Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura kanadyjska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura kanadyjska. Pokaż wszystkie posty

21 lipca 2013

Małe dziecko, wielka historia



Nietypowa rodzinna saga i świetny przykład na to, że powieść o sekretach z przeszłości nie musi zawierać kufra pełnego starych listów odnalezionego na strychu oraz tabuna staruszków o słoniowej pamięci.

Opowiadanie czworga dzieci składa się na losy rodziny uwikłanej w wielką historię - losy obejmujące sześćdziesiąt lat i kilka państw. Podróż w czasie i przestrzeni - wstecz, od czasów współczesnych do drugiej wojny światowej, z Ameryki przez Izrael do Niemiec. W 2004 r. sześcioletni Sol, przekonany że jest geniuszem i pępkiem świata, udaje się w podróż do Monachium, żeby poznać siostrę swojej prababki. W 1982 r. sześcioletni Randall wyjeżdża z rodzicami do Hajfy, gdzie jego matka prowadzi badania, a on sam przeżywa pierwszy miłosny dramat. W 1962 r. sześcioletnia Sadie, wychowywana przez dziadków, tęskni do matki, ale zaspokojenie tej tęsknoty nie przyniesie jej ukojenia. W 1944 i 1945 r., w ogarniętych szałem wojennym Niemczech, sześcioletnia Kristina dostaje nowego braciszka, ale traci własną tożsamość. Wszystkie dzieci naznaczone są znamieniem fizycznym - dziedziczoną myszką, ale także innym, nienamacalnym znamieniem, z którego nie zdają sobie sprawy, rodzinnym sekretem.

Bardzo dobra powieść, od której trudno było mi się oderwać i która, na szczęście, nie przynosi rozczarowania swoim rozwiązaniem, co niestety zdarza się zbyt często w powieściach o "trupach z szafy". Można się tylko przyczepić do języka - bardzo ładnego, ale dziwnie niekonsekwentnego. Narratorami są sześciolatki, ale ich język, a niekiedy i sposób rozumowania, bywa zbyt dojrzały - stylizacja języka często polega tylko na braku przecinków. Nie odebrało mi to jednak przyjemności z lektury (i chyba nie tylko mnie, bo książka była finalistką Orange Prize 2008).

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Dwie Siostry za możliwość przeczytania tej powieści.

Nancy Huston
Znamię
tyt. oryg. Lignes de faille
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2008

25 czerwca 2012

Czego nie wiedziałam o Ani...

Myślałam, że o cyklu o Ani Shirley wiem już wszystko.  Znam go od dziecka, posiadam na własność, czytywałam setki razy, w całości albo na wyrywki. Jakież było moje zdumienie, kiedy całkowitym przypadkiem odkryłam, ze istnieją dwie wersje Ani z Szumiących Topoli.

Potrzebowałam coś do szybkiego czytania i złapałam książkę, która akurat leżała z brzegu. Traf chciał, że była to właśnie Ania z Szumiących Topoli w wydaniu Naszej Księgarni z 1981 r. Kupiłam ją niedawno, bo mi się wydawało, że mi tego tomu brakuje. Potem spojrzałam na półkę i okazało się, że jeden, w innym wydaniu, już tam stoi. Odłożyłam więc tę nowozakupioną, żeby ją odsprzedać (dlatego właśnie leżała pod ręka, zamiast przykładnie stać w otoczeniu reszty tomów). W każdym razie zaczęłam czytać i wtedy dostrzegłam uwagę na stronie redakcyjnej "Wydanie skrócone". Zaraz, zaraz, jak to skrócone? Kto śmiał skracać Anię? Przeczytałam w całości (jak zwykle wpadłam w cudny świat wykreowany przez L.M. Montgomery i przypomniałam sobie, że bardzo się za nim stęskniłam, więc pewnie nowości pójdą chwilowo w kąt, a ja odbędę podróż reminiscencyjną na Wyspę Księcia Edwarda), ale trochę mnie to skrócenie dręczyło, więc zaczęłam szukać informacji. Co się okazało?


Cały wpis na blogu 'Klasyka Młodego Czytelnika".

9 stycznia 2012

Historia pewnego dzbana

L.M.Montgomery całe życie pragnęła napisać prawdziwą powieść dla dorosłych. Jednak obie, które stworzyła dla tego odbiorcy - Błękitny zamek i W pajęczynie życia - koniec końców trafiły na półki z literaturą młodzieżową.


