Czytam niewiele książek autorstwa współczesnych polskich pisarzy, zwłaszcza pisarzy tzw. literatury popularnej. Parę razy się zraziłam, a tyle ciekawych pozycji z literatury obcej się pojawia, że trudno jest z wszystkim się zapoznać, szczególnie, gdy dysponuje się ograniczonym czasem. Jednak nazwisko Anny Fryczkowskiej kilkakrotnie wpadło mi w oko, tak więc nie zastanawiałam się długo, gdy nadarzyła się okazja do przeczytania „Kobiety bez twarzy”. :)
Główną bohaterką książki jest Hanka Cudny, która po tragicznej, nagłej i szczególnie przygnębiającej śmierci męża postanawia wyprowadzić się z Warszawy i zamieszkać z dwójką dorastających dzieci na wsi. Nie na jakiejś przypadkowo wybranej wsi, ale w Świątkowicach zapamiętanych z dzieciństwa jako miejsce wspaniałych rodzinnych wakacji. Hanka decyduje się na podjęcie pracy w miejscowej szkole jako nauczycielka języka angielskiego, zamieszkuje w wynajętym domu z dwójką swoich dzieci: trzynastoletnim Maksem i dziesięcioletnią Michaliną, czyli Miśką. Ma nadzieję na wyciszenie i uspokojenie, z dala od wielkomiejskiego zgiełku i miejsc, które przypominają jej o tragedii, którą została naznaczona jej rodzina. Szybko okazuje się, że wiejski spokój i cisza to pozory.
Świątkowice nie są wymarzonym miejscem do życia. Tuż po przyjeździe rodzina Hanki styka się z zabójstwem i zaginięciem rodziców jednego z uczniów Hanki. Miejscowa policja, w osobie dość mało lotnego mięśniaka, nie wydaje się zainteresowana podjęciem energiczniejszych działań mających na celu wyjaśnienie tych wydarzeń. Rolę detektywa-amatora usiłującego znaleźć winowajców przyjmuje na siebie Hanka. Nie spodziewała się ona jednak, że wśród mieszkańców Świątkowic znanych jej od dzieciństwa, można napotkać aż tyle zła…
„Kobieta bez twarzy” została wydana w serii „Asy kryminału”, dlatego też rozpoczynając lekturę spodziewałam się ciekawej intrygi kryminalnej, wartkiej akcji, no i ciekawego bohatera prowadzącego śledztwo. Tymczasem, pierwsza część książki – mimo pojawiających zdarzeń o charakterze kryminalnym – jest właściwie studium rodziny przeżywającej traumę. Każdy z trojga jej członków przeżywa żałobę i rozpacz na własną modłę, samotnie. Hanka udaje, że żyje normalnie i słowo „depresja” nie istnieje, Maks zamyka się w sobie, niemal odmawiając kontaktów z matką i siostrą, a Miśka… , Miśka sama podejmuje wiele decyzji, o których jej matka nie ma pojęcia. Czytelnik wie o tym, gdyż narracja prowadzona jest dwutorowo. Kolejne rozdziały opowiadane są z punktu widzenia Hanki i Miśki. Informacje te pozwalają poznać pełne spektrum wydarzeń, gdyż Miśka, choć nie zwierza się matce, wie całkiem dużo o sprawach, które ją dręczą.
Największe wrażenie w tej książce budzi opisanie zła, które egzystuje sobie spokojnie pod przykrywką normalności, czy nawet przeciętności polskiej prowincji. W miejscu, gdzie „wszyscy się znają” nie może przecież zdarzyć się to, co się zdarzyło. Przecież nikt z mieszkańców wioski nie mógł dokonać tych potworności, a jeśli nawet, to „nikt nic nie widział”… Jakże często spotykamy się z taką postawą obojętności i braku zainteresowania niepokojącymi sygnałami. Autorka pokazała w tej książce, jak złudne jest takie poczucie spokoju i samozadowolenia. O dojrzałości danej społeczności świadczy to, czy potrafi stawić jej czoła, czy potrafi przeciwstawić się złu. Bardzo często, za często, wolimy udać, że nic złego się nie dzieje.
Mam wrażenie, że bohaterka książki traktuje informacje, które wpadają jej w ręce, i quasi śledztwo, jakie prowadzi, jako formę terapii po przeżytej traumie. Ale Hance wiele brakuje do detektywa, nawet o statusie amatora. Brakuje jej intuicji i doświadczenia. Chce odnaleźć winnych zła, którego istnienie jest dla niej niewyobrażalne, gdyż chce ochronić swoją rodzinę.
Książka jest bardzo sprawnie napisana, podzielona na krótkie rozdziały. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie podwójnej narracji, co udostępnia czytelnikowi większą wiedzę niż bohaterom książki. „Kobieta bez twarzy” wciąga, zaciekawia i przeraża. Jednak należy mieć na uwadze, że akcja natury kryminalnej pojawia się de facto na mniej więcej stu ostatnich stronach. Wcześniej, w moim przekonaniu, mamy właściwie do czynienia z powieścią obyczajową. Jeśli czytelnik nastawia się na klasyczny kryminał, może być nieco rozczarowany. Jeśli przyjmie konwencję, że jest to raczej powieść obyczajowa z elementami sensacji, to powinien być zadowolony z poziomu prezentowanego przez tę książkę, która wzbudza w czytelniku niepokój i strach. Strach, że w realnym życiu też mogą istnieć takie Świątkowice z jego brudnymi tajemnicami.
Anna Fryczkowska – z wykształcenia italianistka, scenarzystka, dziennikarka. Napisała powieści „Straszne historie o otyłości i pożądaniu” oraz „Trafioną-zatopioną”. Obecnie mieszka w Warszawie, najbardziej lubi pisać w kawiarniach. Żona i matka.
Moja ocena: 5 / 6
Autor: Anna Fryczkowska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: Asy kryminału
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 416