Nie wiem, jak dobrze znane są ekranizacje "Emmy" w Polsce (na pewno ta z Gwyneth Paltrow), ale w Anglii na blogach i forach toczą się spore boje o to, która jest najlepsza. Oczywiście każdy jest przekonany, ze jego wybór jest jedynie słuszny. Tymczasem o gustach się nie dyskutuje i każdy sobie jedną (albo więcej, albo żadną) Emmę wybierze jako tą jedyną. Uwielbiam filmy kostiumowe, jeszcze bardziej ekranizacje XIX-wiecznej literatury, więc wszystkie obejrzałam z zainteresowaniem, ale która spodobała mi się najbardziej, zdradzę na końcu.
"
Emma Woodhouse, osóbka przystojna, rozumna i bogata, posiadająca dostatni dom i obdarzona pogodnym usposobieniem, otrzymała, zda się, wszelkie dary, jakie życie ofiarować może; toteż przeżyła na świecie blisko dwadzieścia lat bez większych powodów do zmartwień i niezadowolenia". Młodsza córka zamożnego dżentelmena jest przekonana, że nigdy nie wyjdzie za mąż, bo zbyt lubi życie, jakie wiedzie w domu swego ojca - hipochondryka, ale jakże kochanego. Jest ładna, bystra i bogata, przynależy do najlepszej sfery. Ma dom, wielbiącego ją ojca, zamężną siostrę, gromadkę siostrzeńców, przyjaciół i nic jej więcej nie potrzeba. Jej życie codzienne jest jednak zbyt spokojne, jak dla tak młodej i energicznej osóbki, dlatego panna ubzdurała sobie, że doskonale zna się na ludziach i jest mistrzynią w kojarzeniu par. Na "ofiarę" wybiera pastora Eltona oraz swoją przyjaciółkę, Harriet - dziewczę ładne i naiwne, o nieznanym pochodzeniu (od dzieciństwa ktoś łoży na jej utrzymanie na miejscowej pensji dla dziewcząt i Emma wierzy, że ojciec Harriet jest nie tylko bogaty, ale i odpowiednio urodzony) . Emma sporo namiesza, zanim uświadomi sobie rozmiar swoich omyłek, ale co ja Wam będę opowiadać... Austen zrobiła to znacznie lepiej.
"Emma" nie jest moją ulubioną powieścią Jane Austen i nie zachwyciła mnie specjalnie, kiedy ją pierwszy raz czytałam. Powrót do lektury po kilku latach okazał się znacznie bardziej udany - już wiem, że nie znajdę tu tej energii i tych emocji, co w "Dumie i uprzedzeniu", więc się ich nie spodziewam. Lubie jednak pospacerować w wolnym rytmie po wiosce Highbury i po ogrodach
Hartfield, a nawet poirytować się na Emmę za jej zarozumialstwo wynikłe z młodego wieku, wysokiej pozycji i nieznajomości świata.
|
Emma z Dianą Fairfax (1960) |
Ekranizacji powstało sporo - w latach 1940-1980 było ich sześć. Później nastąpiła 15-letnia przerwa, a od lat 90. Jane Austen znów zaczęła wracać na ekrany. Najstarsza ekranizacja, jaką udało mi się obejrzeć, to serial BBC z 1972 r., dlatego nie opowiem Wam o wcześniejszych. Znalazłam tylko informacje, że były to: "Emma" z 1948 r. z Judy Cambell w roli tytułowej (reż. Michel Barry), "Emma" z 1954 r. z Felicią Montealegre w roli tytułowej, "Emma" z 1957 r. z Sarah Churchill w roli tytułowej i dwie ekranizacje z 1960 r. - angielska z Dianą Fairfax i amerykańska z Nancy Wickwire.
Emma, reż. John Glenister, miniserial BBC, UK 1972 (240 min, 6 odcinków)
Serial z BBC to właściwie całkiem niezła ekranizacja - zresztą od BBC trudno oczekiwać złej. Scenariusz - mimo kilku zmian w stosunku do oryginału - jest bardzo udany, dzięki czemu film oglądałam z zainteresowaniem (mimo że była to 4. z oglądanych przeze mnie ekranizacji "Emmy"). Film jest jednak bardzo teatralny i wizualnie dość mocno się zestarzał - ma w końcu te 40 lat. W dodatku dobór głównych aktorów jest dość pechowy i chyba głównie z tego względu serial ten nie ma szans cieszyć się popularnością wśród współczesnych widzów.
Doran Godwin, która gra tytułową bohaterkę, jest - cóż - niedopasowana do obecnych kanonów urody. W ruchu wygląda lepiej niz na zdjęciach, ale kiedy zestawi się ją ze słodziutką jak karmelek Harriet Smith (Debbie Bowe), trudno uwierzyć, by ktokolwiek mógł się szczerze zainteresować Emmą. Charakterek też ma niezbyt pociagający - nie ma w niej szczerości uczuć, manipuluje innymi raczej z nudów niż dla uszczęśliwienia ich. Pomiata biedną Harriet jak szmacianą lalką. Nie wzbudziła ani krzty mojej sympatii.