 


O starym dzbanie Darków opowiadano tuzin historii. Ta będzie prawdziwa. (s. 7)

Jedyna powieść L.M. Montgomery, której aż do tej pory nie czytałam ma budowę dla tej autorki nietypową. Nie ma tu jednej bohaterki, której losy śledzimy. Jest cały klan spowinowaconych ze sobą rodzin Penhallowów i Darków. Na czele klanu stoi ciotka Becky, złośliwa staruszka. Nie stoi jednak za długo, bo już na wstępie powieści umiera, zostawiając po sobie w spadku zabytkowy holenderski dzban, rodzinną pamiątkę, o posiadaniu której marzą pozostali członkowie klanu. Kto go dostanie? Może słodka, radosna i szczęśliwie zakochana Gay, a może przez nikogo nie kochana Margaret? Może jeden z Samów, emerytowanych marynarzy, Duży lub Mały? Może Joscelyn, która z nieznanych powodów porzuciła swego męża kilka godzin po ślubie i od 10 lat z nim nie rozmawia? Może mały osierocony Brian, zawsze głodny  zmarznięty, albo owdowiała Donna? Nie wiadomo, bo ciotka Becky kazała wszystkim czekać aż rok na ujawnienie swej woli. Przez ten czas każdy będzie się starał zasłużyć na zdobycie "relikwii", wprowadzając zmiany w swoim życiu. Zmiany, które mogą okazać się ważniejsze niż jakiś tam dzban...

Widać, że powieść została napisana dla innej grupy wiekowej niż Anie i Emilki. Mnogość wątków, doroślejsze emocje, a nawet wzmianka o "niczym nie osłoniętych wdziękach kobiecych" - odróżniają "Pajęczynę" od pozostałych dzieł. Nie zmienia to jednak faktu, że jakoś mnie ta powieść nie zachwyciła. Bardzo przypominała mi jej opowiadania - za którymi nie przepadam - tylko splecione wspólnym wątkiem dzbana. Każdy z bohaterów opisany jest dość powierzchownie, więc do nikogo nie udało mi się przywiązać, a tym samym głębiej zainteresować jego/jej losem. W dodatku wszystkie fabularne rozwiązania (poza podstawową kwestią dzbana) były zupełnie jasne dla każdego fana twórczości tej pisarki - już po pierwszym rozdziale byłam pewna, kto się z kim zejdzie, a kto rozstanie i nie pomyliłam się ani razu.

Cieszę się, że "nadrobiłam" tę powieść, żałuję, że żadnej nie ma już przede mną, ale pozostanę wielbicielką jej powieści "dziewczęcych".

 
P.S. To kolejna książka, która na polskim rynku funkcjonuje pod dwoma zupełnie różnymi tytułami. Oryginalnie nazwana "A Tangled Web", w Polsce została wydana najpierw jako "W pajęczynie życia", a później - "Dzban ciotki Becky".

Recenzja ukazał się także na blogu "Klasyka Młodego Czytelnika".

L.M.Montgomery, W pajęczynie życia, Novus Orbis, 1995

5 grudnia 2011

Maud z Zielonego Wzgórza

Romantyczna optymistka, pełna szalonej radości życia, dobra chrześcijanka, spełniona pisarka, szczęśliwa w miłości. Oto jaka autorka "Ani z Zielonego Wzgórza" nie była.

A takiej się spodziewałam po lekturze jej twórczości - słodkich i ciepłych opowieści o dziewczętach.

Na szczęście, Lucy Maud Montgomery okazała się o wiele bardziej złożoną osobowością, głębszą, mroczniejszą niż myślałam, ale i bardziej fascynującą. Bardzo się cieszę, że przeczytałam jej biografię, bo choć sama książka pozostawia nieco do życzenia, bohaterka jest zdecydowanie warta lektury.

Jej życie nie należało do łatwych - wcześnie osierocona przez matkę, wychowywała się u dziadków, w wiecznej rozłące z ukochanym ojcem. O swoją babkę dbała aż do jej śmierci, pozostając w stanie panieńskim. Późno poślubiła pastora i choć związek był dość udany, miał swoją mroczną, ukrywaną przed światem stronę. Zmarła zbyt szybko, w wieku 68 lat, straciwszy wiarę w przyszłość a z nią i wolę walki. Nastąpiło to w roku 1942, w samym środku II wojny światowej. Maud bardzo głęboko przeżywała obie wojny, choć jej najbliżsi nie brali w niej udziału. Straszliwość doniesień z Europy podkopała jej wiarę w sens życia. Wielka szkoda, że zmarła nie dowiedziawszy się, że dobro znów zwycięży.

Jaka więc była Maud?
"Widzę w sobie dwie sprzeczne natury. Kiedy chodzę po lesie, budzi się we mnie marzycielka lubiąca samotność. Wtedy kocham drzewa. Kiedy jednak stykam sie z człowiekiem, czuję w sobie coś zupełnie innego. Cenię towarzystwo, błyskotliwe rozmowy,typowo ludzkie rozrywki (...). Ale na tym nie koniec (...). Tak naprawdę jest we mnie sto różnych twarzy. Niektóre są dobre, inne złe. Może to lepiej, niż gdybym miała tylko dwie - tak jest bardziej tajemniczo, interesująco." (z listów L.M.M.)

