Czy to już Święta? Wiem, wiem, że jeszcze "trochę" (co też jest bardzo subiektywnym określeniem), ale zadaję to głupawe pytanie, bo właśnie tak się poczułam przedwczoraj. Szczerze mówiąc, czuję się tak w dalszym ciągu ;)
Te z Was, które w miarę regularnie podczytują mojego bloga, na pewno zauważyły, że zamieszczam sporo recenzji kosmetyków Dr. Organic. Ma to swoje proste uzasadnienie - mam w Wielkiej Brytanii krewnego, który odwiedza mnie kilka razy w roku i za każdym razem przywozi mi coś, co w Polsce jest trudno dostępne/droższe. Zazwyczaj są to właśnie (skądinąd świetne) produkty Dr. Organic, bo moja kosmetyczna mania nie jest dla nikogo w rodzinie tajemnicą (mawiają pieszczotliwie, żem pudernica). Ale tym razem dostałam coś absolutnie GENIALNEGO.
Która z Was nie marzyła o szczoteczce sonicznej do twarzy, jednocześnie zdając sobie sprawę z pewnego absurdu tego marzenia (związanego z chorą ceną Clarisonic)? ;) No właśnie. Ja to swoje marzenie już dawno pochowałam, bo kwotę ok. 650 zł (obecnie tak to wygląda w Sephorze) wolę przeznaczyć na coś, co nie będzie służyło tylko mnie samej - źle bym się z tym czuła. I nie chodzi tu o faktyczny brak możliwości finansowych (gdybym uznała, że koniecznie chcę, to spięłabym dupę i uskładała), ale o barierę natury psychologicznej - może cierpię na jakiś syndrom biedy, kto wie :D W każdym razie mój "problem" się rozwiązał, bo prosto z UK przyleciała do mnie ONA: