie.
Na białym tle nie widać za wiele, ale możecie sobie powiększyć. Generalnie jednak jakiegoś super szału tym razem nie było.
W tej maseczce dobre jest to, że przy regularnym stosowaniu (max 2 razy w tygodniu) skutecznie ogranicza świecenie nosa. No i przyjemnie odświeża. Z samym oczyszczaniem różnie bywa, być może, że skóra się przyzwyczaja i zaskórniki są w niej coraz bardziej "zakotwiczone".
Werdykt? Będę póki co używała dalej. A na następny tydzień (już się zaczął) przewiduję kolejny atak oczyszczania, tym razem z naciskiem na plastry - a więc do kolejnej relacji :) Miłego wieczoru!
piątek, 21 marca 2014
Wyzwanie: nakrapiany nos, czyli uwolnić się od blackheads. Czas start!
Hej :) Mamy wreszcie pierwszy dzień wiosny! Nie wiem, jak u Was to wygląda ale Warszawa tonie w słońcu i zdecydowanie chce się żyć ;) Pomyślałam sobie, że taki "przełomowy" dla wielu z nas dzień można by wykorzystać na zapoczątkowanie dawno obiecanej przeze mnie akcji urodowo-kosmetycznej. Już tłumaczę co i jak.
źródło: http://www.bubblews.com |
Jedną z moich (i zapewne nie tylko moich) zmór jest od lat syndrom nakrapianego nosa - okupują go okropne, czarne zaskórniki zwane z angielska blackheads. Zaczęło się jeszcze w późnej podstawówce, wypatrzyłam je któregoś dnia podczas gapienia się w lustro. Wtedy nie wiedziałam co to, ale już mi się nie podobało. Niestety, te potworki są ze mną po dziś dzień. Pytanie, jakie sobie od pewnego czasu zadaję brzmi: Czy mogę coś z tym zrobić?
Wybaczcie, że nie będę opisywała mechanizmu powstawania tych zaskórników - obstawiam, że większość z Was ma na ten temat wiedzę, a jeśli nie, to można się błyskawicznie dokształcić z google ;) Zresztą nie o to mi tutaj chodzi, bo interesuje mnie sedno sprawy: mam nakrapiany nos. NIE chcę mieć nakrapianego nosa. Będę walczyć z nakrapianym nosem! :)
CEL
Przed przystąpieniem do wyzwania warto sprecyzować swoje oczekiwania. I tutaj może niektórych rozczaruję, ale ja zdaję sobie sprawę, że nie uda mi się całkowicie wyeliminować dziurek na nosie. Do tego potrzeba "ciężkich dział" (nie obyłoby się bez wizyt w salonie kosmetycznym), a efektu gładkiego nosa i tak zapewne nigdy nie uzyskam, bo moja skóra z natury ma dość widoczne pory. Ale sądzę, że mogę spróbować zmniejszyć skalę zanieczyszczeń na nosie i zredukować widoczność blackheads. I taki będzie cel tego wyzwania.
ARSENAŁ
Do walki z kropkami chcę wykorzystać kilka koreańskich specyfików dedykowanych specjalnie dla tego celu. Tak jakoś wyszło, że mi się nagromadziło tego stuffu, więc czemu by tego nie wykorzystać i dodatkowo sprawdzić, czy to w ogóle działa ;)
1. Maseczka typu peel-of z glinką wulkaniczną.
The Face Shop, Volcanic Clay Black Head Clay Nose Pack |
Pewnie wiele z Was kojarzy ten kosmetyk. Maseczka Face Shop typowo na nos - nakładamy, zasycha, zrywamy. Wg producenta oczyszcza pory i usuwa nadmiar sebum.
2. Pore strips - plastry na nos.
Też na pewno wiecie o co chodzi :) Znowu naklejamy, czekamy, zrywamy, a wstrętne zaskóniki powinny "oderwać się" razem z plastrem :P Ja mam aktualnie na stanie plastry dwóch marek: Luke i Face Shop.
