Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojna. Pokaż wszystkie posty

19 maja 2014

Żyłam cudzym życiem

I to nawet nie jednym, bo po przeczytaniu wspomnień Marii Czapskiej mam wrażenie, jakbym przeniosła się w czasie i wcieliła w kilka osób na raz. Wrażenie dziwne, ale książka cudowna.

"Europa w rodzinie" zaczęła się średnio, bo początek nie do końca mnie wciągnął. Autorka pochodzi z niezwykłej rodziny, bardzo rozgałęzionej, wielonarodowościowej i wielowyznaniowej. Swoje wspomnienia zaczyna od opowieści o najdawniejszych znanych przodkach, cofając się w czasie nawet do XVII w. Rzecz zrozumiała, jej wiedza o ludziach żyjących w tamtych czasach jest szczątkowa, oparta o zachowane w archiwach rodzinnych dokumenty. Przez pierwsze strony miałam więc wrażenie podróży szaloną kolejką z wesołego miasteczka - migały mi przed oczyma niezliczone nazwiska, nazwy miejsc i daty, w których nie mogłam się połapać. Tu i ówdzie natrafiłam na jakąś zapadającą w pamięć anegdotę, jak ta o pewnej pannie z rodziny, która się kochała w Chopinie (był jej nauczycielem muzyki), czy o guwernantce z Rosji, która jako mała dziewczynka uciekała z Moskwy przed armią Napoleona i na całe życie zapamiętała, że zostawiła w domu swoją ukochaną lalkę.


Kiedy Czapska dociera w opowieści do swoich dziadków tempo zwalnia, a od momentu, kiedy zaczęła opowiadać o swoich rodzicach nie mogłam się już oderwać. Pal licho tych wszystkich utytułowanych przodków, autorka jest mistrzynią opowiadania o codzienności i czytając miałam wrażenie, jakbym sama pod koniec XIX wieku zamieszkała w Przyłukach, z licznymi siostrami i dwoma braćmi, wymodlonymi przez rodziców, z niezywkle religijną matką, ukochaną nianią Babuśką i nauczycielkami. W drugiej części książki, pt. "Czas odmieniony", wraz z młodą Marią przeżywałam I wojnę światową, która pozbawiła Czapskich dotychczasowego domu. Wraz z nią i jej rodzeństwem, potomkami kosmopolitycznj rodziny, którzy wyrośli na gorących polskich patriotów, szukałam swojego miejsca w świecie.

We wstępie Adam Zagajewski pisze o Marii Czapskiej, że "Wskrzesza (...) na moment, na stronę lub pół, człowieka, który przeżył całe życie gdzieś pod Mińskiem i nie została po nim już nawet mogiła - ale który - żyjąc - było może indywidualnością, uśmiechał się w pewien sposób i miał niepowtarzalny sposób mówienia" (s. 5). Nie potrafię tego ująć lepiej. Bardzo mnie ostatnio ciągnie w kierunku literatury faktu, przeżycia bohaterów fikcyjnych interesują mnie coraz mniej. Swoją drogą - los potrafi być okrutny, o wiele bardziej niż jakikolwiek pisarz-sadysta. Tak wyrafinowanych tortur, jakie życie zafundowało niektórym bohaterom, nie potrafiłby wymyśleć nawet George R.R. Martin. Zagajewski pisze też o tym, że książka ta jest w pewnym sensie opowieścią o upadku rodu - a właściwie wielu arystokratycznych, kosmopolitycznych rodów. Ich potomkowie, przetrzebieni dwiema wojnami, musieli odnaleźć się na nowo w ponurej powojennej rzeczywistości (ponurej zwłaszcza dla tych, którzy znaleźli się za świeżą polską wschodnią granicą po pierwszej wojnie). Nawet ci, którzy mieli szczęście znaleźć się na zachodzie, często kończyli, umierając w nędzy i samotności. Przypomniał mi się "Lampart", który zaczynał się od szelestu sukien w wielkim domu i wąchaniem dojrzałych brzoskwiń, a kończył tylko pielęgnowaniem przykurzonych wspomnień.

