poniedziałek, 27 czerwca 2011

Kociołek

Występuje jako kociołek góralski, myśliwski albo... dżast kociołek. My dostaliśmy naszego od znajomych z gór, więc nasz jest góralski.
A tak w ogóle to dzisiaj wszystko trochę inaczej... Główna zmiana dotyczy "głównogotującej", a jest nią dzisiaj... Tęcza!
Drugie trochę inaczej to odwrotne proporcje zdjęć do paplania :)
Składniki są dość dowolne, podstawa to ziemniaki, kiełbasa, cebula, dobrze komponuje się odrobina boczku, jakieś warzywo np cukinia, ewentualnie odrobina pomidora (ale odrobina bo zrobi się pomidorówka). Stare powiedzenie pszczół mówiące, że co za dużo to niezdrowo, jest tu bardzo na miejscu. Do wyłożenia kociołka potrzebnych jest kilka zewnętrznych liści kapusty, które nie będą spożywane. No dość gadania, do oglądania.
Kociołek wygląda tak:
 Najpierw trzeba rozpalić porządne ognicho...
 Wyłożyć go kapustą i układać warstwami składniki.
 Przykryć podwójną warstwą kapusty i zamknąć.
 I wstawić w żar. Nie w ogień.

Czekać cierpliwie około godziny.


Życzę Wszystkim i sobie, dużo słońca i dobrego humoru wakacyjnego...

niedziela, 19 czerwca 2011

Suuushiiii...

Najpierw rozwiązanie zagadki! Wszyscy byli blisko. Zagadka była bardzo łatwa. Wygrała Ania! Bywało się... :-)
Byliśmy w Paryżewie... nareszcie! Basia bardzo chciała pojechać, a ponieważ my też chcieliśmy, a Młoda w nowej szkole odwaliła kawał dobrej roboty... spełniło jej się! Trochę fotek, już nie tak tajemniczych będzie w następnym wpisie :-)
A teraz zacznę standardowo: dostałem przesyłkę z prośbą o przetestowanie... Sushi...
Prawdę powiedziawszy, najpierw dostałem prośbę o przetestowanie, potem przesyłkę... Trochę się wahałem, bo to nie jest "mój klimat". Ale..." kto nie ryzykuje ten w kozie nie siedzi..."
Sushi jadłem kilka razy zaledwie i owszem smakowało mi, ale jak miałbym wybierać... wybrałbym wołowinę po burgundzku.
Firma Blue Dragon dostarczyła mi paczkę z kompletem składników. Nie wiem, niestety, ile taki zestaw kosztuje, ale jest w nim wszystko po za rybami (etc) i warzywami, żeby przygotować suszarniową kolację: algi, wasabi, ryż, imbir, ocet ryżowy, sos sojowy, pałeczki, mata bambusowa itd. Nie podobały mi się tylko saszetki do przygotowania zupy Miso... które wlewa się do wrzątku... coś jak kostki rosołowe, albo gorzej, których unikam jak ognia! Wolałbym kartkę z przepisem na zupę Miso :)
Trochę trzeba napracować się z ryżem (upierdliwe), ale bez tego nie ma sushi... Jak komuś się nie chce niech idzie do pobliskiej "suszarni"...
Reszta jest dziecinnie prosta. "Farsz" jaki sobie wymyślicie... Słyczałem o sushi ze śledziem w śmietanie... brrr!
Ja pojechałem tradycyjnie. Łosoś, pałeczki krabowe, awokado, ogórek, trochę sezamu... Tuńczyka nie udało mi się złowić.
Jedne są maki, inne coś tam maki, a inne jeszcze inaczej... dociekliwi niech wnikają! Ważne, że nie big maki ;) Dla mnie ważne żeby było dobre! A było! No i fajnie się bawiłem.
Po zjedzeniu i obejrzeniu zdjęć... stwierdziłem, że wybrałem dobry zawód... Moje sushi lepiej wyglądają na zdjęciach niż na stole...











(c)robertgutowski.pl

czwartek, 16 czerwca 2011

czwartek, 9 czerwca 2011

Koniec bliski!!!

Tak! Koniec bliski! I na szczęście i niestety... Nie żebym powtarzał jakieś bzdury o końcu naszej cywilizacji, bo ostatni z zapowiadanych końców miał być chyba miesiąc temu, a następny w przyszłym roku... No cóż, jak ktoś nie może zwrócić na siebie uwagi w inny sposób, to wychodzi na ulicę i krzyczy, że koniec świata za dwa dni. Inni wychodzą na ulice i wykrzykują inne bzdety, ale... trudno, ich problem!
Ja o końcu roku szkolnego (HURA!!!) i o końcu sezonu na szparagi (BUUUU!!!).
No bo taka szkoła, niby jest fajna... najbardziej jak są przerwy albo tuż po lekcjach. Albo jak jest wycieczka i jest czas wolny... Hmmm... to jest ekstra! Ale jak przypominasz sobie o 22.00, że na jutro trzeba było zrobić 30 zadań z proporcji ( te z odwrotnych proporcji są wredne!), to już nie jest fajnie... Kilka dni temu Basia zafundowała swojemu tacie taki prezent imieninowy - wspólne rozwiązywanie zadań do pierwszej po północy... Dobrze że to były proporcje ;).
Ja ze szczególną lubością wspominam badanie przebiegu zmienności funkcji. Nawet nieźle mi to szło (musiałem się pochwalić!), człowiek tłukł "to" w ilościach hurtowych... tylko po kiego... Czy ktokolwiek z Was wykorzystywał w "życiu" umiejętność badania przebiegu zmienności funkcji????? (jeśli tak to szacun i proszę o dokładny opis!) Albo te... całki! No litości!
Co innego moja ulubiona chemia... To rozumiem! Przecież trzeba znać wzór strukturalny wody i wiedzieć co nie co o dipolach... żeby spokojnie pić to H2O.
Że nie wspomnę o różnicy po między C2H5OH, a CH3OH... Taka niewiedza grozi śmiercią lub trwałym kalectwem!
Ale teraz o drugim końcu... niestety!
Szparagi coraz bardziej łykowate i za moment znikną, więc jeszcze jedno podanie.
To jest z Oliviera.
Szparagi  z sosem cytrynowo miętowym.
Szparagi trzeba ugotować (standardowo), a wcześniej przygotować do nich sos. Dwie garści mięty w malakserze przerobiłem na papkę (Olivier uciera je w moździerzu - powodzenia!) z sokiem z jednej cytryny, solą i pieprzem. Na patelni rozpuściłem ok. 100 g masła i usunąłem pianę. Dodałem papkę i chwilkę podgrzewałem, aż zabulgotało. Polałem szparagi, posypałem porwanymi listkami mięty i zjedliśmy...
No i...
KONIEC.