W jednym z pierwszych postów pisałem o zapisaniu Basi na żeglarstwo... a potem już nie pochwaliłem zdolnej latorośli jak dwa lata temu zdała egzamin i otrzymała patent. Sorki córko!
A swoją drogą, to taki patent dla trzynastolatki, to jak suchary dla szczerbatego... żeby wypożyczyć łódkę trzeba być pełnoletnim. Nawet teraz jak wypożyczamy jednostkę pływającą to idziemy razem załatwiać formalności, bo ja mam 18 lat (znaczy skończone... kiedyś...), a Młoda ma patent.
Ja mam więcej praktyki zero teorii, Młoda ma teorię, uprawnienia i trochę praktyki, i stanowimy świetny team.
A teraz Ajvar!
Czytałem o nim jakiś miesiąc temu u Agnieszki Kręglickiej w Wysokich Obcasach. Aż pachniało z gazety... Podobno ile gospodyń (i gospodarzy;) tyle przepisów, więc nie ma ściśle określonego przepisu ( jak przy pieczeniu ciasta).
Ajvar, według ortodoksyjnych ajvarowców powinien być z samej papryki. Jednak dobrze robi ajvarowi bakłażan (chociaż bardzo lubię jego francusko-pochodną nazwę OBERŻYNA), czosnek i zioła. Ja ortodoksem nie jestem tym bardziej ajvarowym, więc zrobiłem tak:
1 duża oberżyna
1 duża cebula
piekłem je w piekarniku, cebulę i oberżynę do miękkości, a paprykę do całkowitego zwęglenia skórki.
Basia oczyściła z pestek i skóry papryki, i je pokroiła, ja rozdrobniłem do gara oberżynę, cebulę, dwa pomidory bez skóry, trzy duże ząbki czosnku, dwie papryczki chilli, wlałem po dwie łyżki oliwy i aceto balsamico, sól i pieprz. Wszystko to z papryką dusiło się aż odparowało trochę wody.
Ortodoksi ajvarowi na Bałkanach duszą toto, aż warzywa się rozgotują. Robią to jednak na ognisku, w dużym towarzystwie zdrowo imprezując. Ponieważ nie miałem ochoty imprezować samemu, w kuchni nad garnkiem na palniku, potraktowałem ajvar delikatnie malakserem. Delikatnie! Tylko kilka bzzzzyknięć!
Gorące "zasłoiczkowałem".
Ajvar świetnie pasuje do pieczonych i grillowanych mięs i warzyw, do twarogu, na grzanki i do czego dusza (raczej język) zapragnie...
P.S. Pestki na zdjęciu pochodzą z bakłażana.