Sobotni wieczór trwa w najlepsze, ale ja pokażę Wam produkt, którego chętnie używam w trakcie tygodnia. W niektóre dni wracam z pracy bardziej zmęczona niż zazwyczaj - na pewno to znacie. Staram się wówczas wykorzystać te kilka wolnych godzin przed snem na skoncentrowany relaks i "pozbieranie się". Jem coś smacznego, czytam książkę, biorę pachnącą kąpiel, a na twarz nakładam maseczkę. Często jest nią Medi Medi Vita C Pack od Holika Holika :)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
sobota, 14 lutego 2015
sobota, 6 grudnia 2014
Włosomaniactwo cz.11 - szampon jaśminowo-glinkowy Le Petit Marseillais
Był taki okres, że co rok spędzałam wakacje we Francji. Miałam przy tej okazji przyjemność poznać i polubić produkty Le Petit Marseillais na kilka lat przed tym, nim pojawiły się one w Polsce. Cieszy mnie, że firma wkroczyła na nasz rynek i mam nadzieję, że oferta będzie się poszerzała. Chwilowo jednak niektóre produkty LPM trzeba sobie "ściągać" prosto z ich ojczyzny ;) Oto jeden z nich: szampon z ekstraktem z jaśminu i białej glinki (Extraits d`Argile Blanche & de Lait de Jasmin).
wtorek, 11 listopada 2014
Flirt z filtrem - Mizon Mela Defense
Bardzo długo opierałam się filtrom przeciwsłonecznym. Moja cera bardzo łatwo ulega zapchaniu i potrafi w dowolnym momencie ogłosić bunt, który uzewnętrznia się znienawidzonymi zaskórnikami. Dostatecznie złe jest to, że muszę używać kremów tonujących. Myśl o tym, żeby pod spód dodawać jeszcze filtr, długo była dla mnie nieznośna.
Któregoś razu postanowiłam zaryzykować i sprawdziłam, co mają w ofercie sprzedawcy, u których zamawiam kosmetyki z Korei. Po przejrzeniu asortymentu i zrobieniu researchu w sieci, zdecydowałam się na Mizon Mela Defense White Multi UV Sun Block SPF50/PA+++.
Któregoś razu postanowiłam zaryzykować i sprawdziłam, co mają w ofercie sprzedawcy, u których zamawiam kosmetyki z Korei. Po przejrzeniu asortymentu i zrobieniu researchu w sieci, zdecydowałam się na Mizon Mela Defense White Multi UV Sun Block SPF50/PA+++.
czwartek, 9 października 2014
Włosomaniactwo, cz. 10 - szampon odbudowujący Yves Rocher... Szampon?
Chcę się z Wami dzisiaj podzielić odczuciami, które wywołał we mnie pewien produkt, który na etykietce ma napis "szampon". W dodatku nie byle jaki, bo odbudowujący - idealny dla zniszczonych włosów. Mowa o Nutri-Reapir Treatment Shampoo od Yves Rocher.
Szampony szybko mi schodzą. Mam długie włosy (aktualnie sięgają talii), które wymagają przynajmniej dwukrotnego mycia przed nałożeniem odżywki/maski. A ja nie żałuję sobie produktu myjącego, tak więc o ile odżywki i maski stoją na półce miesiącami, to szampony pojawiają się i znikają.
wtorek, 29 lipca 2014
Mizon, Herbsys, Natural Seed Bal-Hyo Ampoule
Ostatnie upały dosłownie zwalają mnie z nóg i naprawdę trochę boję się włączać komputer w tych temperaturach (żeby się, tfu tfu, nie przegrzał nieszczęsny). Mimo wszystko dzisiaj zaryzykuję i napiszę słów kilka o mojej aktualnie używanej ampułce na noc - Natural Seed Bal-Hyo Ampoule z linii Herbsys, marki Mizon.
Gdy ponad rok temu zakupiłam ślimaczą ampułkę Mizona, doszłam do wniosku, że bardzo mi się podoba idea wklepywania na noc "czegoś mocniejszego". Zaczęłam więc kupować ampułki. Na Natural Seed Bal-Hyo zdecydowałam się po przeczytaniu przyjemnych recenzji w sieci, no i obietnicy producenta dot. solidnego nawilżania i działania przeciwzmarczkowego.
Gdy ponad rok temu zakupiłam ślimaczą ampułkę Mizona, doszłam do wniosku, że bardzo mi się podoba idea wklepywania na noc "czegoś mocniejszego". Zaczęłam więc kupować ampułki. Na Natural Seed Bal-Hyo zdecydowałam się po przeczytaniu przyjemnych recenzji w sieci, no i obietnicy producenta dot. solidnego nawilżania i działania przeciwzmarczkowego.
wtorek, 15 lipca 2014
W poszukiwaniu matu z Innisfree No Sebum Mineral Powder Pact
Skłonność do świecenia się w strefie T to jedna z tych mniej wdzięcznych cech mojej mieszanej cery. Problem towarzyszy mi właściwie przez cały rok - nieco słabszy w okresie jesień-zima, za to w pełnym rozkwicie wiosną i latem. Tak więc, puder matujący to dla mnie konieczność. Z reguły używam dwóch różnych jednocześnie: sypki do aplikowania pędzlem w domu (rano, jako utrwalenie makijażu) i kompakt, który noszę w torebce i wykorzystuję do poprawek w ciągu dnia.
Gdy skończył mi się mój ostatni kompakt Maybelline, a nowy od Eveline okazał się niewypałem kolorystycznym, na jakiś czas zarzuciłam korzystanie z pudru w kamieniu i nosiłam przy sobie sypki puder Holika Holika w mini-opakowaniu. W końcu i on został zużyty, a ja zaczęłam się rozglądać za nowym kompaktem. Wybór padł na transparentny puder od Innisfree (Innisfree No Sebum Mineral Powder Pact).
