"Córka kapitana" - Leah Fleming
Titanic jest dla mnie w jakiś sposób ważny – zapewne
spowodował to James Cameron swoim filmem, który znam na pamięć (zresztą na
pewno nie ja jedna), dlatego książka Leah Fleming wydała mi się świetną
propozycją. Na jej korzyść zadziałało również, że autorka pisze cenione
powieści historyczne, więc wydawało mi się, że „Córka kapitana” będzie naprawdę
świetną sagą rodzinną.
Historia zaczyna się od Titanica. May wraz z mężem i
córeczką płyną w poszukiwaniu lepszego życia do USA, jednak katastrofa
uniemożliwia im spełnienie marzenia. May przetrwa zatonięcie statku, a kapitan,
tuż przed swoją śmiercią, wręcza jej zawiniątko – jej córkę. W tym czasie May
poznaje Celeste – pasażerkę pierwszej klasy – i nawiązuje się między nimi
przyjaźń.
„Córka kapitana” przeżywa zatonięcie Titanica, pierwszą i
drugą wojnę światową. Akcja ciągnie się do końca lat pięćdziesiątych, czyli
ponad czterdzieści lat. Opowiada o bólu utraty ukochanych osób, o przemocy w
domu, o nałogach, ale też o miłości, poszukiwaniu i wybaczeniu. Również o
tajemnicach i ciężkich decyzjach oraz splotach losu, choć ten ostatni wątek
wydaje mi się naciągany. Autorka za wszelką cenę chciała napisać szczęśliwe
zakończenie, które do mnie przemawia znacznie mniej, niż gdyby je sobie
darowała, chociaż… muszę przyznać, że wyszło jej to dość zgrabnie, nie
nachalnie, ale wciąż nieprawdopodobnie. Może cuda faktycznie się zdarzają?
Zdecydowanie brakowało mi tutaj czegoś więcej na temat
samego Titanica – jest on zaledwie punktem wyjściowym, czai się w tle przez
całą książkę, ale samej katastrofy nie dane było mi przeżyć, ponieważ została
opisana zbyt szybko i jakoś cicho. Na szczęście obraz Camerona włączył się w
mojej głowie i zdołałam uratować te sceny w moich własnych oczach. Wydaje mi
się, że autorce bardziej przypadło do gustu opisywanie drugiej wojny światowej
i włoskiej gościnności niż zatonięcia statku, które miało położyć się cieniem
na życiach jego ofiar – nawet tych, które przeżyły.
„Córka kapitana” jest książką wciągającą, ale w jakiś sposób
naiwnie napisaną. W języku, którym jest napisana, brakuje czegoś mocnego i
zdecydowanego, co by sprawiło, że cierpienia bohaterów staną się bardziej
namacalne. Jedynie rozwlekłość sprawia, że można się bardziej wczuć w ich
życia, ale język zdecydowanie nie jest mocną stroną autorki. Jest poprawny, ale
nie porywający. Czyżby brytyjska powściągliwość? W samym wydaniu przeszkadza mi
jedna rzecz – listy w żaden sposób nie odcinają się od reszty tekstu, przez co
zwykle w połowie listu orientowałam się, że jakiś czytam. Czy kursywa bądź
wcięcie, albo chociaż cudzysłów, są tak trudne do zrobienia? Z całą pewnością
nie, a już na pewno ułatwiłoby to życie tak czepialskiemu czytelnikowi jak ja.
Ciężko mi tę książkę polecić. Choć sama historia była
ciekawa, kilka rzeczy z pewnością doceniłam, ale całokształt jest po prostu
przeciętny. Ogólnie jestem tą książką rozczarowana, choć spędziłam z nią kilka
godzin – na przemian przyjemnych i frustrujących.
Komentarze
Prześlij komentarz