3. Zestaw Pig Nose.
Holika Holika, Pig-nose Clear Blackhead 3-step Kit |
Kliknęłam kiedyś takie dziwne coś, bo mi brakowało $ do darmowego trackingu. Jeśli wierzyć intrukcji, to jest to taki jednorazowy zestaw do oczyszczenia nosa z blackheads. Są tu 3 saszetki, każda z nich stanowi 1 osobny krok na drodze do czystego nosa/ryjka (jak widać na obrazkach). Jest okazja, więc sobie to wypróbuję i pokażę step by step - tak myślę, że to będzie "na deser" ;)
4. Maseczka zwężająca pory.
źródło: http://io.ua |
Holika Holika, Medi Medi Magnesium Pack - kiedyś się nią chwaliłam ale jeszcze nie było okazji, żeby ją zrecenzować. Więc zrobię to w ramach tego wyzwania ;)
5. Wspomagacze.
Tutaj mam na myśli zarówno kosmetyki codziennego użytku, jak i dodatkowe czynności. A więc:
- Codzienny żel do mycia twarzy (konkretnie The Face Shop, One-Step BB Cleanser)
- Codzienny tonik (aktualnie jest to Eucerin Dermopurifyer z 2% kwasu mlekowego)
- Peelingi - mechaniczne i enzymatyczne (mechaniczny Ziaja Pro, enzymatyczny Tony Moly Appletox)
- Parówki z rumianku (przed zabiegami oczyszczającymi)
- Kremy, ampułki itd. itp. - standardowa pielęgnacja, większość dedykowana zwężaniu porów
CZAS TRWANIA
Myślę, że pobawię się w to przez miesiąc. A więc od 21 marca (czyli dzisiaj) do 18 kwietnia. Równo 4 tygodnie będę katowała swój nos i po upływie każdego tygodnia będę zdawała notkową relację z 7 dni minionych tortur ;) W ramach piątkowych notek będzie się pojawiała dokumentacja zdjęciowa z tego, co robiłam z naciskiem na jedną z wybranych metod (bo oczywiście będę używała wszyskiego równolegle ale muszę to rozbić na notki).
I na koniec zdjęcie mojego nosa PRZED:
Typowo nakrapiana truskawka :P Trochę podkręciłam kontrast, żeby było lepiej widać wroga ;P Po zakończeniu wyzwania pojawi się zdjęcie "PO" (o ile mi nos wcześniej nie odpadnie) i będzie porównanie czy cokolwiek udało się zdziałać.
A więc czas start, już dzisiaj pierwsze na-nosowe zabiegi! Zapraszam do śledzenia relacji z mojej "walki" i proszę Was o opinie, sugestie i wszystko, co tylko chcecie wyrazić w tej sprawie :)
sobota, 15 lutego 2014
Eucerin oczyszcza - skutecznie?
Szczerze mówiąc to na dzisiaj planowałam dla Was malowanie kredkami - miałam piękny scenariusz sesji zdjęciowej z moimi powiekami w roli głównej. Niestety o poranku jedna z tych powiek (lewa) się zbuntowała i sobie spuchła - z przyczyn bliżej mi nieznanych, ale wygląda to na alergię :/ Tak więc z malowania dzisiaj nici, piję wapno, łykam cezerę i prezentuję Wam post zastępczy. Mam nadzieję, że jeśli nie równie atrakcyjny, to chociaż przydatny.
Jestem przekonana, że większość z Was (jeśli nie wszystkie) przynajmniej słyszała o marce Eucerin - swego czasu miała dość dużą kampanię reklamową w mediach. Pod jej szyldem sprzedaje się dermokosmetyki do kupienia w aptekach. Kiedyś przeżywałam fascynację takimi rzeczami i rujnowałam się na różne specyfiki z tej "aptecznej" półki (które są oczywiście z reguły odpowiednio droższe od drogeryjnych). Po paru kosztownych rozczarowaniach dałam sobie spokój. Traf chciał, że parę miesięcy temu udało mi się wygrać na wizaz.pl zestawik 3 produktów Eucerin do skóry trądzikowej (żel, tonik, krem). 2 z nich używam od jakiegoś czasu i zaraz je Wam zaprezentuję. Oto Eucerin DermoPurifyer: tonik i żel oczyszczający.