Gdy skończył mi się mój ostatni kompakt Maybelline, a nowy od Eveline okazał się niewypałem kolorystycznym, na jakiś czas zarzuciłam korzystanie z pudru w kamieniu i nosiłam przy sobie sypki puder Holika Holika w mini-opakowaniu. W końcu i on został zużyty, a ja zaczęłam się rozglądać za nowym kompaktem. Wybór padł na transparentny puder od Innisfree (Innisfree No Sebum Mineral Powder Pact).
sobota, 12 lipca 2014
The Face Shop One-Step BB Cleanser
Dzisiaj napiszę Wam parę słów o moim aktualnym "myjadle" do twarzy. The Face Shop One-Step BB Cleanser kupiłam daaawno temu (bo wydawało mi się, że potrzebuję, ale ofc kupowałam na zapas), ale używać zaczęłam dopiero jakieś dwa miesiące temu. Zdążyłam przez ten czas wyrobić sobie na jego temat jakąś opinię. Jeśli jesteście ciekawi, to zapraszam.
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Aloesowe nawilżenie z Vanedo
Witajcie po przerwie :) Ostatnio było u mnie sporo zamieszania: sesja, magisterka, podróże w tę i wewtę... Teraz z kolei próbuję sobie zorganizować wakacje, trzymajcie kciuki ;)
W kwestiach pielęgnacyjnych powzięłam jakiś czas temu nowe postanowienia i staram się w nich wytrwać. Wróciłam m.in. do masaży bańką chińską (nawet nabyłam jakieś "wyszczuplające" serum <w którego działanie zbytnio nie wierzę>, żeby smarować się po :P) + masaże gąbką antycellulitową (na początku to drapanie bolało jak cholera ale teraz jest już znośnie). Diety nie są dla mnie, ćwiczyć nie lubię, a ponieważ gruba nie jestem to przynajmniej w taki sposób sobie powalczę o ładniejsze uda (rozumiane jako gładsze) ;)
Wróciłam do kuracji epiduo, którą sobie lekkomyślnie odpuściłam parę m-cy temu (bo wydawało mi się, że jest już fajnie więc nie trzeba :P) i niestety w związku z tym faktem mam pewne problemy z nawilżaniem skóry. Epiduo działa silnie złuszczająco, więc na nawilżanie trzeba poświęcić znacznie więcej czasu. Oprócz standardowych kremów pomagają mi w tym sleeping packi i maseczki. Dzisiaj pokażę Wam jedną z nich: aloeosową od Vandeo Beauty Friends.
Firma jest nam dobrze znana (na moim blogu pojawiły się recki wersji z ogórkiem [klik] oraz z wyciągiem z bylicy [klik]), "płachtowa" forma maski również.
Maseczka aloesowa ma za zadanie koić skórę twarzy oraz nawilżać, nawilżać i jeszcze raz nawilżać. Nic dziwnego, że się na nią zdecydowałam ;)
Instrukcja użycia jest standardowa: oczyszczamy buzię, aplikujemy maskę, czekamy 15-20 minut i zdejmujemy. To, co zostanie na twarzy pozostawiamy do wchłonięcia. Jak zawsze można sobie zafundować maseczkę na ciepło (podgotowując ją chwileczkę w wodzie) albo na zimno (wkładając ją na jakiś czas do lodówki). Ja nie korzystam z żadnej z tych opcji - wybieram temperaturę pokojową.
Maseczka ma bardzo ładny, aloesowy zapach i, tradycyjnie, rzadką konsystencję. Bezpośrednio po aplikacji czułam lekkie szczypanie na twarzy (już mi się tak zdarzyło podczas stosowania wersji z bylicą) ale nie panikowałam tylko odczekałam kilka minut. Po chwili nieprzyjemne uczucie ustąpiło, a ja mogłam się zrelaksować. Gdy w końcu zdjęłam maskę z twarzy, byłam zaskoczona tym, jak niewiele esencji zostało na skórze. Cera wszystko "wypiła", pozostałości też bardzo szybko się wchłonęły - niemal do matu.
Efekty? Delikatnie rozjaśniona, nawilżona skóra :) Maseczka dobrze spełniła swoje zadanie, żadnego uczulenia nie było, zapchania też nie. Mogę ją z czystym sumieniem polecić.
Jakie macie sposoby na "dodatkowe" nawilżenie? Chętnie poznam jakieś sprawdzone produkty i metody :)
W kwestiach pielęgnacyjnych powzięłam jakiś czas temu nowe postanowienia i staram się w nich wytrwać. Wróciłam m.in. do masaży bańką chińską (nawet nabyłam jakieś "wyszczuplające" serum <w którego działanie zbytnio nie wierzę>, żeby smarować się po :P) + masaże gąbką antycellulitową (na początku to drapanie bolało jak cholera ale teraz jest już znośnie). Diety nie są dla mnie, ćwiczyć nie lubię, a ponieważ gruba nie jestem to przynajmniej w taki sposób sobie powalczę o ładniejsze uda (rozumiane jako gładsze) ;)
Wróciłam do kuracji epiduo, którą sobie lekkomyślnie odpuściłam parę m-cy temu (bo wydawało mi się, że jest już fajnie więc nie trzeba :P) i niestety w związku z tym faktem mam pewne problemy z nawilżaniem skóry. Epiduo działa silnie złuszczająco, więc na nawilżanie trzeba poświęcić znacznie więcej czasu. Oprócz standardowych kremów pomagają mi w tym sleeping packi i maseczki. Dzisiaj pokażę Wam jedną z nich: aloeosową od Vandeo Beauty Friends.
Maseczka aloesowa ma za zadanie koić skórę twarzy oraz nawilżać, nawilżać i jeszcze raz nawilżać. Nic dziwnego, że się na nią zdecydowałam ;)
Maseczka ma bardzo ładny, aloesowy zapach i, tradycyjnie, rzadką konsystencję. Bezpośrednio po aplikacji czułam lekkie szczypanie na twarzy (już mi się tak zdarzyło podczas stosowania wersji z bylicą) ale nie panikowałam tylko odczekałam kilka minut. Po chwili nieprzyjemne uczucie ustąpiło, a ja mogłam się zrelaksować. Gdy w końcu zdjęłam maskę z twarzy, byłam zaskoczona tym, jak niewiele esencji zostało na skórze. Cera wszystko "wypiła", pozostałości też bardzo szybko się wchłonęły - niemal do matu.
