Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tv. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tv. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 10 lutego 2014

Oczy niebieskie od telewizorów


Nie jestem zagorzałym telewidzem - tak naprawdę to nawet nie posiadam odbiornika w moim warszawskim mieszkaniu. To medium nigdy mnie szczególnie nie interesowało, bo moim "oknem" na świat jest raczej Internet. Równie słaby pociąg odczuwam do występów przed kamerą, nie cierpię na żadne "parcie na szkło" ani nic z tych rzeczy. Dlatego gdy zadzwoniła do mnie kumpela z roku z pytaniem, czy chcę wziąć udział w programie "Tomasz Lis na żywo" w pierwszej chwili nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. W sumie czemu nie? Mój chłopak wyraził zainteresowanie tematem, więc oboje zostaliśmy zgłoszeni na listę lisowskiej publiczności.

Nie wiem, ile z Was (jeśli w ogóle) ogląda ten program - ja na przykład wcale. Kojarzyłam tylko, że jest raczej kameralny no i na żywo. Jego specyfiką jest to, że do ostatniego momentu nie wiadomo, kto będzie gościem w danym odcinku. Porusza się tam głównie aktualne sprawy, więc spodziewaliśmy się czegoś odnośnie włocławskiego szpitala i śmierci bliźniąt. I faktycznie, w tym konkretnym odcinku jednym z tematów były lekarskie zaniedbania dotyczące porodów. Zaproszono rodziców, których dziecko właśnie wskutek skandalicznego braku opieki urodziło się z poważnymi uszkodzeniami mózgu. Dla poszerzenia spojrzenia na temat przewidziano obecność "ekspertów" - zdaje się, że jakichś lekarzy (ale niezwiązanych z tym konkretnym przypadkiem). Poza tym tego dnia na wizji pojawił się niedoszły samobójca i człowiek, który go uratował oraz Ilona Łepkowska z Czesławem Bieleckim (aby porozmawiać na temat ataków na Owsiaka i WOŚP). Jak widzicie, trafił mi się bogaty repertuar.

Zdjęcie zrobione telefonem przez mojego chłopaka

Program Lisa zaczyna się o 21:50. Nam, publiczności, kazano pojawić się w studio już ok. 20:30, czyli prawie półtorej godziny przed emisją. Dojechaliśmy sobie bezproblemowo metrem i byliśmy o czasie na miejscu. Po oddaniu kurtek do szatni ustawiliśmy się w kolejce do przejścia przez bramki, gdzie weryfikowano naszą tożsamość i odhaczano nasze nazwiska na liście. Gdy już ustalono, że my to my, poprowadzono nas do studio. Naszą czwórkę (mnie, mojego chłopaka i dwie koleżanki z roku) poproszono o zajęcie miejsc w pierwszym rzędzie po prawej. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, bo myślałam, że w takich programach na przedzie sadza się zwykle potencjalnych "zadymiarzy" - członków młodzieżówek itd. Tego dnia jednak najwyraźniej zabrakło takowych albo po prostu tematy nie były dość polityczno-kontrowersyjne ;) Ludzi generalnie nie było za wiele i technicy byli zmuszeni zlikwidować 3-ci rząd krzesełek. Niską frekwencję tłumaczę sobie tym, że za udział w programie Lisa nie ma zapłaty (co wcale nie jest regułą!), a emisja ma miejsce na początku tygodnia w raczej późnych godzinach wieczornych. Komu by się chciało poza takimi ciekawskimi studenciakami jak my? :D A jednak na widowni przeważała średnia wieku zdecydowanie 30 i 40+ - znaczna część tych ludzi to ewidentnie stali bywalcy (mogłam to wywnioskować chociażby z prowadzonych dialogów).

Około 21 pojawił się bardzo wyluzowany pan kierownik planu (nie jestem pewna, czy tak nazywa się to stanowisko, ale umówmy się, że tak :P) i jakaś podenerwowana pani. Objaśniono nam co i jak:

1. Zaraz po "M jak miłość" mamy zajawkę, podczas której prowadzący zapowie (odczytując tekst z telepromptera) dzisiejsze tematy na żywo.
2. Mamy ładnie klaskać wszystkim gościom na powitanie/pożegnanie, na zakończenie programu zaś wstać.
3. W trakcie programu mamy reagować "spontanicznie" :D
4. Mamy dobrze się bawić ;)

Pan kierownik wytłumaczył nam jeszcze "step by step" etapy programu (np. skąd będzie wychodził Lis), a jego towarzyszka poprosiła nas o hm, z braku lepszego słowa, aplauz "gdy pojawi się Tomasz Lis", bo "on to bardzo lubi". Moim zdaniem było to trochę żenujące, no ale cóż, gwiazda to gwiazda :P

Rzeczony gwiazdor wkroczył do studio w okolicach 20:30 i oczywiście powitaliśmy go oklaskami. Lis natomiast nie raczył powiedzieć zwykłego "dobry wieczór" ani nawet spojrzeć w stronę publiki - no cóż, tło jest tylko tłem :P Ironizuję sobie, ale osobiście muszę Wam wyznać, że zawsze odbierałam tego faceta jako, cóż... dupka (nie kwestionując jego dokonań zawodowych). Miałam okazję utwierdzić się w tym poglądzie obserwując na żywo jego zachowanie i sposób bycia... raczej arogancki, ale być może nie mnie to oceniać - dzielę się z Wami tylko luźną refleksją.