Siłą opowieści Marii Czapskiej jest też jej niezwykła szczerość. Nie podbarwia, nie udaje, nie wybiela ani siebie, ani członków rodziny. Pisze na przykład o matce: "Z matką my, średnie, nie miałyśmy bliskiego kontaktu. Rodzice nieraz wyjeżdżali za granicę, w ostatnich latach życia mama chorowała, wyczerpana częstymi połogami; do jej pachnącego saloniku przychodziłyśmy na lekcje religii i rozchodziłyśmy się na dalsze lekcje." (s. 191). Przy całej miłości i szacunku do niej, autorka przyznaje, że śmierć ukochanej niani przeżyła o wiele boleśniej.
O ojcu: "Niczego nam ojciec nie odmawiał, zostawiał nam swobodę, przychylał się do życzeń naszych, pokrywał różne wydatki, pozwalał nam starszym, na rozjazdy - tyle że go prawie nigdy nie było w domu". (s. 230)
O babci: "Jej krótka choroba i cichy zgon nie zostawiły głębszego śladu w mojej pamięci ani żalu po jej zniknięciu (...). Niejedno w nas musiało ją razić, może niepokoić, ale nie występowała nigdy z żadną krytyką, żadnymi nawet upomnieniami, nigdy jej się też nie zwierzaliśmy; otoczona opieką i szacunkiem, była wyłączona z naszego życia, dążeń i pragnień." (s. 253)
Równie szczerze pisze o swoich porażkach - jej praca pielęgniarki wśród rannych żołnierzy trwała jeden dzień, nie radziłą sobie też jako kierowniczka schroniska dla młodzieży. Odważnie pisze o umieraniu - to temat, który jest obecnie życiowym tabu, bo udajemy, że wszyscy jesteśmy młodzi, piękni, nieśmiertelni. W czasach młodości pisarki umieranie (ten proces ukrywany teraz po szpitalach i hospicjach) było codziennością.

Pisze też o swoich pierwszych niewinnych odkryciach w sferze seksualności - panienki wychowywane we dworze były izolowane od wszelkich informacji na ten temat w sposób wręcz przerażający. Kiedy najstarsza siostra Marii zaszła w ciążę, wyjawiła młodszym siostrom, że dzieci nie znajduje się w kapuście, ale nosi pod sercem. Brzmiało to pięknie, ale dociekliwa Maria próbowała znaleźć odpowiedź na pytanie, jak się dzieciątko stamtąd wydostaje... Nam się to może wydawać zabawne, ale dla tego zdesperowanego dzieczęcia prawda skończyła się traumą.

O latach późniejszych, po zakonczeniu I wojny światowej, niewiele w tej książce, ale w dygresjach tu i ówdzie znajdzie się trochę informacji - dla mnie bardzo ciekawym wątkiem, była znajomość autorki z Januszem Korczakiem.

Wszystkim, którzy lubią literaturę wspomnieniową, bardzo gorąco polecam. Warto.

**************
Wydawnictwo Znak - któremu bardzo dziękuję za podarowanie mi tej pozycji - przygotowało dla czytelników mojego bloga specjalny rabat -35%, który znajdziecie TUTAJ

**************

Maria Czapska, Europa w rodzinie. Czas odmieniony, Wyd. Znak, Kraków 2014

21 lipca 2013

Małe dziecko, wielka historia



Nietypowa rodzinna saga i świetny przykład na to, że powieść o sekretach z przeszłości nie musi zawierać kufra pełnego starych listów odnalezionego na strychu oraz tabuna staruszków o słoniowej pamięci.

Opowiadanie czworga dzieci składa się na losy rodziny uwikłanej w wielką historię - losy obejmujące sześćdziesiąt lat i kilka państw. Podróż w czasie i przestrzeni - wstecz, od czasów współczesnych do drugiej wojny światowej, z Ameryki przez Izrael do Niemiec. W 2004 r. sześcioletni Sol, przekonany że jest geniuszem i pępkiem świata, udaje się w podróż do Monachium, żeby poznać siostrę swojej prababki. W 1982 r. sześcioletni Randall wyjeżdża z rodzicami do Hajfy, gdzie jego matka prowadzi badania, a on sam przeżywa pierwszy miłosny dramat. W 1962 r. sześcioletnia Sadie, wychowywana przez dziadków, tęskni do matki, ale zaspokojenie tej tęsknoty nie przyniesie jej ukojenia. W 1944 i 1945 r., w ogarniętych szałem wojennym Niemczech, sześcioletnia Kristina dostaje nowego braciszka, ale traci własną tożsamość. Wszystkie dzieci naznaczone są znamieniem fizycznym - dziedziczoną myszką, ale także innym, nienamacalnym znamieniem, z którego nie zdają sobie sprawy, rodzinnym sekretem.

Bardzo dobra powieść, od której trudno było mi się oderwać i która, na szczęście, nie przynosi rozczarowania swoim rozwiązaniem, co niestety zdarza się zbyt często w powieściach o "trupach z szafy". Można się tylko przyczepić do języka - bardzo ładnego, ale dziwnie niekonsekwentnego. Narratorami są sześciolatki, ale ich język, a niekiedy i sposób rozumowania, bywa zbyt dojrzały - stylizacja języka często polega tylko na braku przecinków. Nie odebrało mi to jednak przyjemności z lektury (i chyba nie tylko mnie, bo książka była finalistką Orange Prize 2008).