Efekty? Delikatnie rozjaśniona, nawilżona skóra :) Maseczka dobrze spełniła swoje zadanie, żadnego uczulenia nie było, zapchania też nie. Mogę ją z czystym sumieniem polecić.
Jakie macie sposoby na "dodatkowe" nawilżenie? Chętnie poznam jakieś sprawdzone produkty i metody :)
niedziela, 1 czerwca 2014
Włosomaniactwo cz.9 - szampon z mleczkiem pszczelim od Dr. Organic
Znowu mamy niedzielę - idealny moment, żeby usiąść i napisać coś na blogu ;) Dzisiaj postanowiłam powrócić (po dłuższej przerwie) do kwestii pielęgnacji włosów. Już jakiś czas temu sporządziłam zdjęcia pewnego produktu i czas w końcu coś o nim opowiedzieć. Przed Wami Organic Royal Jelly Shampoo prosto ze "stajni" Dr. Organic:
Co mówi producent
Przywracający równowagę i stymulujący szampon, stworzony na bazie organicznego mleczka pszczelego, aloesu, czerwonej koniczyny, wrzosu, witaminy C, oraz cedru, cytryny, geranium, paczuli, olejków petitgrain (z liści drzewa pomarańczowego) i z drzewa sandałowego. Ten odbudowujący szampon regeneruje naturalne struktury keratynowe i działa aktywnie wewnątrz struktur międzykomórkowych, przywracając włosom zdrowie i odżywiając skórę głowy. Dodaje fryzurze blasku, pozostawiając włosy jedwabiście miękkie i łatwe do układania.*
*opis ze strony sklepu http://drorganickosmetyki.pl
Co mówię JA
Czytelniczki tego bloga wiedzą, że moja znajomość z produktami do włosów Dr. Organic zaczęła się już jakiś czas temu. Wypróbowałam na swojej głowie m.in. szampon aloesowy i odżywkę z witaminą E, a do dnia dzisiejszego z powodzeniem używam serum arganowego do zabezpieczania końcówek. Nie wszystko mnie powaliło ale generalnie nie doznałam żadnego poważniejszego rozczarowania, więc raczej chętnie wzięłam się za obiekt dzisiejszej recenzji - szampon z mleczkiem pszczelim.
Opakowanie standardowe: barwiony plastik, szczelny korek z dozownikiem, pojemność 265 ml. Dr. Organic jest od jakiegoś czasu dostępny w Polsce i taki szampon można sobie zamówić przez Internet za ok. 30 zł.
Skład jest jak zwykle bogaty, z sokiem aloesowym na 1 miejscu. Mamy oznaczenia typu No SLS, No Parabens itd. Produkt jest odpowiedni dla wegetarian i nie był testowany na zwierzętach. Dokładny skład i wszystkie "certyfikaty" macie na poniższych zdjęciach :)
Szampon ma dość lejącą się, trochę oleistą konsystencję; brak wyraźnego koloru, a zapach jest dość dziwny - niby troszeczkę miodowy ale nie można go nazwać słodkim. Mi się za bardzo nie spodobał, ale po paru użyciach przywykłam i przestał mi przeszkadzać. Na włosach i tak się nie utrzymuje, więc nie ma problemu.
Pieni się bardzo dobrze i nie trzeba go wiele nakładać - plus na konto wydajności. Bałam się trochę, że będzie mi robił z włosów gumę, jak jego aloesowy brat (oczyszczał włosy tak skutecznie, że były wręcz szorstkie w dotyku). Na szczęście spotkała mnie miła niespodzianka - nic z tych rzeczy. Jest delikatny i łagodnie oczyszcza. Włosy po nim nie są splątane ani szorstkie, za to odświeżone i czyściutkie.
Gdyby nie ten dziwaczny zapach + dość wysoka cena, napisałabym, że to świetny szampon. W obecnym układzie jest bardzo dobry - w zasadzie spełnił moje oczekiwania. Bardzo możliwe, że kiedyś do niego powrócę.
Dziewczyny, czy zwracacie dużą uwagę na skład szamponu? A może wystarczy Wam, że działa? :)
poniedziałek, 12 maja 2014
Wyzwanie NN, tydzień #4 - Holika Holika, Pig Nose Clear Blackheads 3-step Kit
Hej :) Minął 4-ty tydzień mojej walki z nakrapianym nosem. Już wkrótce pojawi się podsumowanie, a dzisiaj w ramach 4-tego tygodnia chcę Wam pokazać kolejny "zestaw" do oczyszczania nosa z Korei, tym razem jednorazowy. Tak wygląda Holika Holika Pig Nose Clear Blackheads 3-step Kit:
Mamy tutaj 3 saszetki, każda z nich to jeden krok na drodze do czystego nosa (wg producenta). Kupiłam to kiedyś z ciekawości, bo brakowało mi paru $ do darmowego trackingu. Taki jednorazowy zestaw kosztuje ok. 3,5 $ na ebay'u.
Instrukcja jest niestety cała w "krzaczkach", na szczęście są grafiki, które objaśniają co po kolei należy zrobić. Ewentualne szczegóły można sobie wygooglować.
Krok 1 to otworzenie porów
W szarej saszetce znajduje się materiałowy "plaster" nasączony jakąś mazią, który należy sobie położyć na nosie i zostawić na 15-20 minut.
Krok 2 to oczyszczenie
Różowa saszetka zawiera taki "typowy" plaster do mechanicznego usuwania blackheads. Należy ostrożnie zwilżyć nos wodą i nakleić sobie to na nos. Odczekać 10-15 minut i zerwać.
Krok 3 to zamknięcie porów
To tego celu posłuży żelowa nakładka na nos, którą znajdziemy w ostatniej, zielonej saszetce. Jest nasączona jakimś płynem, który chłodzi i ma za zadanie zamknąć pory. Trzymać na nosie to można chyba wedle uznania, gdyż brak zaleceń w tej kwestii na opakowaniu.
Poniżej wszystkie 3 kroki na moim nosie, ta-da!
