Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podzialy rasowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podzialy rasowe. Pokaż wszystkie posty

29 czerwca 2011

Uwielbiam Amerykańskie Południe

Do tego entuzjastycznego wniosku doszłam po lekturze Służących. Po wszystkich blogowych recenzjach, pełnych ochów i achów, nie wątpiłam, że będzie to ciekawa lektura. Okazało się, że nie tylko świetnie się czyta opowieść pani Stockett, ale i sam klimat Amerykańskiego Południa niesamowicie mi odpowiada. Cudownie było wrócić do świata znanego z doskonałych lektur poznanych podczas wyzwania: Sekretnego życia pszczół, Koloru Purpury, Boskich sekretów siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya itp. Chcę jeszcze, chcę jeszcze!

Książka opowiada historię kilku kobiet, białych i czarnych, żyjących w latach 60. w miasteczku Jackson w Missisipi. Oczami dwóch czarnych służących, Aibleen i Minny, oraz Skeeter, białej dziewczyny, która marzy o zostaniu dziennikarką (a jej matka marzy, żeby wydać ją szybko za mąż), poznajemy świat, w którym niewolnictwo już od dawna nie istnieje, ale segregacja rasowa jest boleśnie żywa. (Nawiasem mówiąc, czytam teraz Koniec jest moim początkiem Terzaniego - opisuje on swój pobyt w Nowym Jorku pod koniec lat 60. i wspomina, że sytuacja Czarnych była tragiczna. W tym liberalnym multikulturowym Nowym Jorku! To co powiedziałby o głębokim Południu?) 

Zastanawiałam się, czy mam oczekiwać drastycznej historii, bliskiej Kolorowi purpury, czy - sądząc po błękitnej okładce - raczej kobiecego czytadła. Treść okazała się wypośrodkowana. Problemy przedstawione w powieści są bardzo poważne, ale ubrane w zgrabną lekką historię. To książka o kobietach i o słodkim (ale nie dla wszystkich) świecie lat 60. Czyta się znakomicie, daje do myślenia i z pewnością chętnie do wykreowanego w niej świata powrócę.

Kathryn Stockett
Służące
The Help
Media Rodzina 2010
ss. 584

Wydawnictwu oberwie się po uszach za liczne literówki. W innych recenzjach pojawiał się też już zarzut dziwnego potraktowania tytułu - w oryginale powieść ma tytuł The Help i tak samo nazwana jest książka napisana przez Skeeter. W tłumaczeniu książka Skeeter ma tytuł "Pomoc", a powieść - "Służące". Szkoda, ale przeżyję.




Czekam teraz na ekranizację, chociaż filmu się boję - najbardziej tej tony lukru, którą prawdopodobnie oblepią całą historię. Już zdjęcia mnie przerażają, bo:
  • niezbyt urodziwa, patykowata, blada i rozczochrana Skeeter ma słodką buzię i nie można pojąć, dlaczego mężczyźni za nią nie szaleją,

  • tłusta Hilly jest, rzecz jasna, chuda,
  • niska i gruba Minny jest lekko przy kości,
  • nawet mała córeczka Elizabeth, która w ksiażce była niezbyt urodziwym tłuścioszkiem, w filmie jest uroczą blondyneczką,
  • itd.

    W Hollywood mają jakiś gigantyczny kompleks i dlatego starzy zawsze są młodsi i mniej pomarszczeni, grubi są szczupli, brzydcy są ładni i wszyscy mają białe i proste zęby ;) (Amerykańcy twórcy powinni może obejrzeć trochę kina europejskiego,  choćby szwedzkie Millenium - może wtedy odkryją, że kobiety miewają zmarszczki i bywają w różnym wieku. Niektóre nie są zbyt urodziwe, a żadna nie wygląda jak lalka.)