Podsumowując:
Powyższy zestaw żadnym cudem nie jest, a oba produkty mają trochę wad. Będąc uczciwą, muszę jednak przyznać, że stosowanie tego duetu nie wyrządziło mojej cerze żadnej krzywdy i nie nastąpiła żadna apokalipsa. Szkoda tylko, że końcowa ocena sprowadza się do takiego sformułowania. Wolałabym zachwalać zalety zamiast stwierdzać, że "nie zaszkodziło". Zwłaszcza, że mowa tutaj o produktach raczej drogich (cena żelu - ok. 50 zł, tonik - ok. 40 zł) i lansowanych jako super-profesjonalne. Osobiście cieszę się, że je wygrałam, a nie kupiłam ;)
Jestem przekonana, że większość z Was (jeśli nie wszystkie) przynajmniej słyszała o marce Eucerin - swego czasu miała dość dużą kampanię reklamową w mediach. Pod jej szyldem sprzedaje się dermokosmetyki do kupienia w aptekach. Kiedyś przeżywałam fascynację takimi rzeczami i rujnowałam się na różne specyfiki z tej "aptecznej" półki (które są oczywiście z reguły odpowiednio droższe od drogeryjnych). Po paru kosztownych rozczarowaniach dałam sobie spokój. Traf chciał, że parę miesięcy temu udało mi się wygrać na wizaz.pl zestawik 3 produktów Eucerin do skóry trądzikowej (żel, tonik, krem). 2 z nich używam od jakiegoś czasu i zaraz je Wam zaprezentuję. Oto Eucerin DermoPurifyer: tonik i żel oczyszczający.
Zacznijmy może od żelu oczyszczającego, który zawiera tajemniczą formułę z 6% Ampho-Tenside.
Co mówi producent:
Eucerin dzięki niezawierającej mydła formule z 6% Ampho-Tenside, czyli związku powierzchniowo-czynnym, który bardzo łagodnie, aczkolwiek skutecznie oczyszcza skórę. Nie zatyka porów, antybakteryjny.
W produktach linii Eucerin DermoPurifyer, zastosowano Follicle Targeting System - unikalny system transportu liposomalnego, polegający na dostarczaniu wysoce skutecznego kwasu mlekowego (o działaniu antybakteryjnym i mikrozłuszczającym) bezpośrednio do mieszków włosowych, czyli tam, gdzie powstają niedoskonałości i zmiany trądzikowe. Mieszek zostaje odblokowany, przy jednoczesnym odpowiednim nawilżeniu skóry.
Badania kliniczne, przeprowadzone na grupie 90 pacjentów, potwierdzają wyraźne zmniejszenie niedoskonałości i poprawę kondycji skóry po 12 tygodniach stosowania serii.*
W produktach linii Eucerin DermoPurifyer, zastosowano Follicle Targeting System - unikalny system transportu liposomalnego, polegający na dostarczaniu wysoce skutecznego kwasu mlekowego (o działaniu antybakteryjnym i mikrozłuszczającym) bezpośrednio do mieszków włosowych, czyli tam, gdzie powstają niedoskonałości i zmiany trądzikowe. Mieszek zostaje odblokowany, przy jednoczesnym odpowiednim nawilżeniu skóry.
Badania kliniczne, przeprowadzone na grupie 90 pacjentów, potwierdzają wyraźne zmniejszenie niedoskonałości i poprawę kondycji skóry po 12 tygodniach stosowania serii.*
*Opis z http://wizaz.pl
Co mówię JA:
Pseudonaukowy pis producenta brzmi bardziej nawet niż zachęcająco - dużo dziwnych nazw, jeszcze więcej obietnic. Nie znam się na chemii, znam się za to troszkę na marketingu i jestem pełna uznania, bo serio łatwo zaufać tak sformułowanym deklaracjom :) Przejdźmy jednak do samego produktu.
