Po pierwsze - temat. Bardzo lubię historię Tudorów, ostatecznie to jeden z bardziej działających na wyobraźnię okresów w historii Anglii. Jednocześnie jednak jest to okres najbardziej wyeksploatowany. Wszyscy wiedzą, jak to szło z żonami Henryka, ile jeszcze interpretacji można znieść.
Po drugie - styl. Książka napisana w czasie teraźniejszym ma u mnie (i jak zauważyłam, wielu innych czytelników) minus na wejściu. Do tego fabuła jest dziwnie niejednolita, poszarpana, duzo dialogów pozbawionych opisów, tak że trzeba się domyślać, który z bohaterów mówi którą kwestię.
Po trzecie - bohater. Tomasz Cromwell, królewski doradca. Czy naprawdę nie było postaci bardziej interesującej?
Po czwarte - oczekiwania. Nagroda Bookera, zachwyty na wielu blogach, od razu można spojrzeć na dzieło podejrzliwie...
Szanse może i miała, ale rezultat był całkiem przeciwny. Łyknęłam tę niemal siedmiusetstronicową cegłę jak młody pelikan i chcę więcej. Chcę rozpaczliwie. Czuję się, jakbym została znienacka i bezprawnie usunięta z dworu Henryka VIII (nie dziwię się już Katarzynie Aragońskiej) i nie mogę się odnaleźć w fabule żadnej innej powieści. Gdzie są "moje" czasy i "moi" ludzie? Muszę wrócić, muszę się dowiedzieć, co będzie dalej (no dobra, wiem, co będzie dalej, wszyscy wiedzą, ale ciiiiii...), chcę śledzić nieubłagany upadek Anny Boleyn (z bezsensowną nadzieją, że tym razem jej się uda) i nieoczekiwane wyniesienie tej niepozornej dziewczyny Seymourów...
Czas teraźniejszy szybko przestał mi przeszkadzać, dosłownie po kilku stronach
już go nie zauważałam. Doceniłam ten zabieg stylistyczny, bo dzięki
niemu miałam wrażenie, jakbym obserwowała historię, która rozgrywa się
na moich oczach, a nie tą co to "dawno dawno temu, za siedmioma górami...". Trochę przeszkadzało mi "poszarpanie"
fabularne, nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, aleczasem miałam
wrażenie, jakby jeden akapit nijak się nie wiązał z następnym. Chętnie
bym porównała z oryginałem.
Tomasz Cromwell wg Hansa Holbeina |
Bohaterów drugoplanowych jest co niemiara, początkowo gubiłam się nieustannie i musiałam pomagać sobie zamieszczonym na początku spisem. Szybko jednak każda postać zaczyna wydawać się żywa, znajoma i sama wskakuje we właściwą rubryczkę pamięci. Trudno mi wręcz uwierzyć, że Hilary Mantel wcale nie znała swoich bohaterów i mogła się co do nich pomylić. Oni po prostu MUSIELI być tacy, jak na kartach książki. Cromwell zaś bardzo szybko przeszedł drogę od postaci, która (dotychczas) w całej tej tragicznej historii ani mnie ziębiła, ani grzała, do człowieka bliskiego, budzącego żywe emocje, współczucie, z którym żal się rozstawać.
Dramatis personae: Katarzyna Aragońska, Henryk VIII, Anna Boleyn
Jedyne co mi się nie podobało, to tłumaczenie tytułu. Wolf Hall to siedziba Seymourów, która nie odgrywa w tekście żadnej ważniejszej roli, akcja nie rozgrywa się w niej nawet przez chwilę. Jeśli chcemy interpretować "Wolf Hall" jako właśnie to konkretne miejsce, to wskazane byłoby raczej coś w stylu "W drodze do Wolf Hall". W pewien sposób wszystkie wydarzenia opisane w książce prowadzą czytelnika i jeszcze nieświadomych bohaterów do tego miejsca (co zresztą sugeruje zakończenie). Można odczytać tytuł metaforycznie, jako "gniazdo wilków", którym dwór angielski zaiste był, ale wówczas lepiej pasowałby - moim zdaniem - oryginalny "Wolf Hall", bez żadnych komnat. Trudno jednak zakładać, że każdy czytelnik zna angielski i sam sobie tytuł przetłumaczy.
Hilary Mantel
W komnatach Wolf Hall
tyt. oryg. Wolf Hall
Sonia Draga 2010