środa, 23 października 2013

Carpaccio... Delicja nad delicjami !

 
Karmienie rodziny nie jest sprawą prostą. Zwłaszcza mojej rodziny... Tęcza jest najwdzięczniejszym obiektem do karmienia ( bo o tym teraz mówimy ), Basia jada większość moich potraw, a Franciszek... No cóż... Tu sprawa jest najtrudniejsza. Wiem, wiem Franek w porównaniu ze swoimi rówieśnikami je całkiem nieźle, ale trochę odstaje ze spożywalnością od reszty rodziny.
No, ale na przykład takie różne kasze, makarony... zero! Albo mięso mielone... Ani Franek, ani Basia... Jest tyle prostych i szybkich dań, które mógłbym im serwować po szkole ( bo w szkołach nic nie nadaje się do spożycia ! )
Ostatnio postanowiłem przekonać ich do kotletów mielonych... Czego ja nie próbowałem? Kotlety mielone z suszonymi pomidorami, z kawałkiem żółtego sera w środku... nic!
Ostatnio wymyśliłem kotlety mielone z parmezanem i drobno siekanymi orzechami włoskimi. No i...? Jedzą ze smakiem? Powiedzmy, że zgadzają się czasem zjeść... Załamka! Jeśli ktoś podeśle mi jakieś pomysły, będę wdzięczny.
Jest jedna potrawa, którą uwielbiamy ( Franek jeszcze nie ) zawsze i wszędzie. Basia wymienia ją na pierwszy miejscu ( tuż przed mulami ). Mowa o carpaccio! To jest zaprawdę delicja nad delicjami!
Carpaccio z polędwicy wołowej.
Polędwicę trzeba lekko zamrozić, wtedy można ją kroić na bardzo cieniutkie plasterki. To jest główna tajemnica sukcesu! Grubość plasterków zależy od gustu konsumującego. Basia np. lubi plasterki jak mgiełka, a ja wolę grubsze.
Polędwicę rozkładam na płaskim talerzu i na niej układam plasterki surowych pieczarek, czosnku, selera naciowego i oczywiście cienko zestrugane listki parmezanu. Odrobina soli do smaku, dużo grubo mielonego pieprzu. Każdy sam, według gustu polewa oliwą ekstra ( najlepiej z chili ), i sokiem z cytryny. Fajnie jak jest przybrane listkami rukoli...
Danie godne najbardziej wymagających podniebień i koronowanych głów ;)

wtorek, 8 października 2013

Dynia pieczona, z nadzieniem szpinakowym... i ajvar, jeszcze słowo.

We wrześniu mój wspaniały blog ;) skończył cztery latka...
Na początku był wpis za wpisem... Potem tempo spadło... Teraz określiłbym go, niedawno odkrytym mianem, "slow bloga" :) Wiadomo, nic na siłę! Piszę dla przyjemności (swojej i chyba jeszcze kilku osób). Czasem zaglądam tu, patrzę i myślę... hę... dawno nic nie pisałem... ale nie mam nic fajnego do podzielenia się... więc dalej nic nie piszę! Ale czasem przeczytam kilka Waszych wspaniałych komentarzy i ...  samo mi się pisze!
Z tego wynika, że jestem narcyzem! Skoro już mam to wyznanie za sobą... to proszę Was o następne komentarze! ;)))

O ajvarze już było tu (klik) dokładnie rok temu, jednak w tym roku zrobiłem wersję ostrzejszą. Dałem pięć papryczek chili. Bez pestek, ale i tak dały "power". Z ajvarem jest trochę dużo pracy, ale warto!




Danie z dyni powstało z lenistwa (!) na bazie rolady makaronowej (klik). Mieliśmy smaka na roladę, ale nie było czasu na zabawę z ciastem, więc powstała dynia pieczona z nadzieniem szpinakowym.
Dynię nasmarowałem oliwą i natarłem przyprawą "do dyni" czyli mieszanką zmiksowanej małej suszonej papryczki chilli, pół łyżeczki anyżu, pół łyżeczki zmielonej kolendry, soli i pieprzu. Dynię upiekłem w piekarniku (czas zależy od dyni). Na patelni lekko poddusiłem szpinak z czosnkiem i gałką muszkatołową. Upieczoną dynię napełniłem szpinakiem, serkiem ricotta i posypałem wytopionym wędzonym boczkiem... Pracy niewiele, a danie przepyszne...
Smacznego!