Opakowanie jest schludne, wygodne i poręczne. Dozownik bardzo wygodny, dobrze "trzyma" i nic nie wycieka - można przewozić w walizce. Sam żel - rozczarowująco rzadki, wodnisty, przeźroczysty. Właśnie taki:
Po długim stosowaniu myjadła Etude House przyzwyczaiłam się do gęstej piany na buzi i porządnego szorowania. A tutaj spotkał mnie zawód - Eucerin pienić się nie chce, robi to bardzo słabo i to dopiero przy użyciu większej ilości. Z tego powodu wydajność też nie powala.
Żel ścieka po twarzy i generalnie wg mnie jest mało przyjemny w użyciu. Najwygodniej używa mi się go w połączeniu ze szczoteczką do twarzy, bo wtedy tak bardzo nie ścieka i pozwala się troszkę spienić. Natomiast mycie samymi palcami - kiepścizna.
Zapach to kolejna rzecz, która mi się nie podoba - jest bardzo chemiczny i drażni moje nozdrza. Na szczęście nie jest trwały ani zbyt intensywny.
Była krytyka, teraz trochę pochwał. Otóż pomimo tych wszystkich wyżej wymienionych wad nie mogę powiedzieć, że jest to zły produkt - wbrew pozorom sprawdza się całkiem dobrze (!). Nie dostałam żadnego wysypu krost, poziom oczyszczenia jest, o dziwo, nie gorszy niż wcześniej, a niedoskonałości goją się faktycznie jakby szybciej. Nie odczuwam wysuszenia, więc myślę, że osoby borykające się z trądzikiem (zwłaszcza młodzieńczym, bo mój hormonalny to trochę inna historia) mogą śmiało dać mu szansę.
Tonik z 2% kwasem mlekowym
Co mówi producent:
Intensywnie oczyszcza i odświeża cerę ze szczególnym uwzględnieniem okolic łojotokowych twarzy (tzw. strefa T). Zapobiega powstawaniu niedoskonałości i zmian trądzikowych. Komedolityczny (odblokowuje pory). Beztłuszczowy. Nie powoduje wysuszenia skóry. Wskazany do stosowania z powszechnymi lekami trądzikowymi.
W produktach linii Eucerin DermoPurifyer, zastosowano Follicle Targeting System - unikalny system transportu liposomalnego, polegający na dostarczaniu wysoce skutecznego kwasu mlekowego (o działaniu antybakteryjnym i mikrozłuszczającym) bezpośrednio do mieszków włosowych, czyli tam, gdzie powstają niedoskonałości i zmiany trądzikowe. Mieszek zostaje odblokowany, przy jednoczesnym odpowiednim nawilżeniu skóry.*
W produktach linii Eucerin DermoPurifyer, zastosowano Follicle Targeting System - unikalny system transportu liposomalnego, polegający na dostarczaniu wysoce skutecznego kwasu mlekowego (o działaniu antybakteryjnym i mikrozłuszczającym) bezpośrednio do mieszków włosowych, czyli tam, gdzie powstają niedoskonałości i zmiany trądzikowe. Mieszek zostaje odblokowany, przy jednoczesnym odpowiednim nawilżeniu skóry.*
* Opis ze strony http://wizaz.pl
Co mówię JA:
Tonik ma identyczne opakowanie jak żel, z tym wyjątkiem, że zamyka się na nakrętkę. Dozownik ponownie bardzo dobry - nie leje się z niego, pozwala oszczędnie dozować produkt.
Butelka jest zielonkawa, ale sam tonik - przeźroczysty, o całkiem ładnym zapachu (ulga, bo żel mnie nieźle nastraszył). Nie jest ani trochę tłusty - nie pozostawia żadnej powłoki, szybko wchłania się do matu.
Ciekawił mnie ten kwas mlekowy, bo podobno jest całkiem dobrym środkiem w walce z niedoskonałościami. W składzie widać też alkohol. Jego obecność da się też odczuć: tonik bardzo dobrze dezynfekuje i odświeża twarz ale pozostawia wyraźne uczucie ściągnięcia skóry. Po jego użyciu zalecam szybkie wklepania kremu, bo to "ściąganie" raczej nie jest przyjemne.
