Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moules Marinieres. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moules Marinieres. Pokaż wszystkie posty

środa, 18 lipca 2012

Wakacyjna relacja z Chorwacji z naciskiem na grillowanie!

To były nasze piąte wakacje w Chorwacji. Przeplatane innymi krajami, bo nie lubimy monotonii. Za każdym razem w innym miejscu, chociaż czasem w znajomej już okolicy.
W tym roku byliśmy w okolicach Zadaru na wyspie Vir.
Tłem dla naszej wyspy były piękne góry.
Tuż obok naszego domku też był dostatek pięknych landszaftów...
Ale najbliżej naszego domku znajdowała się jedna z najcudowniejszych budowli jaką można sobie wymarzyć!
Wielki wspaniały grill!!!
Ale... o tym później!
Jeszcze jedną rzeczą, która zawsze mnie zachwyca, jest wszechobecne jedzenie... które dlatego zostało jedzeniem, że było pod ręką. Na przykład karczoch...
W drodze na plażę, dosłownie pod nogami zmaterializowała się nasza ulubiona RUKOLA! Przed prawie każdym posiłkiem Franek z mamą szli po nową dostawę rukoli.
I niech ktoś mi powie, że dzieci nie lubią zielonego! Tylko "zielone" musi mieć konkretny smak!!! A rukola, zwłaszcza taka "niesupermarketowa", ma BARDZO konkretny smak.
 Muszę jeszcze wspomnieć o figach, które też rosną wszędzie. Niestety dopiero zaczynały dojrzewać i było ich jeszcze mało. Basia była niepocieszona...

Zwiedzanie okololicy zaczęliśmy od samej wyspy i miasta "wojewódzkiego", czyli Zadaru. Ciekawi zabytków znajdą kilka pamiątek po Cesarstwie Rzymskim, a wielbiciele knajpek też będą mieli spory wybór.
Zastanawialiśmy się tylko, czy miasto ma jakiś specjalny fundusz na odszkodowania za złamane kończyny na tamtejszym bruku, który nawet bez deszczu przypomina lodowisko...
Morze było dość blisko i nie wymagało "wielkiej wyprawy".
Ja lubię "ciepło", ale kiedy jest 34 - 38 st. C wolę być w cieniu z jakimś zimnym napojem pod ręką. Najprzyjemniejszy czas to wieczór!
Chorwaci to bardzo otwarci i sympatyczni ludzie. W kontakcie z obcokrajowcami przechodzą szybko na angielski. Ja byłem jednak zwolennikiem zasady: mów wolno tak jak ja i dogadamy się!
Kiedyś czytałem w jakiś mądrych księgach, że lud obecnie chorwacki, zamieszkiwał w bardzo dawnych czasach, ziemię wielkopolskie i  stamtąd wyruszyli na obecne terytorium. To wiele tłumaczy...
Odbywaliśmy też inne wycieczki. Zaprzyjaźniliśmy się z właścicielem kilku jednostek pływających - Robim (od Roberta - fajne imię!). Na początek całą rodziną popłynęliśmy odrestaurowaną starą chorwacką łodzią. W czasie rejsu okazało się, że mimo, iż Robi jest na co dzień fishermanem, a ja fotografem, mamy dużo wspólnego...
Innym razem popłynąłem z Frankiem glasbołtem na nocny rejs... Franek do dziś opowiada o wraku łodzi na dnie Adriatyku...
Pojechaliśmy na jeszcze jedną wycieczkę, trochę dłuższą... do parku narodowego KRKA. Piękności! Wodospady jak z bajki! To trzeba zobaczyć!
Teraz taka mała dygresja z morałem...
Kiedy czekaliśmy na nasz stateczek, który miał nas zawieźć do parku KRKA, przyglądaliśmy się obrzydliwie wielkiemu, bogatemu jachtowi z rosyjską banderą
, gdy podpłynął... dwa razy większy i bardziej obrzydliwie bogaty jacht z banderą brytyjską...
No, ale może przejdę już do jedzenia... :)
Prawie codziennie w użyciu był grill. Przy temperaturze 35 st. C, nie jest to łatwa sprawa, ale dawałem radę... (medal już dostałem). Jadaliśmy grillowane ryby (dorada, okoń morski i taka w złote paski), lokalny przysmak ciwapcziczi (takie paluszki z mielonego mięsa) i tradycyjną karkówkę w musztardzie Dijon (z Polska), rostbef w papryce oraz pikantne surowe kiełbaski kupowane "z metra".  Raz udało mi się kupić mule (dagnie),  ale nie robiłem ich na grillu, tylko tradycyjnie :) na białym winie.
Ryby nacierałem albo tymiankiem zerwanym z pobliskiego żywopłotu i faszerowałem cytryną, albo rosnącym przy drodze koprem włoskim i cytryną.

