Wielki maturalny sen.
Jak "Dwie małpy Bruegela", ale sądzę, że one nie były wilkołakami, diabłem, który kazał mi posegregować wykałaczki zgodnie z długością oraz mnóstwo kotów, które należało uchronić przed wyżej wymienionym wilkołakiem. Z jabłoni skapywał sok, który zastygał w coś na kształt galaretki i był bardzo słodki. Trawa była mokra, niebo zachmurzone, zaraz miała zacząć się ulewa, przed którą kot schowa się do domu, a drzwi trzeba zaryglować przed wilkołakiem. Jednak to stworzenie nie jest wcale takie straszne, nie wiem, czego chciał, ale raczej nie skrzywdzić kogokolwiek... Oczywiście nic nie jest w stanie przebić Toma Kaulitza w obcisłych czerwonych jedwabnych bokserkach, przez którego zaspałam na ostatnią z moich matur, ponieważ obudziłam się pół godziny przed nią, po czym, gdy już na nią dotarłam i nawet zdałam, co nie zadowoliło komisji, Tom zadzwonił, że nie jedzie ze mną do Warszawy. W związku z tym sama musiałam dotrzeć na dworzec i kupić bilet. Zgubiłam się. To przecież niemożliwe...