    Biorąc pod uwagę, co filmowcy zrobili ze wspaniałymi Sekretnym życiem pszczół i "Ya-Ya", to nie jestem pewna, czy wybiorę się do kina. Trailer utrzymany jest w kolorach cukierkowo-pastelowych i obawiam się, że może z tego wyjść słodka, pusta i kolorowa historyjka, w której głębsza treść zostanie starannie ukryta pod warstwą kremu waniliowego i kandyzowanych wisienek oraz dokładnie podlana patosem. Mnóstwem patosu. Ale trzymam kciuki, żebym się myliła :)

    25 marca 2011

    Niezwykłe kobiety II - Idealna księżniczka

    Historia zaczyna się tak, jak powinna się zaczynać każda porządna baśń. Daleko stąd, na magicznej wyspie, żyła księżniczka cudnej urody. Była nie tylko piękna, ale także mądra, silna i wszechstronnie utalentowana. A wszystko to działo się dawno dawno temu, zanim jeszcze USA postanowiły, że Hawaje powinny należeć do nich. Szkoda tylko, że ta baśń należy do tych tragicznych, pozbawionych happy endu.
    Pełne nazwisko księżniczki Ka'iulani brzmiało Victoria Ka‘iulani Kawekio I Lunalilo Kalaninuiahilapalapa Cleghorn - pierwsze imię otrzymała na cześć brytyjskiej królowej Wiktorii. Urodziła się jako siostrzenica rządzącego króla, z matki Hawajki (utalentowanej kompozytorki) i ojca Szkota. Jej dzieciństwo było w istocie bajkowe, kształcona przez brytyjskie guwernantki była jednak wolna jak ptak na rajskiej wyspie - tańczyła, śpiewała, malowała i ku przerażeniu opiekunek wypływała wpław daleko w morze. Jej dom był otwarty dla międzynarodowych gości, więc nie była bynajmniej odcięta ani od zachodniej, ani dalekowschodniej cywilizacji (planowano jej zaręczyny z japońskim księciem).



    Pierwszym cieniem na tym słodkim obrazku była śmierć ukochanej matki. Później wydarzenia potoczyły się już lawinowo - w wieku 13 lat Ka'iulani została wysłana (wraz z przyrodnią siostrą) na rok do Anglii. Jednocześnie na Hawajach doszło do przewrotu - król został zmuszony do podpisania  konstytucji znacznie ograniczającej jego władzę.

    Ka'iulani w Anglii chodziła do szkół, podróżowała, poznawała świat - po roku jej siostra została odesłana na Hawaje, ale Ka'iulani (w Anglii używała imienia Wiktoria) musiała pozostać. Rok zamienił się w cztery niełatwe, ale owocne lata. Tymczasem jej wuj, król Hawajów, zmarł, władza przeszła w ręce jego żony, która na swoją następczynię wyznaczyła właśnie Ka'iulani. Jednak wtedy właśnie doszło do kolejnego przewrotu - królowa została obalona i zamknięta w domowym areszcie, a Hawaje stały się częścią Stanów Zjednoczonych. Według nowej konstytucji prawo głosowania, a więc władza, należało do właścicieli ziemskich. Czy należy tłumaczyć, że rodowici Hawajczycy na ogół nie posiadali ziemi, a większość znajdowała się w rękach białych osadników?

    Zaledwie 17-letnia Ka'iulani nie pozostała obojętną na krzywdę swoich ludzi. Jej odezwę zamieściła brytyjska prasa, a sama księżniczka popłynęła do Ameryki, by spotkać się z prezydentem Clevelandem. Następnie powróciła na Hawaje, gdzie nie była już uznawana (przez rządzących) za osobę mającą jakiekolwiek prawa do decydowania o losie Hawajczyków. Mimo to, dzięki ogromnej determinacji, udało jej się płynąć na poprawę losu swoich poddanych - prawo głosu zostało przyznane wszystkim mieszkańcom Hawajów.

    Księżniczka nie cieszyła się długo tym sukcesem. Zmarła w wieku 23 lat z niewyjaśnionych przyczyn. Mówiono, że sytuacja jej narodu złamała jej serce.

    To aż nie do wiary, że tak romantyczne losy zostały na 100 lat zapomniane. Na szczęście ostatnio przywołano je na światło dzienne w filmie "Princess Ka'iulani". Cieszę się, że mogłam je poznać, zwłaszcza że bardzo interesuję się kulturą Hawajów (ale tą prawdziwą, niezamerykanizowaną kulturą, która jest mało znana, ale głęboka i fascynująca.)

    Sam film jest dość przyzwoitą biografią, o walorach głównie poznawczych, chociaż wydaje mi się, że pominięto zbyt wiele - choćby fakt istnienia trzech przyrodnich sióstr Ka'iulani - a skupiono się na jej romansie podczas pobytu w Wielkiej Brytanii (nie wiem nawet, czy jest prawdziwy).