Tu są tradycyjne mięsiwa, czyli karkówka w marynacie z musztardy, rostbef w papryce, ciwapcziczi i szaszłyki z filetów kurczaka w marynacie z rozmarynu z czosnkiem i cebulą w oliwie na patyczkach z rozmarynu.
Dodatkami był chleb z grilla posmarowany oliwą z ziołmi i czosnkiem, bakłażan grillowany z twarogiem ziołowym z pomidorem, rukola, sałta, pomidory, ratatuja, grilowana cukinia z oliwą z ziołami, białe lub czerwone wino...
Szaszłyki chyba na prawdę były dobre!
Kiedy nie mieliśmy ochoty na tradydyjny obiadek, zjadaliśmy kuskus z warzywami lub polentę smażoną na głębokim oleju z rozmarynem i pomidorami.
No i na koniec ostatni kieliszek bilo wino...
... i pocztówka z pozdrowieniami z polskim syrenem w gorącym Adriatyku!

;)

wtorek, 20 lipca 2010

CHORWACJA... (1)

No, więc tak... Hmm... Tyle tego, że nie wiem od czego zacząć, a będę się streszczał, bo oczy mam na zapałkach... (w sobotę 1300 km w 15 godzin, dzisiaj z Basią na obóz 570 po PL w 9 godz. - nawet jak stukam w klawiaturę to jeszcze ściskam kierownicę).
W Chorwacji jak to w Chorwacji... bajka.
Jedzenie jest wszędzie: rośnie jako żywopłot (np laur albo rozmaryn), rośnie na ugorze (fenkuł), w górach przy drodze (szałwia), albo wręcz łazi po drodze...

Było super... Dzisiaj tylko krótki meldunek.
To są dwa szczęśliwe Gutki na falochronie wieczorową porą uwiecznione przez Tęczę...

A to są trzy szczęśliwe Gutki nocą porą... (jedna "kulka" tamtejszych lodów = trzy "kulki" w PL)

No to szybciutko przepisik. Dzisiaj tylko jeden i prosty bo mi się klawisze zlewają... znaczy się w oczach...
Małże po marynarsku ( Moules Marinieres ) po mojemu, czyli w naszym ulubionym wydaniu!
Nie wspomniałem, że tam najwięcej jedzenia jest w morzu... Wyżej rzeczone w naturalnym środowisku wyglądają tak:

Na kuchennym blacie tak:

I właśnie to co wystaje z muszli, tzw bisiory, trzeba odciąć ostrym nożem. Nie wyrywać (ważne!) tylko odciąć lekko naciągając.
Przed czyszczeniem i gotowaniem, kilka godzin moczę je w słodkiej wodzie (nie słodzę jej :).

Tu jest 5 kilogramów - na pięć głodnych mulożerców!
Po oczyszczeniu sprawa jest prosta. Do DUŻEGO gara ląduje jedna, dwie cebule posiekane, ząbek (duży) czosnku (lub więcej - tego i tego) i szklą się na oliwie. Potem wlewam białe wino, tak, żeby było ze dwa, trzy cm na dnie, wrzucam bukiet garni, czyli wiązkę dostępnej w danej chwili zieleniny, i chwilę gotuję. Bukiet wywalam i wrzucam małże. Przykrywam gar i gotuje kilka minut przerzucając zawartość (aż się otworzą i lekko zpomarańczowieją). Na koniec wrzucam dużo siekanej natki pietruszki i ew. siekanego pomidora. Jeszcze minuta i finito! Gotowe!

Bagietka, białe wino ( w tym przypadku było bilo wino ) i cytryna. ZAMKNIĘTYCH NIE JEMY! (sensacje żołądkowe nie warte są kilku muli:)

Jutro, (o! już dzisiaj) na kila dni jadę z Franciszkiem na "nawieś", więc znów mnie nie będzie, ale mam w zanadrzu masę pyszności z Chorwacji (krewetki, ryby, warztwa, trochę mięsiwa),  które będę systematycznie Wam zapodawał...