No to wracam!
Miało być trochę inaczej, to będzie! Dzisiaj wspominki zawodowe. A, że nijak nie potrafię połączyć Stefana Kisielewskiego z żadnym moim przepisem kulinarnym, będzie tylko o "Kisielu" Stefanie Kisielewskim . Jedzonko w następnym wpisie.
Wspomnienie z początków pracy fotografa czy może trochę fotoreportera.
Kiedy miałem lat dwadzieścia z malutkim okładem, pracowałem w szpitalu na Banacha w pracowni foto. Robiłem zdjęcia w czasie operacji, sekcji i takie tam... ale o tym kiedy indziej. Współpracowałem też (starałem się) z prasą. Ojciec mojego przyjaciela z dzieciństwa pracował w odrodzonym "Po prostu - tygodniku studentów i młodej inteligencji":) Czasem proszono mnie o zrobienie zdjęcia jakiegoś budynku, miejsca itp. Jednak pewnego dnia dostałem zlecenie na sesję portretową Stefana Kisielewskiego "Kisiela".
WOW!
Dostałem adres i datę oraz godzinę (ok. 20.00) o której jestem umówiony. Przed wizytą miałem zadzwonić! Przypomnę tylko, że nie było komórek (heloł to był początek lat 90'.).
Pan Kisielewski mieszkał w Al. Szucha. Wysiadłem z autobusu na Trasie Łazienkowskiej przy Marszałkowskiej. Na górze, na zewnątrz poczty, były automaty telefoniczne na monety. Elegancko, pół godziny przed umówioną godziną wybrałem numer mojego modela... Czyli, była godzina 19.30! O tej godzinie rozpoczynał się Dziennik Telewizyjny (jedyne ówczesne źródło informacji). Kisiel odebrał telefon i od razu otrzymałem ostrą reprymendę. Jak mogę dzwonić w czasie DT?! Przeprosiłem i umówiliśmy się zaraz po. Miałem z 15 minut na wizytę i zdjęcia. Ręce trochę mi się trzęsły, ale efekt został zaakceptowany przez zleceniodawcę.
Do dzisiaj godzina 19.30 źle mi się kojarzy!
Oświetlenie zastane. Negatyw cz-b ISO 400 forsowany na 800 lub 1600.
Stefan Kisielewski zmarł rok później.