Po lewej Emma, po prawej Harriet
Pan Knightley (John Karson) straszliwie mnie irytował - nie dość, że wyglądał na ojca Emmy (aktor miał 45 lat, był więc 7 lat starszy od bohatera, którego grał), to jeszcze właśnie tak się zachowywał. Nieustannie ją strofował i traktował jak głupiutkie dziecko, które trzeba pouczać na każdym kroku. Robił wrażenie obleśnego rozpustnika, który wychowuje młodziutką żonę, raczej z rozsądku niż miłości, a zdecydowanie nie taka była intencja Jane Austen. Ale w rezultacie wyrachowana Emma i przewidujący Knightley byli siebie godni, więc w sumie mogli stworzyć całkiem udany związek :)
Niezbyt spodobał mi się też ojciec Emmy, żywiutki jak młody pasikonik. Skakał to tu, to tam, zamiast przyzwoicie siedzieć w fotelu przy kominku, jak na starego hipochondryka przystało ;). Reszta aktorów była całkiem nieźle obsadzona.
Plus za uroczą staroświecką melodyjkę plumkaną na pianinie w czołówce serialu.
Emma, reż. Diarmuid Lawrence, UK 1996 (107 min.)
Dobra ekranizacja, z jedyną - jak dotąd - ciemnowłosą Emmą. Wierna książce - oczywiście w graniach możliwości, konieczne było przycięcie fabuły, by zmieścić ją w dwóch godzinach. Obejrzałam z przyjemnością, choć nie będzie to moja ulubiona ekranizacja i nie sądzę żebym kiedyś do niej wróciła.
Kate Beckinsale okazała się zaskakująco udana Emmą i moim zdaniem była najlepiej obsadzoną aktorką w tym filmie. Do reszty aktorów nie jestem przekonana - rzecz jasna, wszyscy grali dobrze, ale czegoś mi zabrakło. Po obejrzeniu serialu z 1995 r. na podst. "Dumy i uprzedzenia" nie potrafiłam już wyobrazić sobie Elizabeth Bennet inaczej niż z twarzą grającej ją aktorki. W tym przypadku nic takiego nie nastąpiło, bohaterowie filmu i książki pozostali dla mnie odrębnymi postaciami.
Nie mogłam się przekonać do Marka Stronga w roli Knightleya - to dobry aktor, ale cóż, nie można dogodzić każdemu (w tym wypadku mnie). Cały czas mi się wydawało, że tak powinien wyglądać Robespierre (czasy są zbliżone, w końcu "Emmę" wydano w 1815 r., kilkanaście lat po francuskiej rewolucji, więc może nie ma w tym nic złego, niemniej Robespierre nie wydaje mi się postacią szczególnie romansową ;)). Słodka i całkiem udana była Harriet Smith (Samantha Morton), ale Jane Fairfax (Olivia Williams) miała twarz nie do zapamiętania. Zresztą większość aktorów mogliby podmienić i nie odczułabym z tego powodu najmniejszego żalu.
|
Emma i Kinghtley |
|
Jane i Frank Churchill |
Emma, reż. Douglas McGrath, USA 1996 (121 min.)
Od razu wyznaję, że nie przepadam za tą ekranizacją. Obejrzałam ją po raz pierwszy lata temu, ale wydawała mi się wtedy boleśnie nudna. Teraz zrobiłam sobie powtórkę i również nie wzbudziła we mnie większych emocji.
Gwyneth Paltrow (jaka młodziutka!) bardzo pasuje mi wizualnie do roli Emmy, ale kreowanej przez nią bohaterki nie polubiłam. Irytująca panienka, która uważała się za lepszą i mądrzejszą od wszystkich, pozbawiona wdzięku, który mógłby osłodzić ten charakterek. Nie wiem, czy to wina interpretacji aktorki czy scenariusza.
Za fatalnie obsadzoną uważam rolę Harriet. Toni Colette ma urodę... specyficzną, a Harriet miała być wdzięcznym dziewczątkiem. W dodatku charakterologicznie z milutkiej naiwnej panienki zrobiła przygłupią dziewuchę i naprawdę nie sposób pojąć, jak Emma mogła znieść dobrowolnie jej towarzystwo. Pełna rezerwy Jane Fairfax w wykonaniu Polly Walker także mnie nie zachwyciła. Wyglądała jakby nie tyle chciała trzymać innych na dystans (z ukrytych pobudek), co jakby gardziła całym towarzystwem i nie zamierzała się z nim pospolitować. Za to bardzo podobał mi się Jeremy Northam w roli Knightleya - był akurat w sam raz dojrzały, w sam raz przystojny i w sam raz sympatyczny - ale nie wystarczył bym nabrała sympatii do filmu.