Inteligentna, dowcipna, bystra obserwatorka, zakochana w Wyspie Księcia Edwarda, wielbicielka przyrody, kotów i książek:

"Była zapaloną czytelniczką, obdarzoną niezwykłą wnikliwością i pamięcią. Zaczytywała się w angielskiej klasyce; potrafiła cytować większość dzieł Szekspira, Wordswortha, Byrona i innych wielkich poetów. Czytała też książki współczesne, czasopisma i gazety, a do tego połykała dwa kryminały dziennie" (ze wspomnień syna Maud).

Realistka, potrafiła doskonale ukrywać swoje kontrowersyjne poglądy - zwłaszcza na tematy religijne (a była przecież żoną pastora):

o samobójstwie - "Życie zostało nam narzucone, nie prosiliśmy o nie. Dlatego kiedy staje się dla nas zbyt wielkim ciężarem, mamy prawo go z siebie zdjąć". (z listów L.M.M.)

o reinkarnacji - "To niesamowite wyobrazić sobie, że z jednego bytu przenosimy się w drugi, a stany te oddziela niespokojny sen zwany śmiercią! Wydaje mi się, że taka wizja jest tysiąc razy atrakcyjniejsza od wizji Nieba z jego nieustannymi doznaniami duchowymi, w które wierzą chrześcijanie". (z listów L.M.M.)

Choć twierdziła, że nie jest feministką (sufrażystką), jej opinia o roli kobiet była niezwykle rozsądna:

"... uważam, że kobieta, jako istota niezależna, powinna mieć udział w tworzeniu prawa. Czy jestem gorsza i głupsza od francuskiego drwala rąbiącego drewno na opał, który z trudem potrafi odróżnić prawą rękę od lewej i jest analfabetą, a pomimo tego ma prawo głosu i może wpływać na losy mego kraju?" (z listów L.M.M.)

"A więc uważa Pan, że kobiety winny być prawdziwymi towarzyszkami życia swych mężów. Ja też - tak samo pragnę, by mężczyźni byli prawdziwymi towarzyszami swych żon. Jak mówi Emerson - nie można rozpatrywać racji jedynie jednej ze stron (...) ...uważam, że każdy realizuje się w tej dziedzinie, w której jest szczęśliwy i w której potrafi coś zrobić. Większość kobiet czuje się najlepiej w domu, tak jak większość mężczyzn czuje się najlepiej w szerokim świecie. Ale w obu przypadkach są wyjątki. Zdarzają się kobiety stworzone do tego by robić karierę, i mężczyźni, których powołaniem jest gotować w restauracji. (...) <<pozwólmy każdemu znaleźć swoją własną drogę>>, zarówno w interesach, jak i w małżeństwie." (z listów L.M.M.)

Nie najlepiej czuła się w dużym towarzystwie i choć wreszcie się tego nauczyła, wolała wyrażać swoje opinie na piśmie:

"W licznym, nie znanym mi towarzystwie jestem nudna i nie mam nic ciekawego do powiedzenia, czego jednak nie ukrywam. Jedynie w gronie znajomych jestem w stanie zabłysnąć." (z listów L.M.M.)

"Nie zabrałabym publicznie głosu, nawet jeśli miałabym umrzeć (...), nie potrafię wstać i po prostu powiedzieć - to straszne. Zapadłabym się pod ziemię." (z listów L.M.M.)

Szczerze nie znosiła swojej najważniejszej bohaterki, nazywając ją "ta wstrętną Anią". Nic dziwnego - nie przepadała za pisaniem książek o "dalszych losach", a przypadku rudowłosej Ani była do tego zmuszana presją czytelników i wydawnictwa po wielokroć.

"Z chwilą, gdy Ania przestała byc natchnieniem, zaczęła prześladować mnie jak zmora". (z listów L.M.M.)

Aż nie do wiary, jak  cudowne książki napisała mimo tej szczerej niechęci.

Marzyła o stworzeniu prawdziwej książki dla dorosłych - dwie które wydała ("Błękitny zamek" i "Dzban ciotki Becky") nie zaspokoiły jej ambicji - zresztą i one obecnie uważane są z literaturę młodzieżową. Wreszcie sama przed sobą przyznała, że nie potrafi tego zrobić i być może nigdy jej się nie uda. Pisała i publikowała także poezję - nie była to jednak twórczość wybitna i Maud zdawała sobie z tego sprawę. Tworzyła też mnóstwo opowiadań do gazet, często na zamówienie i miernej jakości. Część z nich opublikowano potem w książkach, chociaż Autorka była temu zdecydowanie przeciwna (choćby "Pożegnanie z Avonlea" - do swego przyjaciela pisała: "niech Pan tego nie czyta".)