Powiem Wam, że w dużej mierze wszystko to wyglądało "jak na filmach" (wiem, że brzmi to idiotycznie ale na pewno wiecie, co mam na myśli). Odliczanie sekund, bieganie po planie, pudrowanie gości i prowadzącego (próbowałam dojrzeć, jakiej marki był puder ale nie dałam rady rozpoznać :/). Atmosfera bardzo interesująca dla kogoś, kto tak jak ja, po raz pierwszy miał okazję znaleźć się w takich okolicznościach ;)

Gdy padł okrzyk "Iiiiiii... już! Jesteśmy! i ruszyło intro programu (wszystko widzieliśmy na ekranach) trochę się zestresowałam, bo dotarło do mnie, że to jest na żywo i w związku z tym należy zachowywać się stosownie (czytaj: żadnych głupich uśmiechów, szeptów do sąsiadów itd.). To uczucie minęło po kilkudziesięciu sekundach, gdy pojawili się pierwsi goście (rodzice ciężko chorego dziecka) i zaczął się program. Pojawiło się za to rozczarowanie - było naprawdę słabo słychać. Musiałam dość mocno wytężać słuch i skupić 100% uwagi na Lisie i jego rozmówcach. Podejrzewam, że to normalka - w końcu i goście, i prowadzący mają podpięte mikrofony więc nie mogą krzyczeć.

Prymitywny screen z vod z równie prymitywnym oznaczeniem :P

Jeżeli chodzi o treść i przebieg programu, to właściwie nie ma o czym pisać, bo wszystko rozgrywało się bardzo schematycznie. Ujęcia kamer powtarzały się cyklicznie - to na publiczność (nas), to na gości, to na Lisa, czy wreszcie na całe studio. W trakcie każdej z 4 rozmów filmowano nas też przenośną kamerą, z którą przemieszczał się jeden z operatorów. Moim skromnym zdaniem rozmówcy tego dnia nie byli zbyt interesujący - moją uwagę zwrócili jedynie rodzice chorego dziecka (przykro było słuchać o takich okropnościach) i ostatnia para, czyli Łepkowska i Bielecki (z racji tego, że faktycznie mieli coś do powiedzenia). "Eksperci" maglowani odnośnie kondycji służby zdrowia rzucali tylko nic nie znaczące frazesy i ogólniki, z kolei para: samobójca i wybawiciel (nie ironizuję) wg mnie była wstawiona jako "wypełniacz". Chłopak, który chciał skoczyć z mostu był wyraźnie w złym stanie psychicznym i nie chciał, bądź też nie mógł rozmawiać - bez sensu zaciągnięto go na plan. Jego towarzysz nadrabiał elokwencją za niego i za siebie, co na mnie robiło złe wrażenie - brzmiał nazbyt pompatycznie.

Po skończonej emisji po prostu opuściliśmy studio i budynek, ruszając do domu. Zgodnie uznaliśmy, że było to ciekawe ale nie na tyle, żeby przychodzić ponownie - w każdym razie nie na plan tego konkretnego programu. Jeżeli chodzi o moje osobiste refleksje (wyłączając te zawarte powyżej) to cóż... Realizacja programu od strony technicznej nawet tak kameralnego programu wymaga sporego zaplecza technicznego i zgranego zespołu. Wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie i było dobrze zorganizowane.

To, co jest z mojego punktu widzenia dość ponure to fakt, że telewizja jest niczym innym, jak maszynką przemielającą wszystko na mało wysublimowaną rozrywkę. Miałam okazję widzieć to na żywo, od środka - przychodzą do studio ludzie, których spotkała straszna tragedia. Sadza się ich na fotelach, poucza o przebiegu programu i oni odpowiadają na beznamiętne pytania prowadzącego. Obnażają na wizji swoją krzywdę, wyzbywają się intymności. Być może jest to w pewnym sensie słuszne - pewnie trzeba upubliczniać takie sprawy, żeby uświadamiać społeczeństwo, żeby piętnować winnych i kaleki system. Ale z drugiej strony to raczej straszne i o tym myślałam, patrząc na nich, a później na niedoszłego samobójcę - ja bym chyba nie potrafiła w ten sposób. Bo telewizja nie oddaje rzeczywistości, tylko stwarza jej własną wersję - uproszczoną, spłyconą. Ja tutaj nie dostrzegam żadnej wyraźnej misji społecznej, widzę tylko pieniądze i budowanie karier przez dziennikarzy. Nie wiem, czy wyrażam się dostatecznie jasno. Widziałam tragedię, którą jak jakieś tworzywo "wsadza się" w formy i przerabia na rozrywkę dla mas. Nic nowego, ja wiem ;) Ale i tak zrobiło to na mnie wrażenie, jednak od środka wygląda to trochę inaczej niż na samym ekranie.

Rozpisałam się, mam nadzieję, że chociaż względnie interesująco. Jeżeli nie bardzo - zwróćcie mi uwagę w komentarzach. A jeśli ktoś z Was będzie miał okazję znaleźć się w TV to ja osobiście polecam jako jeszcze jedno, niewątpliwie ciekawe, doświadczenie życiowe. 

Odcinek, o którym pisałam można zobaczyć TUTAJ.

A ta piosenka podsumowuje wszystko. Swoją drogą polecam również muzycznie ;)