Jak działa na niedoskonałości? Na pewno je trochę wysusza, przez co nieco szybciej się goją. Paradoksalnie moja skóra nie stała się przez niego jakaś wysuszona, ale ja mam cerę mieszaną. Posiadaczkom suchej raczej odradzałabym znajomość z tym produktem.
Powyższy zestaw żadnym cudem nie jest, a oba produkty mają trochę wad. Będąc uczciwą, muszę jednak przyznać, że stosowanie tego duetu nie wyrządziło mojej cerze żadnej krzywdy i nie nastąpiła żadna apokalipsa. Szkoda tylko, że końcowa ocena sprowadza się do takiego sformułowania. Wolałabym zachwalać zalety zamiast stwierdzać, że "nie zaszkodziło". Zwłaszcza, że mowa tutaj o produktach raczej drogich (cena żelu - ok. 50 zł, tonik - ok. 40 zł) i lansowanych jako super-profesjonalne. Osobiście cieszę się, że je wygrałam, a nie kupiłam ;)
Miałyście do czynienia z Eucerinem? A może stosujecie jakieś inne dermokosmetyki?
sobota, 20 lipca 2013
Etude House Baking Powder Pore Cleansing Foam
Witajcie :) Dzisiejszy post będzie musiał wystarczyć na trochę dłużej - jutro wyjeżdżam celem zdawania egzaminów wstępnych :/ Nawet nie chce mi się o tym myśleć... W każdym razie nie będzie mnie przez jakiś czas. Ale na pocieszenie dzisiaj pokażę Wam moje "myjadło" do twarzy - Etude House Baking Powder Pore Cleansing Foam :)
Według producenta kosmetyk ma za zadanie delikatnie złuszczać naskórek i dokładnie oczyszczać pory. Formuła 3 w 1 ma oczyszczać pory, zmywać makijaż i wszelkie kremy z filtrami UV. Co ciekawe, jednym ze składników tego krem-żelu jest baking powder - proszek do pieczenia, czy też może raczej, jak mi ktoś zasugerował, chodzi o sodę oczyszczoną. Kupiłam go za jakieś 10-12 $ (nie pamiętam dokładnie).
Kosmetyk jest opakowany w dużą, miękką tubę o pojemności 170 ml. Zabezpieczenie jest szczelne i nie ma mowy, żeby coś się przypadkiem wydostało na zewnątrz.
W tubie ukryty jest gęsty krem, który po nałożeniu na wilgotną skórę obficie się pieni i znacznie zwiększa objętość. Na pokrycie całej twarzy gęstą pianą wystarczy odrobina kosmetyku - jest dzięki temu szalenie wydajny. Kosmetyk ma ładny, cytrusowy zapach.
Oczyszcza bardzo dokładnie - po zmyciu skóra jest wręcz "tępa", nie zostawia żadnego śliskiego filmu. Po umyciu buzi zawsze używam toniku, żeby pomóc odzyskać skórze właściwe PH i zlikwidować ewentualne pozostałości makijażu. Po użyciu Baking Powder Pore Cleansing Foam na skórze nie zostaje nic - wacik nasączony tonikiem jest zawsze czysty. Z tego wniosek, że ten krem-żel doskonale likwiduje makijaż i pozostawia skórę idealnie czystą :)
Żeby nie było zbyt pięknie - jest to dosyć agresywny preparat i trzeba uważać, żeby nie dostał się do oczu (o czym zresztą ostrzega producent na opakowaniu) - w takim wypadku koszmarnie piecze. Należy trzymać go z dala od błon śluzowych. Osobiście odradzam używania go na podrażnionej w jakiś sposób skórze, bo na pewno nie wpłynie na nią pozytywnie.
Jestem bardzo zadowolona z tego zakupu - specyfik spełnia swoje zadanie :) Nie był bardzo drogi, zwłaszcza przy tej wydajności - mam wręcz wrażenie, że w ogóle go nie ubywa :P
Na dzisiaj to wszystko, a ja wracam do nauki T_T Życzcie mi powodzenia, bo bardzo mi się przyda...
Subskrybuj:
Posty (Atom)