Krok 1 to otworzenie porów
W szarej saszetce znajduje się materiałowy "plaster" nasączony jakąś mazią, który należy sobie położyć na nosie i zostawić na 15-20 minut.
Krok 2 to oczyszczenie
Różowa saszetka zawiera taki "typowy" plaster do mechanicznego usuwania blackheads. Należy ostrożnie zwilżyć nos wodą i nakleić sobie to na nos. Odczekać 10-15 minut i zerwać.
Krok 3 to zamknięcie porów
To tego celu posłuży żelowa nakładka na nos, którą znajdziemy w ostatniej, zielonej saszetce. Jest nasączona jakimś płynem, który chłodzi i ma za zadanie zamknąć pory. Trzymać na nosie to można chyba wedle uznania, gdyż brak zaleceń w tej kwestii na opakowaniu.
Poniżej wszystkie 3 kroki na moim nosie, ta-da!
Moje wrażenia i rezultat
Byłam do tego zestawu nastawiona raczej sceptycznie, podeszłam do tego jak do ciekawostki. Bardzo zdziwiłam się po zdjęciu pierwszego plasterka (tego otwierające pory) - on nie tylko otworzył pory. On sprawił, że zaskórniki dosłownie wystawały (fuj, wiem) ze skóry! Pierwszy raz widziałam coś takiego, tak jakby blackheads zostały częściowo "wyciągnięte" ze swoich zagłębień. Trochę żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia (chociaż może i lepiej, bo to jednak ohydne). W każdym razie ten widok obudził we mnie nadzieję, że może plaster nr 2 coś-niecoś wyciągnie. Przykleił się całkiem sprawnie. No i zobaczcie ile wyciągnął! (ostrzegam, to dosyć obrzydliwe).
Jakość zdjęcia nie powala, ale podkręciłam kontrast i jak sobie powiększycie to zobaczycie bez trudu - cały plaster jest pokryty "śmieciami" z mojej skóry na nosie O_o Tak dużo nie "wyciągnął" mi jeszcze żaden plaster!
Jeśli chodzi o tę żelową nakładkę, to jest ona wg mnie zbędna - potrzymałam ją na nosie z 10 minut i poza schłodzeniem nic mi nie uczyniła, pory wcale nie zostały jakoś super zwężone. Lepszy rezultat w tym względzie daje mi zimna woda + tonik.
Podsumowując: naprawdę nie sądziłam, że to napiszę ale jestem na TAK! 2 pierwsze kroki są naprawdę interesujące - nie wiem, czy za każdym razem daje to taki efekt ale tym razem byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona. Sądzę, że jeszcze sobie zamówię ten zestaw i może nawet zainteresuję się innymi produktami z linii Pig Nose.
Co sądzicie? Spotkałyście się kiedyś z czymś o podobnym działaniu?
sobota, 3 maja 2014
Wyzwanie NN, tydzień #3 - Holika Holika, Medi Medi Magnesium Pack
Hej wszystkim :) Minął kolejny tydzień podczas którego zmagałam się na różne sposoby z moim nakrapianym nosem. W ramach tego podsumowania chcę Wam pokazać maseczkę, która z definicji powinna być pomocna przy oczyszczaniu porów - Medi Medi Magnesium Pack marki Holika Holika.
Opis producenta
Oczyszczająca maseczka do skóry tłustej i trądzikowej, złuszcza naskórek i absorbuje nadmiar łoju poprawiajac wyglad i kondycję problematycznej cery. Maseczka jest bogata w związki magnezu pochodzące z pyłu wulkanicznego dzięki czemu świetnie oczyszcza skórę, odblokowuje pory i niweluje zaskórniki. Ma działanie przeciwbakteryjne. Tłusta skóra staje się bardziej matowa i mniej się świeci. Maseczka pomaga również zredukować miejscowe niedoskonałości cery.
Główne składniki
- Pył wulkaniczny bogaty w magnez (Volcanic Ash Extract) - Reguluje wydzielanie łoju, posiada działanie przeciwzapalne
- Biała glinka Kaolin -Ściąga pory i absorbuje nadmiar sebum, wygładza i łagodzi podrażnienia oraz poprawia koloryt skóry
- Multiflora Fruit Extract - działanie łagodzące*
*opis ze strony http://www.myasia.pl/
Opis producenta
Oczyszczająca maseczka do skóry tłustej i trądzikowej, złuszcza naskórek i absorbuje nadmiar łoju poprawiajac wyglad i kondycję problematycznej cery. Maseczka jest bogata w związki magnezu pochodzące z pyłu wulkanicznego dzięki czemu świetnie oczyszcza skórę, odblokowuje pory i niweluje zaskórniki. Ma działanie przeciwbakteryjne. Tłusta skóra staje się bardziej matowa i mniej się świeci. Maseczka pomaga również zredukować miejscowe niedoskonałości cery.
Główne składniki
- Pył wulkaniczny bogaty w magnez (Volcanic Ash Extract) - Reguluje wydzielanie łoju, posiada działanie przeciwzapalne
- Biała glinka Kaolin -Ściąga pory i absorbuje nadmiar sebum, wygładza i łagodzi podrażnienia oraz poprawia koloryt skóry
- Multiflora Fruit Extract - działanie łagodzące*
*opis ze strony http://www.myasia.pl/
Opakowanie zawiera 70 ml maseczki w cenie ok. 10-12 $ (w zależności od sprzedawcy). Pojemniczek jest plastikowy i praktyczny, ze szczelnym zamknięciem na zakrętkę. Produkt zabezpiecza dodatkowo plastikowa membranka.
Jak widać na zdjęciu, maseczka ma szarawy kolor - jest gęsta, o zbitej konsystencji. Widoczny w moim opakowaniu ubytek to rezultat kilku miesięcy stosowania - już teraz mogę więc zapewnić, że produkt jest bardzo wydajny. W chwili otwarcia maseczka prawie wylewała się ze słoiczka, było jej napakowane naprawdę po brzegi.