Sama biografia pióra Mollie Gillen nie zaspokoiła mojego apetytu. Jest za krotka, za mało szczegółowa, do tego treść podana jest w dość chaotyczny sposób - nie jest to dzieło na miarę biografii sióstr Bronte, a szkoda. Maud przez dwadzieścia lat prowadziła bogatą korespondencję z dwoma przyjaciółmi, pozostało po niej wiele źródeł, w tym pamiętniki i autobiografia, więc myślę, że jej biografia mogłaby być pełniejsza. Mimo to, cieszę się, że mogłam bliżej poznać Lucy Maud Montgomery i z pewnością będę szukać innych książek o niej. Bardzo chciałabym sięgnąć po jej opublikowane pamiętniki. Polubiłam ją tak samo mocno, jak Anię i Emilkę. A może nawet mocniej - miała w końcu swoją ciemną stronę, której jej bohaterki były pozbawione.


Mollie Gillen
Maud z Wyspy Księcia Edwarda
Nasza Ksiegarnia 1975
ss. 204














Twórczość L.M. Montgomery

Powieści
Seria o Ani:
1908: Ania z Zielonego Wzgórza (cz. 1)
1909: Ania z Avonlea (cz. 2)
1915: Ania na Uniwersytecie (cz. 3)
1917: Wymarzony dom Ani (cz. 5)
1919: Dolina Tęczy (cz. 7)
1921: Rilla ze Złotego Brzegu (cz. 8)
1936: Ania z Szumiących Topoli (cz. 4)
1939: Ania ze Złotego Brzegu (cz. 6)

Seria o Sarze Stanley - Historynce:
1911: Historynka (cz. 1) (inny tytuł: Wakacje na starej farmie)
1913: Złocista droga (cz. 2) (inny tytuł: Złoty gościniec)

Seria o Emilce:
1923: Emilka ze Srebrnego Nowiu (cz. 1) (inny tytuł: Emilka z Księżycowego Nowiu)
1925: Emilka dojrzewa (cz. 2) (inny tytuł: Emilka szuka swojej gwiazdy)
1927: Emilka na falach życia (cz.3) (inne tytuły: Emilka szuka szczęścia, Dorosłe życie Emilki)

Seria o Pat:
1933: Pat ze Srebrnego Gaju (cz. 1)
1935: Pani na Srebrnym Gaju (cz. 2) (inny tytuł: Miłość Pat)

Inne:
1910: Dziewczę z sadu (inne tytuły: Kilmeny ze starego sadu, Kilmeny z kwitnącego sadu)
1926: Błękitny zamek
1929: Czarodziejski świat Marigold (inny tytuł: Czary Marigold)
1931: W pajęczynie życia (inny tytuł: Dzban ciotki Becky)
1937: Jana ze Wzgórza Latarni (inne tytuły: Jane z Lantern Hill, Janka z Latarniowego Wzgórza, Jane ze Wzgórza Latarni)

Zbiory opowiadań (Za życia pisarki ukazały się dwa pierwsze zbiory. Kolejny, wydany w 1974 r., obok już znanych zawierał w większości utwory niepublikowane i odnalezione przez jej syna, Stuarta MacDonalda. Wszystkie następne zbiory zawierały opowiadania wyłącznie znane, publikowane oddzielnie, m.in. w czasopismach [za wikipedią]):
1912: Opowieści z Avonlea
1920: Pożegnanie z Avonlea
1974: Spełnione marzenia
1979: Panna młoda czeka
1988: Takie jak Ania
1989: Zapach wiatru (Ślady na piasku)
1990: Biała magia
1991: After Many Days: Tales of Time Passed
1993: Against the Odds: Tales of Achievement
1994: At the Altar: Matrimonial Tales
1995: Święta z Anią i inne opowiadania na Boże Narodzenie
1995: Across the Miles: Tales of Correspondence
2009: Ania z Wyspy Księcia Edwarda (uzupełniona o brakujące strony wersja książki Spełnione marzenia)

Poezje:
1916: The Watchman & Other Poems
1987: The Poetry of Lucy Maud Montgomery, selected by John Ferns and Kevin McCabe


Literatura faktu:
1934: Courageous Women (z Marian Keith i Mabel Burns McKinley)


Autobiografia i pamiętniki:
1917: The Alpine Path: The Story of My Career
1985: The Selected Journals of L.M. Montgomery, Vol. I (w Polsce wydany jako: Krajobraz dzieciństwa i Uwięziona dusza – 1996 r.)
1987: The Selected Journals of L.M. Montgomery, Vol. II
1993: The Selected Journals of L.M. Montgomery, Vol. III
1998: The Selected Journals of L.M. Montgomery, Vol. IV
2004: The Selected Journals of L.M. Montgomery, Vol. V

26 lipca 2011

Na Wyspie Księcia Edwarda

"Jeśli jeszcze raz wspomni o Blythe'ach, rzucę w niego tym dzbankiem", pomyślała Susette. (s. 566)

Ja bym też chętnie rzuciła...