    Jeszcze w ramach ciekawostek - aktorka grająca główną rolę, Q'Orinka Kilcher, jest przykładem współczesnego pomieszania kulturowego. Urodzona w Niemczech z ojca Peruwiańczyka i matki Szwajcarki, wychowywała się na Hawajach, ale nie jest rodaczką Ka'iulani. Jako aktorka dała się poznać w filmie o innej egzotycznej postaci kobiecej - Pocahontas (The New World, 2005).


    Princess Ka'iulani, reż. Marc Forby, USA, UK 2009.

    7 stycznia 2011

    Uklęknij

    Ann-Marie MacDonald
    Zapach cedru /
    Fall on your knees

    Libros 2001
    ss.558


    To fantastyczna powieść z zupełnie mylącą okładką (tylko morze w tle ma coś wspólnego z treścią) i niezbyt udanym polskim tytułem. Zapach cedru rzeczywiście się w fabule pojawia, ale czy jego znaczenie jest aż tak istotne, żeby znalazł się on na okładce? Oryginalny tytuł: "Fall on your knees", czyli "Uklęknij", aczkolwiek nie najlepiej brzmi po polsku, to jednak bardziej współgra z treścią.
    Przed Autorką sama zresztą jestem gotowa uklęknąć za stworzenie powieści, od której nie sposób się oderwać aż do ostatniej strony. Wypełnionej zapachem libańskich potraw i muzyką Harlemu, rodzinnymi tajemnicami i społecznymi przemianami, szumem oceanu, dziecięcym śmiechem, płaczem, krzykiem i grą na pianinie, wyuzdaniem i religijnością graniczącą z obłędem, przemocą i pożądaniem, rasowymi podziałami w mieniącym się wszystkimi odcieniami skóry świecie kanadyjskich imigrantów. Pięknej i strasznej historii życia czerech kobiet, opowiedzianej na przestrzeni pół wieku.

    Akcja toczy się w I poł. XX wieku na wyspie Cape Breton w Nowej Szkocji, bardzo blisko Wyspy Księcia Edwarda, jednak atmosfera tego skalistego, pełnego  kopalń węgla miejsca jest odległa o lata świetlne od rodzinnego ciepła Zielonego Wzgórza.

    Na początku wieku młody Jakub Piper, pół Szkot pół Irlandczyk, stroiciel fortepianów, poślubia 13-letnią Materię Mahmoud, Libankę, która dla niego ucieka z domu i zostaje wyklęta przez rodzinę. Zauroczenie młodą żoną, zupełnie nie przygotowaną do małżeństwa, szybko się kończy i Jakub wkrótce wszystkie uczucia przelewa na córkę, Katarzynę, utalentowaną wokalnie piękność. Po dłuższym czasie pojawiają się na świecie także dwie siostry Katarzyny: Mercedes i Franciszka, a na samym końcu mała Lilia (ale nie Tamta Lilia, która umarła...). Ich ojciec szybko zostaje znienawidzony przez całą miejscową społeczność. Matka pogrąża się w dewotyzmie, który chroni ją przed ostateczną katastrofa umysłową. Ich małżeństwo to w mieszanina pożądania, nienawiści i pogardy,  nikt nie jest w nim szczęśliwy. W tej atmosferze - pełnej chorych ambicji i sekretów - wychowują się dziewczęta. Do tego w tle toczą się nieustanne zawirowania społeczne - segregacja rasowa, strajki, prohibicja, epidemia hiszpanki, śmierć tysięcy młodych ludzi wysłanych do Europy na Wielką Wojnę.

    Muszę przyznać, że zupełnie czegoś innego spodziewałam się po tej książce, czegoś bardziej... amerykańskiego w narracji. Tymczasem otrzymałam istny koktajl magicznego realizmu,  typowego dla pisarzy iberoamerykańskich, soczystej prozy Amerykańskiego Południa i namiętności ujętej w chłodne pozory rodem z Wichrowych Wzgórz. Niesamowity język, misterna intryga, splątana, wielowątkowa fabuła, drażniąca atmosfera niepokoju i świetne kobiece portrety. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to tylko do niezbadanych wyroków genetyki, pozwalającej na istne wybryki natury pod względem karnacji dzieci w związkach mieszanych.

    Lektura obowiązkowa - polecam.


    Winter is coming... Tym razem w komiksie.

    Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...