Sposób użycia jest standardowy: nakładamy na oczyszczoną buzię, zostawiamy na 15 minut i spłukujemy letnią wodą. Producent zaleca stosować ją max. 2 razy w tygodniu - ja zwykle robię to 1 raz, ale ostatnio na potrzeby wyzwania zwiększyłam częstotliwość do rekomendowanych 2 aplikacji.
Od razu przyznaję się bez bicia, że bardzo lubię ten produkt. W przypadku mojej mieszanej cery ta maseczka widocznie ogranicza świecenie się strefy T i zwęża pory. Jednak najbardziej lubię ją za natychmiastowy efekt znacznego rozjaśnienia twarzy - redukuje wszelkie zaczerwienienia, koi podrażenienia i "wycisza" niedoskonałości. Oczywiście taki efekt nie utrzymuje się wiecznie ale jest to świetna pomoc doraźna w nagłych wypadkach :)
Oceniając ją jako produkt typowo do oczyszczania porów muszę przyznać, że wg mnie to nie jest jej "najmocniejsza strona". Owszem, pory są zwężone ale ja widocznego oczyszczenia nie odnotowuję na swojej buzi. Odświeżenie - tak. Minusem dla niektórych może być pewien problem ze zmywaniem - trzeba to robić dokładnie, bo maseczka "trzyma się" skóry i na pewno nie spłucze jej sam strumień wody bez pomocy rąk.
Ktoś z Was zna tę albo podobną maseczkę? Jakie macie sprawdzone maseczki oczyszczające?
P.S. Zmieniłam nieco szablon bloga na bardziej infantylno-kosmetyczny - co sądzicie? :P
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
Wyzwanie NN, tydzień #2 (cz.2) - po przerwie
Hej! Nie było mnie tutaj dość długo - niestety, tak się złożyło, że zachorowałam i na kilka dni byłam wyłączona z życia, a później utraciłam dostęp do sieci :/ W związku z tym moje wyzwanie zostało przerwane z przyczyn losowych. Zdecydowałam jednak, że będę je kontynuowała po prostu przesunięte w czasie o te 2 tygodnie. Zdjęcia do poniższego postu zostały przygotowane już dawno temu, nagły atak gorączki spowodował, że nie mogłam przygotować notki. Tak czy siak, postaram się teraz zrehabilitować ;)
W poprzednim poście pokazałam Wam działanie plasterków Luke. Teraz postaram się zademonstrować produkt o identycznym przeznaczeniu ale sygnowany marką The Face Shop - New Zealand Volcanic Clay Blackhead Charcoal Nose Strip.
Opakowanie zawiera 7 plastrów, czyli standardowo. Koszt to ok. 5 $ na ebay'u. Dostępna jest jeszcze wersja z aloesem (kiedyś je miałam, jeszcze w poprzedniej szacie graficznej, pisałam o nich tutaj), ja zdecydowałam się tym razem na węgiel drzewny.
W poprzednim poście pokazałam Wam działanie plasterków Luke. Teraz postaram się zademonstrować produkt o identycznym przeznaczeniu ale sygnowany marką The Face Shop - New Zealand Volcanic Clay Blackhead Charcoal Nose Strip.
Opakowanie zawiera 7 plastrów, czyli standardowo. Koszt to ok. 5 $ na ebay'u. Dostępna jest jeszcze wersja z aloesem (kiedyś je miałam, jeszcze w poprzedniej szacie graficznej, pisałam o nich tutaj), ja zdecydowałam się tym razem na węgiel drzewny.
Jak widzicie, te plastry mają nieco inny kształt niż poprzednie. Są bardziej łukowate i szczerze mówiąc, przez to trudniej mi je poprawnie nakleić. Instrukcja jest taka jak zawsze - oczyszczony nos zwilżamy wodą, naklejamy plaster i czekamy ok. 15 minut aż zaschnie klej. Ja standardowo zrobiłam sobie wcześniej rumiankową "saunę" żeby otworzyć pory.
Tak to wygląda na moim nosie. Trochę krzywo nakleiłam - to jest to, o czym pisałam wyżej - ciężko mi dopasować te plastry do kształtu mojego nosa. W każdym razie jakoś sobie poradziłam :P Na poniższych zdjęciach zobaczycie, że te plastry są zdecydowanie cieńsze, niż te marki Luke - widać prześwity.
Po 20 minutach (dla 100% pewności, że "chwyciło") pora na oderwanie plastra. Jak zwykle boli :P
Rezultaty nie powalają - najlepiej widać je na ostatnim zdjęciu (przy powiększeniu jeśli się ktoś nie brzydzi). Coś tam wyszło, ale znacznie mniej niż poprzednio. Muszę przyznać, że w przypadku plastrów Face Shop'u wygląda to podobnie za każdym razem - nie wiem, z czego to wynika. Mniej fortunny kształt, czyli mniej dokładna aplikacja? Gorszy "klej"? Nie mam pojęcia. Faktem jest jednak, że nie działają tak dobrze, jakbym chciała.
Werdykt końcowy: plastry Luke są znacznie lepsze. Wygrywają pod względem kształtu i działania.
Macie doświadczenia z tymi lub innymi plastrami?
sobota, 5 kwietnia 2014
Wyzwanie NN - tydzień #2 (cz.1)
I znowu sobota zamiast piątku - możliwe, że to przesunięcie już się utrzyma do końca wyzwania, bo zwyczajnie w sobotę mam więcej czasu żeby ogarnąć post ;P
W zeszłym tygodniu pokazywałam Wam, jak walczę z blackheads przy użyciu maseczki typu peel-off. W tym tygodniu skupiłam się na plastrach - czy okazały się lepsze?
Używam takich plasterków, jak ten ze zdjęcia powyżej - marki Luke. Oprócz nich stosuję też plastry z The Face Shop ale o nich napiszę w osobnym poście, jakoś w tygodniu (jeżeli zechcecie). Dzisiejsze zdjęciowe step-by-step zostało wykonane na przykładzie plastra Luke.
Większość z Was na pewno wie, jak to działa ale i tak szybko opiszę całą procedurę ;) Zanim w ogóle otworzę opakowanie z plastrem, zaczynam od otwarcia porów - w tym celu funduję sobie ok. 10 minut rumiankowej "sauny".