"Ostatni tom serii powieści o Ani Shirley wydany w pełnej, nie okrojonej wersji, w zgodzie z oryginalnym maszynopisem przekazanym przed laty kanadyjskiemu wydawcy przez autorkę. Do tej pory skrócona o około 100 stron książka dostępna była w sprzedaży (również w Polsce – Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009) pod tytułem Spełnione marzenia. Usunięte z poprzednich edycji tytułu strony rzucają nowe światło na historię wielu bohaterów cyklu. To znakomita lektura dla młodych i nieco starszych czytelników." (notka wydawcy)






Niech Was nie zwiedzie tytuł "Ania z Wyspy Księcia Edwarda". Przede wszystkim - to zbiór luźnych opowiadań, a nie kolejny tom powieści. Ania, Gilbert i ich dzieci nie są bohaterami żadnego opowiadania. Pomiędzy opowiadaniami umieszczone są wiersze "autorstwa" Ani i jej syna Waltera (naprawdę L.M. Montgomery) - i przy nich pojawiają się króciutkie dialogi między członkami rodziny Blythe'ów. W rozmowach tych nie pada jednak nic nowego - są to niemal wyłącznie odniesienia do  wydarzeń z wcześniejszych tomów.

Bohaterami opowiadań są  mieszkańcy Glen St. Mary, którzy poza przeżywaniem swoich perypetii (na ogół romasowo-matrymonialno-dziecięcych) mają istną obsesję na punkcie rodziny Blythe. Co drugie zdanie pojawiają się powołania typu "tak mówi doktor Blythe, tak uważa doktorowa, która jest piękną i przemiłą kobietą, to mówiła mi Zuzanna Baker". Bardzo szybko staje się to po prostu irytujące. Gdzieś w jednej czwartej tomu byłam w stanie szczerze znienawidzić Anię, Gilberta, Zuzannę i całą progeniturę. Ratowało mnie tylko to, że niektórzy bohaterowie też mieli dosyć tych inwokacji (patrz cytat na wstępie). Angielski tytuł "The Blythes Are Quoted" jest jak najbardziej na miejscu - bo cytowani są w kółko. Polski nie ma sensu.

Podobno L.M. Montgomery po prostu zebrała różne swoje opowiadania - opublikowane w gazetach i te nigdy nie wydane, powplatała wzmianki o Ani, przełożyła "jej" poezją i zaniosła wydawcy. Rozumiem obecny pęd do wydania ostatniego dzieła pisarki w takiej postaci, w jakiej chciała je widzieć - można to uznać za rodzaj hołdu. Jednak reklamowanie tego jako ostatniego odnalezionego tomu Ani ("niepublikowany wcześniej ostatni tom przygód Ani z Zielonego Wzgórza" - cytat z okładki polskiego wydania) jest bzdurą podyktowaną chyba chęcią wyciągnięcia pieniędzy od fanów cyklu (na "Blythe'ów" mogliby się nie złapać).

"Fabuła powieści jest o tyle zaskakująca, iż w niczym nie przypomina poprzednich części – odpowiada na takie problemy jak zdrada, starość, śmierć, niechęć do kobiet, nieślubne dzieci." (stąd). Rzeczywiście nie przypomina to poprzednich części Ani z Zielonego Wzgórza, ale w innych opowiadaniach te tematy się pojawiały. Tu może rzeczywiście są nieco silniej zaznaczone, ale bez sensacji. Skala mroczności nieco wzrosła w drugiej, krótszej części (tom podzielony jest na dwie części - pierwsza dotyczy czasów sprzed I wojny światowej, druga - po niej). Miałam wrażenie, że po prostu opowiadania te powstały później niż "Ania", kiedy o niektórych sprawach można było mówić i pisać śmielej.

To, co mną wstrząsnęło najbardziej, to nie morderstwa i nieślubne dzieci. W ostatnim opowiadaniu pojawiają się imiona wnuków Ani i Gilberta - w to aż nie chce się wierzyć, bo jak Ania mogłaby być czyjąś babcią! Najdziwniejsze jednak wrażenie robi wspomnienie Holokaustu. Ania Shirley i Holokaust wymienione jednym tchem, to jak zderzenie galaktyk z równoległych światów - niemożliwe.

To, czego zupełnie nie załapałam natomiast, to zapowiadane odarcie Gilberta ze wspaniałości: "The Globe and Mail" zwrócił uwagę, że fani powieściowego męża Ani, dobrego doktora Gilberta Blythe, "mogą teraz chcieć zasłonić oczy". W nowej książce Gilbert to drań i manipulator, ogarnięty chęcią kontrolowania wszystkich. (też stąd). Eee.... że co? Mnie się wydawał taki jak zawsze, pojawiał się jako ten wspaniały doktor Blythe,  kochający maż i doskonały ojciec - jeśli ktoś mógłby mnie naprowadzić na jakiś trop, byłabym wdzięczna.

