Nie jestem, jak widać przez sześć lat blogowania, fanatykiem bardzo zdrowej diety. Gości u mnie i sporo mięsa, i tłuszczu, i cukru, i soli, i innych wynalazków. Faktem jest, że unikam gotowych mieszanek, kostek rosołowych, keczupów, veget i tym podobnych wynalazków wzmacniających smak itp. Jeśli przeglądając jakieś blogi czy inne przepisy, natrafiam na takie "pyszności", od razu stamtąd "wychodzę".
Z drugiej strony, rozbawiają mnie do łez, bardzo ostatnio modne, książki o zdrowym odżywianiu się... najoględniej mówiąc.
W jednej z nich dowiedziałem się o zagrożeniach jakie niesie ze sobą spożywanie mięsa, nabiału(!), jajek ... No masakra! Aż dziw, że ludzkość nie wytruła się wcinając to świństwo przez kilka tysięcy lat...
No, ale tofu z glonami to jest po prostu eliksir młodości! Będziemy żyć wiecznie! No... wiecznie... dopóki nie umrzemy.
Zawsze przy okazji takich rozważań, przypomina mi się mój imiennik Makłowicz. Pan Robert, podróżując po Francji, zachwycając się tamtejszą kuchnią i stylem życia, przypomniał, że wynalazca joggingu dawno temu został już pochowany, a jego rówieśnicy we Francji siedzą właśnie przy stolikach i sączą czerwone wino w leniwe popołudnie...
No to czas na moje trzy grosze...
Receptura powstała dzisiaj i była testowana na Franciszku, największym fanu niezdrowej żywności w naszej rodzinie.
Proporcje na jedną szklankę jak na zdjęciu:
1 jabłko
1 cytryna
3 liście szpinaku (duże, wielkości dłoni)
1 łyżeczka cukru lub 1 łyżka miodu
kilka kostek lodu
1/2 szklanki wody gazowanej (lub zwykłej)
Jabłko obrać i pokroić, z cytryny wycisnąć sok, szpinak dobrze umyć. Wszystkie składniki wrzucić do blendera i zmiksować na gładką masę. Od razu spożywać! Robi dobrze... na cerę, na długowieczność, na stres, na ........ (uzupełnić wg uznania).
Na pewno jest pyszne! Franciszek wypił duszkiem.