Gdy już twarz ocieka mi skroploną parą, a pory są rozszerzone, mogę sięgnąć po plaster.
Jak widać, jest przyklejony do przeźroczystej folii. Ten konkretny plaster ma całkiem fajny kształt - dość dobrze pasuje do mojego europejskiego nochala ;P Zanim odkleimy go od folii, trzeba zmoczyć nos ALBO od razu odkleić plaster i zmoczyć go jakimś psikaczem (jak na obrazku). Ja wolę pierwszą opcję. Gdy nos jest mokry, ostrożnie naklejam plaster.
Trzeba to robić uważnie - pod plastrem nie może zostać powietrze, bo będzie nam odstawał i nic nie zdziała. Ja zaczynam od przyłożenia plastra na środek nosa, a potem naciągam i "wciskam" skrzydełka. Na koniec wszystko mocno dociskam i przez chwilę przytrzymuję, żeby mieć pewność, że "klej" chwycił.
Z plastrem chodzę sobie przez ok. 20 minut - musi dobrze przyschnąć. Gdy czas minie, można oderwać - ja robię to dość szybkim ruchem. Trochę boli ale znacznie mniej niż w przypadku maseczki z The Face Shop.
Uwaga: poniższe zdjęcia są trochę obrzydliwe, celowo dałam mniejsze miniaturki.
W zeszłym tygodniu pokazywałam Wam, jak walczę z blackheads przy użyciu maseczki typu peel-off. W tym tygodniu skupiłam się na plastrach - czy okazały się lepsze?
Większość z Was na pewno wie, jak to działa ale i tak szybko opiszę całą procedurę ;) Zanim w ogóle otworzę opakowanie z plastrem, zaczynam od otwarcia porów - w tym celu funduję sobie ok. 10 minut rumiankowej "sauny".
Gdy już twarz ocieka mi skroploną parą, a pory są rozszerzone, mogę sięgnąć po plaster.
Jak widać, jest przyklejony do przeźroczystej folii. Ten konkretny plaster ma całkiem fajny kształt - dość dobrze pasuje do mojego europejskiego nochala ;P Zanim odkleimy go od folii, trzeba zmoczyć nos ALBO od razu odkleić plaster i zmoczyć go jakimś psikaczem (jak na obrazku). Ja wolę pierwszą opcję. Gdy nos jest mokry, ostrożnie naklejam plaster.
Trzeba to robić uważnie - pod plastrem nie może zostać powietrze, bo będzie nam odstawał i nic nie zdziała. Ja zaczynam od przyłożenia plastra na środek nosa, a potem naciągam i "wciskam" skrzydełka. Na koniec wszystko mocno dociskam i przez chwilę przytrzymuję, żeby mieć pewność, że "klej" chwycił.
Z plastrem chodzę sobie przez ok. 20 minut - musi dobrze przyschnąć. Gdy czas minie, można oderwać - ja robię to dość szybkim ruchem. Trochę boli ale znacznie mniej niż w przypadku maseczki z The Face Shop.
Uwaga: poniższe zdjęcia są trochę obrzydliwe, celowo dałam mniejsze miniaturki.
Trochę podkręciłam kontrast, żeby było lepiej widać. Plaster sporo wyciągnął - można to zaobserwować zwłaszcza na ostatnim zdjęciu. Muszę przyznać, że w przypadku tych konkretnych plastrów podobny rezultat mam przy każdym użyciu - być może wynika to z tego "przyjaznego kształtu" i prościej mi poprawnie je naklejać. W każdym razie efekty są dla mnie zadowalające :)
Dodam jeszcze tylko, że po zerwaniu plastra trzeba zmyć resztki "kleju" z nosa (najlepiej chłodną wodą, żeby zamknąć pory) i stonizować skórę.
Używacie plastrów, macie jakieś ulubione marki? Chętnie skorzystam z ewentualnych rekomendacji :) I dajcie znać, czy chcecie dla porównania taki post ilustrujący działanie plasterków z The Face Shop ;d
sobota, 29 marca 2014
Wyzwanie NN - tydzień #1
Hej! Zdaję sobie sprawę, że mam dzień spóźnienia - wizyta u rodziców i jakoś tak czas szybciej płynie ;) Ale już się zabieram do relacji pierwszego tygodnia mojego wyzwania.
Zgodnie z zapowiedzią, rozpoczęłam walkę z kropkami na nosie. W ubiegłym tygodniu przede wszystkim starałam się solidniej niż zwykle oczyszczać skórę nosa przy okazji codziennego demakijażu i wieczornego szorowania buzi. Proces ten wspomagałam przy użyciu zwykłej szczoteczki do twarzy (For Your Beauty). Stosowałam też oczyszczanie mechaniczne maseczką z Face Shop'u - Volcanic Clay Black Head Clay Nose Pack. Ta notka będzie poświęcona właśnie temu produktowi.
Opis producenta i skład
Maseczka typu peel - off oczyszczająca nos z zaskórników i wągrów. Na bazie glinki pochodzenia wulkanicznego. Oczyszcza pory, usuwa nadmiar sebum.
Skład: Water, Pvp, Alcohol Denat., Polyvinyl Alcohol, Titanium Dioxide, Lithium Magnesium Sodium Silicate, Butylene Glycol, Ammonium Acryloyldimetyltaurate/Vp Copolymer, Acrylates/C10-30 Alkyl Allantoin, Caramel, Montmorillonite, Potassium Hydroxide, Kaolin, Methylparaben.*
Skład: Water, Pvp, Alcohol Denat., Polyvinyl Alcohol, Titanium Dioxide, Lithium Magnesium Sodium Silicate, Butylene Glycol, Ammonium Acryloyldimetyltaurate/Vp Copolymer, Acrylates/C10-30 Alkyl Allantoin, Caramel, Montmorillonite, Potassium Hydroxide, Kaolin, Methylparaben.*
*opis i skład ze strony http://wizaz.pl
Krok po kroku z Marianną
Maseczka jest zapakowana w typową tubkę z dozownikiem na zatrzask - szczelny, sprawdziłam :) Po otwarciu widzimy coś takiego:
Konsystencja bardzo kleista i ciągnąca się - to się zwyczajnie rzuca w oczy. Jeszcze zabawniej jest, gdy próbujemy zaaplikować ten specyfik na nos. Ciągnie się niemiłosiernie, niczym mocny klej. Nie ma szans, żeby po aplikacji nie zostało nam trochę maseczki na palcu - po prostu nie da się 100 % nałożyć na nos. Na szczęście maseczka jest wydajna, więc to nie taki wielki problem.