Wracając jeszcze do praktyk polskiego wydawcy, to poza tytułem i reklamą przyczepię się jeszcze do niedbalstwa w imionach. Dziwna jest ta praktyka tłumaczenia imion, która sprawiła, że Jim Blythe był Kubą, ale Krzyś Ford - oryginalnym Kennethem (w wersji z mojego dzieciństwa było dokładnie na odwrót). Imion poza rodziną Blythe na ogół nie tłumaczono, więc w opowiadaniach występowali George, Dick i Ursula, a nie Jerzy, Ryś i Urszula. Jednak  narzeczona Jima/Kuby Blythe'a, córka pastora Mereditha, występuje czasem pod oryginalnym imieniem Faith, a czasem jako Flora...* Ja wiem, że to ta sama osoba, ale ktoś nie oblatany w twórczość Montgomery chyba się nie połapie. Fakt, jestem przyzwyczajona do starego wydania "Ani..." i do tamtych imion (też swobodnie niekonsekwentnych), ale jeśli już w nowych wydaniach chcieli coś zmienić, to proszę - albo Jim, Kenneth i Faith, albo Kuba, Krzyś i Flora.

Z innych błędów - w posłowiu na końcu książki  jest w przypisie zdanie "W ostatnim opowiadaniu "Spełnione marzenia", którego akcja toczy się w trakcie drugiej wojny światowej, Susette i Dick wspominają dziecięce przygody z wnukami Ani i Gilberta, co jest niemożliwe w świetle książkowej chronologii." Susette i Dick wspominają imiona Jima/Kuby, Nan i Di, więc chodzi o dzieci, a nie wnuki, Ani i Gilberta... (s. 588). Drażnią mnie takie nieścisłości, zwłaszcza że nawet nie czytałam tej książki zbyt wnikliwie (wybaczcie, ale po prostu mnie znudziła) - a wydawnictwo chyba powinno pracować nad nią staranniej.

Podsumowując, nie była to zła lektura, ale byłaby lepsza, gdybym się nie nastawiała na więcej informacji o losach Blythe'ów. W sumie czytałam przed lekturą recenzje, nieodbiegające wiele od mojej, więc już wiedziałam, czego się spodziewać - ale oczywiście i tak chciałam się przekonać osobiście. Jako zagorzała fanka nie mogłabym nie przeczytać czegoś, co pisarka złożyła do publikacji tuż przed śmiercią. 

Opowiadania są różne, niektóre lepsze, niektóre gorsze - mają przyjemny staroświecki urok, ale zbyt często opierają się na wyeksploatowanych już przez pisarkę motywach. Zaskoczona byłam chyba tylko raz - przy opowiadaniu, w którym pojawiły się: miłość bez szans na ślub, seks, nieślubne dziecko oddane do adopcji, przemoc i wreszcie morderstwo. Wszystko w jednym dziele...

Polecam fanom twórczości L. Maud Montgomery, a sama zamierzam sięgnąć po Dzban ciotki Becky, którego jakoś nigdy nie miałam okazji przeczytać oraz po biografię pisarki Maud z Wyspy Księcia Edwarda.

* Przychodzi mi do głowy, że po prostu użyto tłumaczenia ze "Spełnionych marzeń", a przy uzupełnianiu o niepublikowane wcześniej fragmenty imiona przytaczano w oryginale. A nikt potem widocznie tego nie korygował. Może brakuje im w wydawnictwie moli książkowych, które znają poprzednie części cyklu...

24 marca 2011

Niezwykle kobiety I - To nie jest miejsce dla damy

Wydaje Wam się, że kobiety zaczęły na własna rękę podróżować dopiero w XX w., kiedy wyswobodziły się spod władzy ojców i mężów? Że Pawlikowska i Wojciechowska to nie wiadomo jakie pionierki, bo samotnie przedzierają się przez egzotyczne lądy? Ja w to do niedawna wierzyłam, ale zostałam wyprowadzona z błędu.

W myśl złotej zasady, że gdzie diabeł nie może tam babę pośle, XIX-wieczne damy przedzierały się na wielbłądach przez pustynie, konno przez Syberię i Antypody i na słoniach przez Indie. Niektóre w długich sukniach wspinały się na piramidy, inne przebierały się w strój męski (o zgrozo), a niektóre nawet przywdziewały egzotyczne szaty. Bardzo popularna była literatura podróżnicza pisana przez kobiety. Panie miały niekiedy przewagę nad mężczyznami - np. na Bliskim Wschodzie pozwalano im zwiedzać haremy, co skwapliwie czyniły. (Nawiasem mówiąc, w Europie bardzo popularnym do zwiedzania miejscem były kostnice.)

Panie czasem towarzyszyły mężom, ale równie często wybierały się w podróż samotnie - tylko w towarzystwie służących lub w gronie innych kobiet. Nie obce im były egzotyczne romanse nawiązywane z tubylczymi przewodnikami. Niektóre podejmowały podróże turystycznie - dla podziwiania zabytków Włoch czy Egiptu, ale były tez pośród nich podróżniczki z krwi i kości, które przemierzyły świat wszerz i wzdłuż.