Na plus należy Amerykanom policzyć, że ich ekranizacja jest wizualnie bardzo ładna. Stroje są zachwycające - w przeciwieństwie do grzybopodobnych czepków Kate Beckinsale.
|
Emma i Kinghtley |
|
Jane Fairfax i Frank Churchill
(Czy Jane nie wygląda,
jakby mogła złapać Franka za kudły
i zawlec za sobą do domu?) |
Emma, reż. Jim O'Hanlon, miniserial BBC, UK 2009 (240 min, 4 odcinki)
Teraz wreszcie będę się zachwycać. Romola Garai dała swojej Emmie ogromny urok osobisty. Aktorka, na zdjęciach piękna jak aniołek, zmienia się w ruchu. Jej twarz jest pełna ekspresji, mimika przebogata (aż do przesady), z jej twarzy można odczytać każdą emocję. Łatwo ją polubić, nawet jeśli ma się ochotę prać ją po głowie za zabawę ludźmi jak lalkami. Jako jedyna odtwórczyni tej roli Garai ożywiła swoją bohaterkę. Wreszcie mogłam zrozumieć, dlaczego Knightley się w niej zakochał...
Cudowna jest też Harriet, śliczna, ale niezbyt bystra - Louise Dylan idealnie pasuje do roli. Miła, uczciwa, naiwna - dobra dziewczyna, o pechowym pochodzeniu, łatwo poddająca się przewodnictwu "ważniejszej" przyjaciółki. Świetny Michael Gambon jako ojciec Emmy, jakby żywcem wyjęty z kart powieści. Zresztą - uważam każdą rolę za doskonale obsadzoną, musiałabym tu wymienić wszystkich aktorów.
Początkowo rozczarował mnie George Knightley - był dobrze zagrany, wiarygodny jako postać, widać było chemię między nim a Emmą, ale jednak był zupełnie inny niż w książce. Była to celowa decyzja twórców - pewne uwspółcześnienie tego romansu*. Dlatego nie mamy już płochej nastolatki i dojrzałego, poważnego dżentelmena, który wychowuje sobie przyszłą żonę, tylko parę przyjaciół. Dzieli ich co prawda spora różnica wieku, ale łączy wieloletnia bliska znajomość oraz bardzo młody sposób bycia Knightleya (przy jednoczesnej większej rozwadze i wiedzy życiowej niż jego uroczej przyjaciółki). Miało to swoje plusy, choć ta zażyłość między nimi, ich swobodne zachowania, nieco mi zgrzytały w kontekście początku XIX wieku. Grający Knightleya Jonny Lee Miller miał jednak tyle uroku, że nie tylko mu wszystko wybaczyłam, ale pod koniec prawie sama się w nim zakochałam.
Wielki plus za uroczą scenę balu. Tańczący wyglądają jakby naprawdę świetnie się bawili, a nie tylko odtwarzali układ choreograficzny. Scena, w której Knightley pomaga Harriet - bezcenna. Drugi plas za fantastyczną czołówkę - złotawe wzory na szkarłatnym tle przypominały XIX-wieczna tkaninę, a muzyka obiecywała kolejny fantastyczny odcinek.
Scenariusz serialu napisała Sandy Welch (autorka scenariusza do ekranizacji "Jane Eyre" - miniserialu z 2006 r.), więc wcale się nie dziwię, że wyszedł doskonale. Muszę jednak przyznać, że niektóre sceny i dialogi były niemal identyczne z ekranizacją z Kate Beckinsale. Zaczęłam wręcz szukać powiązań między tymi filmami, ale wersja z 1996 r. ma innego scenarzystę, więc już sama nie wiem, czy autorzy serialu "ściągali" z filmu, czy po prostu oba są aż tak wierne książce.
*W ciekawym dokumencie o kręceniu serialu twórcy przyznają, ze chcieli nakręcić "Emmę" dla współczesnego odbiorcy, stąd odeszli nieco od konwencji, co widać np. w wyraźnej gestykulacji bohaterów i mowie ich ciała (czytaj - aktorzy nie są tak sztywni, jak w pozostałych ekranizacjach). W moim odczuciu ta wzmożona gra mimiką sprawdziła się w przypadku "Emmy" doskonale.
|
Piknik na Box Hill |
***************************
Kolejny raz sprawdziła się zasada, że nie da się zrobić naprawdę dobrej ekranizacji w postaci filmu - wymagane jest kilka odcinków, żeby uwypuklić wszystkie te cudowne detale, składające się na urok powieści. "Emma" z Romolą Garai trafia na półkę moich kostiumowo-ekranizacyjnych ulubieńców obok "Dumy i uprzedzenia" z 1995 r., "Jane Eyre" z 2006 r. i "Tajemnic domu na wzgórzu" z 1996 r.