Powinno się nałożyć dość grubą warstwę ale z umiarem - raz zdarzyło mi się przesadzić i potem zwyczajnie nie chciało mi w tym miejscu zaschnąć do końca. Ja staram się "wciskać" maseczkę w pory (warto wcześniej zrobić parówkę rumiankową albo chociaż przytrzymać ciepłą szmatkę na nosie, żeby rozszerzyć pory) żeby mi się tam ładnie posklejało wszystko :P Po aplikacji wygląda to tak:
Mamy na nosie maskowy "plaster", który trzeba zostawić na następne 20 minut w spokoju, żeby sobie zasechł. Po upływie tego czasu wygląda tak:
Na zdjęciach różnica jest trudna do wychwycenia, ale zapewniam, że maska zamienia się w istną skorupę - silnie przylega do skóry i jest jednolita.
Następny punkt programu jest najmniej przyjemny - odrywamy! Opinie co do sposobu, w jaki to robić, są podzielone. Niektórzy radzą to robić powoli, inni zalecają zerwanie szybkim ruchem. Ja robię to zdecydowanie, ale nie "po wariacku". Trochę to boli i zapewniam, że wszystkie włoski na nosie zostają wyrwane :P
Efekty? Różnie bywa - raz lepsze, raz gorsze. Tym razem maseczka nie wyciągnęła powalającej ilości "korków" ale coś tam jednak oczyściła. Poniżej zbliżenie.
Na białym tle nie widać za wiele, ale możecie sobie powiększyć. Generalnie jednak jakiegoś super szału tym razem nie było.
W tej maseczce dobre jest to, że przy regularnym stosowaniu (max 2 razy w tygodniu) skutecznie ogranicza świecenie nosa. No i przyjemnie odświeża. Z samym oczyszczaniem różnie bywa, być może, że skóra się przyzwyczaja i zaskórniki są w niej coraz bardziej "zakotwiczone".
Werdykt? Będę póki co używała dalej. A na następny tydzień (już się zaczął) przewiduję kolejny atak oczyszczania, tym razem z naciskiem na plastry - a więc do kolejnej relacji :) Miłego wieczoru!
poniedziałek, 17 marca 2014
It's skin Power 10 Formula VC Effector
Dziś wieczór trochę moich wynurzeń na temat jednego z bardziej popularnych koreańskich kosmetyków w polskiej blogosferze: It's skin Power 10 Formula VC Effector. Ja też przez długi czas bardzo pragnęłam mieć to serum i byłam zachwycona, gdy w końcu do mnie trafiło. Ale czy mój zachwyt utrzymał się na dłużej? Zapraszam do lektury.
Co mówi producent:
Intensywnie rozświetlający i rozjaśniający krem wodny (serum) do twarzy zawierający pochodną Witaminy C oraz wyciąg z zielonej herbaty, które skutecznie rozjaśniają istniejące przebarwienia na skórze i zapobiegają powstawaniu nowych. Dodatkowo, serum delikatnie wspomaga złuszczanie naskórka, dzięki czemu zmniejsza widoczność porów oraz wygładza i poprawia strukturę skóry. Dzięki systematycznemu stosowaniu, skóra wygląda młodzieńczo, promiennie i jest pełna życia.*
*opis ze strony http://beautikon.com
Co mówię JA:
Opakowanie to żółta, szklana buteleczka o pojemności 30 ml. Z boku mamy podziałkę, która pozwala ocenić ubytek kosmetyku - całkiem fajne. W zakrętkę jest wbudowany zakraplacz, którym zasysamy sobie serum. Dodatkowym zabezpieczeniem jest plastikowa nakładka na szyjkę butelki.
Serum jest wodniste (w końcu to "krem wodny"), ma mleczno-przeźroczysty kolor i delikatny, niechemiczny, cytrynowy zapach. Stosunkowo szybko się wchłania, pozostawiając na chwilę lekko klejącą powłoczkę. Po kilkunastu minutach to uczucie znika, ale moja cera mieszana się nieco błyszczy - m.in. dlatego używam tego serum tylko na noc.
Naczytałam się ogromnej ilości pochwał na temat cudownego działania tego serum. Przyznaję, miałam wobec niego spore oczekiwania - prawdopodobnie na wyrost. I pewnie dlatego jestem tym produktem nieco zawiedziona...
Używam VC Effectora już prawie dwa miesiące, dzień w dzień (a raczej noc w noc). Powiem szczerze, że nie widzę szczególnego rozjaśnienia cery. Owszem, c o ś tam się może zadziało ale jest to efekt bardzo, bardzo subtelny - po wielu przeczytanych recenzjach liczyłam, że naprawdę zauważę różnicę. Tymczasem, gdybym nie prowadziła skrupulatnej obserwacji, to pewnie bym nie wychwyciła żadnej zmiany. A i tak nie jestem na 100% pewna czy to nie moja wyobraźnia ;P
Nie znaczy to, że serum jest złe - wręcz przeciwnie, to całkiem przyjemny kosmetyk. Nie zapchało mnie (to ważne!). Skóra jest po nim miękka, pory zwężone. Mam pewne zastrzeżenia co do nawilżania - u mnie jest ono za słabe ale ok, to nie jest główne zadanie tej wersji Power 10. Cena jest okay (11-13 $), wydajność w porządku (jedno "zassanie" starcza mi na całą twarz).