Isabella Bird
"Isabelle Bird podróżowała po Azji, mając za całe towarzystwo jednego zaledwie tłumacza i czasami tragarzy. W ten sposób zwiedziła Japonię i Koreę, popłynęła w górę rzeki Jangcy i próbowała dotrzeć do Tybetu." (s. 160)
Dodajmy, że Isabella Bird (1831-1904) zaczęła swoje podróże na dobre dopiero w wieku 41 lat (wczesniej była tylko w Ameryce Płn.) i przemierzyła Australię, Oceanię, Bliski i Daleki Wschód, Maroko, w wieku 60 lat podróżowała po Indiach, a niedługo przed śmiercią planowała drugą wyprawę do Chin.
 "Zapytano ją, czy nie chciałaby pojechać na Nową Gwineę, « O tak, ale teraz jestem zamężna, a to nie jest miejsce, do którego można by zabrać mężczyznę » !" (s. 162)

Ida Pfeiffer
Podobny był los innej podróżniczki - Idy Pfeiffer, Austriaczki urodzonej pod koniec XVIII w. Ona tez rozpoczęła podróże dopiero po czterdziestce, kiedy już odchowała dzieci. Zwiedziła Bliski Wschód, Włochy, Skandynawie i Islandię, Daleki Wschód, Amerykę Południową, Tahiti, Madagaskar  i Afrykę Południową. Do jej śmierci w 1858 r. przyczyniła sie prawdopodobnie malaria.



Ale XIX wiek wcale nie był początkiem kobiecych podróży, chociaż nastąiło wówczas znaczne zintensyfikowanie tego zjawiska. Warto wspomnieć niezwykłą kobietę, jaka była pochodząca z Frankfurtu Maria Sybilla Merian (1647-1717) - malarka i przyrodniczka, pionierka entomologii.
« W młodości zajmowałam się poszukiwaniem owadów. Zaczęłam od jedwabników w moim rodzinnym mieście Frankfurcie. Następnie ustaliłam, że z innych gąsienic rozwijało się wiele pięknych motyli lub ciem, tak jak z gąsienic jedwabników. To przywiodło mnie do zbierania wszystkich gąsienic, jakie mogłam znaleźć, aby obserwować ich przemianę. » (Metamorphosis insectorum Surinamensium, przedmowa) 

W wieku 50 lat, wraz z dwudziestoletnią córką, wyprawiła się do Surinamu (Gujana Holenderska), gdzie przez dwa lata badała tropikalne owady. Po powrocie do Europy opublikowała swoje największe dzieło - Metamorfozy owadów Surinamu (kilka książek wydała jeszcze przed podróżą).

Zaskoczyła mnie skala tego zjawiska, jakim była turystyka, w XIX w. i wcześniej, biorąc pod uwagę dostępne środki lokomocji. Nie da się zaprzeczyć, że warunki podróży były o wiele cięższe niż dziś i wiele podróżniczek zachorowało lub skończyło żywot przedwcześnie właśnie przez swoją pasję. Panie podejmujące takie wyzwanie musiały mieć nie tylko sporo pieniędzy, ale też odwagi i hartu zarówno ciała, jak i ducha.
"Wczorajsze podróżniczki wyśmiałyby dzisiejsze kobiety, które obawiają się podróżować z powodu ciąży. Anne Blunt nie pozwoliła, by stan odmienny i co najmniej dwa poronienia - jedno w Algierii, drugie w Arabii (nie wspominając kilku w Europie), przeszkodziły jej w podróżowaniu. (...) Ann Fanshawe, zależnie od źródeł, rodziła czternaście, siedemnaście czy osiemnaście razy, mniej więcej tyle, ile odbyła podróży." (s. 153)
Jest jeszcze tyle fascynujących postaci, o których chciałabym Wam opowiedzieć: Isabella Godin des Odonais, która jako jedyna przeżyła morderczą przeprawę przez amazońską puszczę; Mary Kingsley, która nigdy nie chodziła do szkoły, ale stworzyła ponad sześciusetstronicowe dzieło na temat Afryki Zachodniej; Szwajcarka Isabbelle Eberhardt, która zamieszkała w Algierii, zgoliła głowę, nosiła męskie tubylcze szaty, przeszła na islam i zginęła w wieku 28 lat na skutek powodzi. Była też tancerka, kochanka króla i oszustka, Lola Montez, bywalczyni najlepszych hoteli; Susie Carson Rijnhart, której mąż zaginął, kiedy we dwoje przeprawiali się przez Tybet, co nie zraziło jej do podróży po tym kraju; dwudziestokilkuletnia Alexine Tinne, która wyprawiła się do Egiptu z matką, ciotką i dwoma służącymi, a powróciła w towarzystwie czterech trumien czy Kate Marsden, która na podróż po Rosji spakowała 18 kg ciasta śliwkowego. Ale zamiast czytać moją recenzję, po prostu sięgnijcie po książkę, bo naprawdę warto.

