Posty

Wyświetlam posty z etykietą Irlandia

"Love, Rosie" - Cecelia Ahern

Obraz
Po raz ostatni spotkałam się z pojęciem "powieść epistolarna" podczas przygotowań do matury z polskiego. Mówiąc krótko - dawno temu. Przypomniałam sobie o tym określeniu, czytając "Love, Rosie" - książkę Cecelii Ahern (autorki m.in. "PS Kocham Cię") wydaną wcześniej pod tytułem "Na końcu tęczy". Nie bez powodu właśnie lekcje polskiego pojawiły mi się przed oczami w trakcie lektury. "Love, Rosie" to powieść tak bardzo epistolarna, że bardziej się nie da, ale na nowoczesną modłę. Wprawdzie tradycyjne listy odgrywają tam swoją rolę, ale nie mniejszą mają e-maile oraz rozmowy na czacie i sms-y. Przyznam, że nie jest to moja ulubiona forma, zwłaszcza gdy autorka skąpi dat i przez to nigdy nie wiadomo, ile w danym momencie bohaterowie mają lat i co się dzieje. Czasem odnosiłam wrażenie, że autorka sama się gubi w różnicy czasu i to wcale nie mniej niż ja sama. I to jest w zasadzie jedyna wada, jaką dostrzegłam w tej książce. Dość szybko os...

"Woda różana i chleb na sodzie" - Marsha Mehran

Obraz
Na początku mojej blogowo-recenzenckiej kariery czytałam "Zupę z granatów" Marshy Mehran i byłam nią zachwycona jako lepszym odpowiednikiem słynnej "Czekolady". Już wtedy mówiłam, że zdecydowanie muszę przeczytać drugą część "Zupy...", czyli "Wodę różaną i chleb na sodzie". W końcu, po kilku latach, udało mi się do tego doprowadzić. Pamiętam jeszcze klimat pierwszego tomu i oczekiwałam go od kontynuacji. Niestety zostałam rozczarowana. Ta książka jest o wiele mniej aromatyczna. Siostry zaczynają się od siebie emocjonalnie oddalać, mają swoje życia i tajemnice. Miasteczko jest tym razem mdłe i zdaje się, że autorce nie udało się osiągnąć celu. Gdzieś na początku są chęci zrujnowania Cafe Babilon, ale gdy pojawia się syrenka, wszystko skupia się na niej i na źle, jakim jest. Również koniec jest mało sycący i treściwy. Mocno skrótowy i bez wyrazu. W tym tomie pojawiają się również problemy tłumaczeniowe. Nie wiem, czy obie książki tłumaczone był...

"Skrzydła nad Delft" - Aubrey Flegg

Obraz
Oglądaliście „Dziewczynę z perłą”? Pamiętacie tę chłodną, choć słoneczną atmosferę panującą w Holandii? Widzicie we wspomnieniach, jak tworzone są farby, kolory? Czujecie ich zapach? Czy macie ochotę wziąć w ręce pędzel i namalować cokolwiek, by tylko poczuć się artystami i wejść w tamten świat? Jeśli tak, doskonale rozumiecie moje odczucia po lekturze. Jeśli nie, może zapoznacie się z nią sami? „Skrzydła nad Delft” są malarską baśnią w czasie wielkich artystów. Ich bohaterką jest dziedziczka porcelanowej fortuny Louise Eeden, która kocha ojca i dla niego jest skłonna się poświęcić i wyjść za mąż za dziedzica drugiej ceramicznej firmy. W tym czasie ojciec poleca jej pozowanie do portretu, co zmienia wiele w życiu Louise. W Louise podoba mi się, że jest dobra, ale nie jest głupia. Ma swój rozum, choć kieruje się raczej sercem i tym, co uważa za słuszne. Świat ją fascynuje, nie ogranicza się do kupowania nowych sukien, czepków (!) i zastanawiania się, jak najszybciej i najk...

"Zawsze przy mnie stój" - Carolyn Jess-Cooke

Obraz
Kocham kolory na okładce. Mroczne, ale jednocześnie delikatne; napawające lękiem, ale uspokajające. Nie mogę się na nie napatrzeć. Okładka jest cudowna, otulała mnie niczym skrzydła smutnego anioła. Bo w gruncie rzeczy o tym jest książka. O smutnym aniele. Aniele stróżu. Już wielokrotnie mówiłam, że za dużo jest w literaturze tych wszystkich istot nadprzyrodzonych, wywróconych na lewą stronę, wymyślanych na nowo, ale w gruncie rzeczy wszystko to jedno i to samo. Bo to prawda. Boom na fantastykę, fantasy i tak dalej sprawił, że tak wiele spotykamy papierowych bohaterów, przesłodzonych, nastawionych na miłość aż po zaświaty, bo o grobie mówić nie podobna, ponieważ postacie te zasadniczo już nie żyją. Ale mimo to te książki przyciągają. Czego się spodziewałam po "Zawsze przy mnie stój"? Że to będzie coś podobnego, chociaż napisanego znacznie lepiej, bardziej emocjonalnie. Wydawnictwo Otwarte ma u mnie gigantyczny kredyt zaufania, dlatego jestem niemal pewna, że każda z wydanyc...

"Londyński bulwar" - Ken Bruen

Obraz
Trochę pomieszałam z recenzjami. Przeczytałam "Klub Miłośniczek Czekolady", a zaraz po nim "Londyński bulwar", jednak uznałam, że przekręcę kolejność i Czekoladę zostawię na Dzień Kobiet. A tak, ku osładzaniu sobie życia, bo tuż po Tłustym Czwartku jest już wystarczająco słodko ;). Książka wzbudziła we mnie sporo emocji. Ale nie tyle pod względem fabuły, ale formy. Zazwyczaj, gdy czytamy jakąś książkę, jest ona napisana w określony sposób. Style autorów rzadko różnią się od siebie diametralnie. Są pewne różnice, oczywiście, jednak w wyjątkowych przypadkach styl aż "wali" po oczach i nie daje o sobie zapomnieć. I Ken Bruen może się czymś takim właśnie pochwalić. "Zabójczy jak kula w łeb" - napisane jest na okładce. Nie mogę się nie zgodzić. Szczególnie, że z drugiej strony jest dorzucone "błyskotliwy, liryczny". I gdy połączymy te dwa opisy, wiemy już mniej więcej, z czym się spotkamy. Właśnie ten styl wpływa w znacznej mierze na odb...