Ujmę to tak: It's skin Power 10 Formula VC Effector to niezły kosmetyk, ale na pewno nie wybitny. Jeśli o mnie chodzi, to jego blogowa "legenda" w moich oczach zwyczajnie upadła. Ale innych nie będę zniechęcała - próbujcie, może bardziej Wam podejdzie. Ja w każdym razie do tej wersji już raczej nie wrócę ;)
środa, 12 marca 2014
Odżywcze serum do włosów Moroccan Argan Oil od Dr.Organic
Hej wszystkim :) Skończyłam zajęcia na dzisiaj, siedzę sobie z zieloną herbatą (znowu wdrażam się do jej picia) i rozkoszuję się faktem, że na jutro wyjątkowo nie muszę nic przygotowywać. W takim układzie pora coś napisać na blogu :)
Jak wiecie, obsesyjnie zapuszczam włosy. Jest to długi i żmudny proces, bo wiadomo, że włosy trzeba systematycznie podcinać - końcówki się strzępią, kruszą i generalnie wygląda to nieciekawie. Żeby opóźnić ten naturalny proces niszczenia się włosa i zminimalizować zakres strat, dawno temu wprowadziłam do mojej standardowej pielęgnacji preparaty służące zabezpieczaniu i nawilżaniu końcówek. Dziś chcę Wam pokazać jeden z nich, który moim zdaniem zasługuje na szczególną uwagę. Panie i Panowie, oto odżywcze serum do włosów Moroccan Argan Oil od Dr. Organic.
Co mówi producent
Serum do włosów z dodatkiem najszlachetniejszego, marokańskiego olejku arganowego to intensywna, odżywcza kuracja dla włosów. Specjalnie stworzona mieszanka składników pochodzenia naturalnego gwarantuje natychmiastowe wchłanianie oraz jedwabiście gładki i naturalny połysk włosów. Olejek arganowy jest niezwykle bogatym źródłem witamin, przeciwutleniaczy i kwasów tłuszczowych, co w połączeniu z szeregiem organicznych olejków eterycznych i ekstraktów owocowych tworzy aromatyczne serum do włosów o przepięknym zapachu paczuli, cynamonu, palisandru i nasion kukui.
Olejki z Moringa i nasion Sacha Inchi to ultra lekka, bioaktywna, szybko wchłaniana formuła, pozostawiająca włosy jedwabiście gładkie, lśniące
i w doskonałej kondycji.
UŁATWIA ROZCZESYWANIE – ELIMINUJE PUSZENIE WŁOSÓW – ODŻYWIA I CHRONI – NADAJE BLASK*
i w doskonałej kondycji.
UŁATWIA ROZCZESYWANIE – ELIMINUJE PUSZENIE WŁOSÓW – ODŻYWIA I CHRONI – NADAJE BLASK*
*opis zaczerpnięty ze strony http://organiconline.pl
Co mówię JA
Serum jest umieszczone w szklanej, eleganckiej buteleczce z dozownikiem. Wygląda bardzo atrakcyjnie na półce; staranne opakowanie sugeruje, że mamy do czynienia z kosmetykiem z "wyższej półki".
Dozownik działa sprawnie i pompuje akuratną jak dla mnie ilość produktu - ani za dużo, ani za mało.
Serum ma rzadką, oleistą konsystencję i jest przeźroczyste. Wydziela dość intensywny zapach, charakterystyczny dla olejku arganowego - osobiście nie jestem fanką tej woni, ale po kilku użyciach przestała mi ona przeszkadzać. I dobrze, bo zapach utrzymuje się jakiś czas na włosach.
Używam tego serum od ponad miesiąca. Nakładam je po każdym myciu (czyli w moim przypadku co drugi dzień) na dolną połowę długości moich włosów, ze szczególnym uwzględnieniem końcówek.
Kosmetyk szybko się wchłania i nie tłuści mi włosów, czego się trochę obawiałam ze strony tych wszystkich olejków w składzie (zerknijcie na zdjęcie poniżej). Jest faktycznie lekki i nie obciąża.
Jakie jest działanie? Przede wszystkim serum zauważalnie zabezpiecza końcówki. U fryzjera byłam już dość dawno temu (zaraz po Nowym Roku), a mimo to moje włosy nadal "trzymają linię" - nie kruszą się tak widocznie jak zazwyczaj, a proces rozdwajania został naprawdę spowolniony! Muszę powiedzieć, że już samo to mnie zachwyca, bo wygląda na to, że uda mi się przyspieszyć porost :) Włosy wolniej się niszczą = rzadziej podcinamy = przyrost długości będzie widoczniejszy. Tego właśnie oczekuję od tego typu produktów.
Jeżeli chodzi o obiecaną "eliminację puszenia" - nie czuję się na siłach ocenić jej wiarygodność, bo moje włosy z natury nie są zbyt puszące i rzadko kiedy mam z nimi taki problem. Mogę powiedzieć, że serum na pewno nie wysusza (co często robią popularne jedwabie), nie powoduje irytującego odstawania końcówek na boki. Włosy są za to wyraźnie wygładzone i błyszczące :)
Na pewno po użyciu tego produktu znacznie łatwiej rozczesać mi włosy, które bardzo "lubią" mi się plątać. Z nałożonym serum mają lepszy poślizg i nie owijają mi się wokół grzebienia.
Czy są jakieś wady? Na pewno bolesną kwestią może wydać się cena - ok. 80 zł. Jednak zanim się przerazimy, warto sobie uświadomić że to koszt za opakowanie o pojemności aż 100 ml - dużo jak na takie produkty (standardowo jest to 50 ml). Wydajność wg mnie jest przyzwoita - na jednym z pierwszych zdjęć możecie "podejrzeć" moje zużycie serum w ciągu ok. 5 tygodni. Jedno użycie to u mnie 2 "kliknięcia" dozownikiem.
Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z tego produktu i liczę, że mi jeszcze trochę posłuży :) A jak będzie się kończył, to zacznę odkładać kasę na kolejne opakowanie, bo za tak dobre efekty jestem skłonna zapłacić ;)
Produkt otrzymałam w ramach współpracy z OrganicOnline.pl. Fakt ten nie miał wpływu na moją opinię dotyczącą kosmetyku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)