Mary Kingsley w podróży po rzecze Ogowe
Bardzo żałuję, że ta lektura nie była 4 razy grubsza i nie opowiadała o losach podróżniczek bardziej szczegółowo. Udało jej się natomiast zainteresować mnie tematem na tyle, że będę szukać podobnych pozycji - chętnie sięgnę też do dzieł spisywanych przez wspomniane podróżniczki, które w swoich czasach uchodziły za bestsellery.

Jeśli chodzi o polskie wydanie - nie będę czepiać się okładki, bo została zaprojektowana przez Autorkę (aczkolwiek moim zdaniem w oryginale zastosowano lepsza typografię). Przyczepię się natomiast do zbyt wielu literówek oraz marnego klejenia, które sprawia, że z książką należy obchodzić się ostrożnie, a i tak chyba nie przetrzyma zbyt intensywnego użytkowania. Papier jest bardzo gruby i liczne ilustracje prezentują się na nim świetne, ale wskazane byłoby jednak zastosowanie szycia.

Barbara Hodgson
Krynolinę zostaw w Kairze
No place for a lady

tłum. Irena Stąpor
Wyd. Twój Styl 2004
ss. 212

7 stycznia 2011

Uklęknij

Ann-Marie MacDonald
Zapach cedru /
Fall on your knees

Libros 2001
ss.558


To fantastyczna powieść z zupełnie mylącą okładką (tylko morze w tle ma coś wspólnego z treścią) i niezbyt udanym polskim tytułem. Zapach cedru rzeczywiście się w fabule pojawia, ale czy jego znaczenie jest aż tak istotne, żeby znalazł się on na okładce? Oryginalny tytuł: "Fall on your knees", czyli "Uklęknij", aczkolwiek nie najlepiej brzmi po polsku, to jednak bardziej współgra z treścią.
Przed Autorką sama zresztą jestem gotowa uklęknąć za stworzenie powieści, od której nie sposób się oderwać aż do ostatniej strony. Wypełnionej zapachem libańskich potraw i muzyką Harlemu, rodzinnymi tajemnicami i społecznymi przemianami, szumem oceanu, dziecięcym śmiechem, płaczem, krzykiem i grą na pianinie, wyuzdaniem i religijnością graniczącą z obłędem, przemocą i pożądaniem, rasowymi podziałami w mieniącym się wszystkimi odcieniami skóry świecie kanadyjskich imigrantów. Pięknej i strasznej historii życia czerech kobiet, opowiedzianej na przestrzeni pół wieku.

Akcja toczy się w I poł. XX wieku na wyspie Cape Breton w Nowej Szkocji, bardzo blisko Wyspy Księcia Edwarda, jednak atmosfera tego skalistego, pełnego  kopalń węgla miejsca jest odległa o lata świetlne od rodzinnego ciepła Zielonego Wzgórza.

Na początku wieku młody Jakub Piper, pół Szkot pół Irlandczyk, stroiciel fortepianów, poślubia 13-letnią Materię Mahmoud, Libankę, która dla niego ucieka z domu i zostaje wyklęta przez rodzinę. Zauroczenie młodą żoną, zupełnie nie przygotowaną do małżeństwa, szybko się kończy i Jakub wkrótce wszystkie uczucia przelewa na córkę, Katarzynę, utalentowaną wokalnie piękność. Po dłuższym czasie pojawiają się na świecie także dwie siostry Katarzyny: Mercedes i Franciszka, a na samym końcu mała Lilia (ale nie Tamta Lilia, która umarła...). Ich ojciec szybko zostaje znienawidzony przez całą miejscową społeczność. Matka pogrąża się w dewotyzmie, który chroni ją przed ostateczną katastrofa umysłową. Ich małżeństwo to w mieszanina pożądania, nienawiści i pogardy,  nikt nie jest w nim szczęśliwy. W tej atmosferze - pełnej chorych ambicji i sekretów - wychowują się dziewczęta. Do tego w tle toczą się nieustanne zawirowania społeczne - segregacja rasowa, strajki, prohibicja, epidemia hiszpanki, śmierć tysięcy młodych ludzi wysłanych do Europy na Wielką Wojnę.

Muszę przyznać, że zupełnie czegoś innego spodziewałam się po tej książce, czegoś bardziej... amerykańskiego w narracji. Tymczasem otrzymałam istny koktajl magicznego realizmu,  typowego dla pisarzy iberoamerykańskich, soczystej prozy Amerykańskiego Południa i namiętności ujętej w chłodne pozory rodem z Wichrowych Wzgórz. Niesamowity język, misterna intryga, splątana, wielowątkowa fabuła, drażniąca atmosfera niepokoju i świetne kobiece portrety. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to tylko do niezbadanych wyroków genetyki, pozwalającej na istne wybryki natury pod względem karnacji dzieci w związkach mieszanych.

Lektura obowiązkowa - polecam.


Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...