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Dwie Siostry za możliwość przeczytania tej powieści.

Nancy Huston
Znamię
tyt. oryg. Lignes de faille
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2008

17 maja 2013

Piękna podróż przez czas i przestrzeń

Udało mi się tydzień temu dodać wpis-widmo, bardzo Was przepraszam. Nie było moim celem zaintrygowanie czytelników taką tajemniczą formą - samego tytułu bez treści poniżej. Tak się jakoś ostatnio zdarza, że kiedy zabieram się za coś w złudnym przekonaniu, że dziecię śpi i mogę zjeść/wziąć prysznic/wypić coś gorącego/napisać notkę na blogu, Eliza wyczuwa to i natychmiast otwiera oczy, a potem otwiera też paszczę i wydaje głos... I nie daje zbyt szybko kolejnej szansy ;)

A miało być o tym:

Okładka nie najgorsza, bo do treści pasująca, ale moim zdaniem  niewystarczająco piękna, jak na tak uroczą treść. Wcześniej nie miałam przyjemności z panią Brooks, a przyjemność jest to niewątpliwa i powiadam Wam, że warto. Ja zamierzam sięgnąć po kolejne jej książki. Rzadka sztuka napisać powieść, która będzie jednocześnie łatwa w czytaniu, niezwykle wciągająca i do tego głęboko satysfakcjonująca. Odłożyłam ją po przewróceniu ostatniej strony z przekonaniem, że odbyłam podróż, w którą warto się było wybrać.

Pisarka zabiera czytelnika na wyprawę przez wieki, śladami tajemniczej Księgi - a kiedy mówię "śladami", mam dokładnie to na myśli. Ilustrowana hagada, stara księga żydowska, nosi na sobie ślady poprzednich właścicieli, a nawet samych twórców - tu plamka, tam włosek - a główna bohaterka powieści, Hanna, próbuje z nich odczytać jej dzieje. Nie do końca się to jej udaje, bo może korzystać tylko z pomocy naukowych, a nawet najnowocześniejsze badania DNA włosa całej prawdy nie powiedzą. Za to czytelnik, nieograniczony przez czas i przestrzeń, zostaje przez Autorkę zabrany w szaloną podróż przez pół tysiąca lat - od współczesności, przez ogarnięte wojną Sarajewo, XIX-wieczny Wiedeń, XVII-wieczną Wenecję, dalej i dalej w przeszłość aż do momentu powstania księgi. Jednocześnie jest to podróż po kulturach i wyzwaniach, bo w historii żydowskiej księgi wplątani byli nie tylko Żydzi - chrześcijanie oraz muzułmanie odegrali bardzo ważne role.

Nie spodziewajcie się sensacji w stylu "Kodu Leonardo da Vinci", nie ma tu żadnych pościgów ani wyrafinowanych zbrodni, dużo za to ludzkich dramatów, bo kolejni opiekunowie Księgi lekko nie mieli.Tu wojna, tam wojna, a na okrasę prześladowania religijne... Dużo zwykłego ludzkiego okrucieństwa, równie dużo - bohaterstwa. Polecam.


15 marca 2013

Gdzie wszyscy się biją, czytelnik korzysta

Sagę Martina poznaję w dziwnie pokręcony sposób. Najpierw przeczytałam pierwszy tom, "Grę o tron" (o czym pisałam TU) - podobało mi się bardzo, ale nie aż tak bardzo, jak miałam nadzieje po wszystkich zachwytach na blogach. Potem obejrzałam pierwszy sezon serialu i zachwytu sama doznałam oraz zostałam nieuleczalną fanką (wrażenia TU). Ekranizacja, bardzo wierna powieści, w jakiś sposób uzupełniła to, czego mi w oryginale zabrakło, uwiarygadniając dla mnie całą historię. zwykle to się nie zdarza, bo jednak zawsze książka jest dla mnie ważniejsza niż film.

Będąc pod wielkim wpływem pierwszego sezonu, nie potrafiłam się powstrzymać i od razu obejrzałam drugi, ekranizację "Starcia królów" - który ugruntował mój zachwyt. Ale po drugi tom powieści sięgnęłam dopiero teraz, kiedy na horyzoncie majaczy się już sezon trzeci. Dziwna taka przeplatanka mi wychodzi i prawie możecie robić zakłady, czy zdążę/zechcę przeczytać trzeci tom przed wejściem na ekrany trzeciego sezonu. Ja sama nie wiem.

I nie wiem, czemu nie wiem, bo drugi tom książkowy podobał mi się szalenie, bardziej niż pierwszy - mimo że całą akcję znałam już z serialu (zdumiewająco wiernego). A może właśnie dlatego. Nie potrafię w tym przypadku odebrać dzieła książkowego jako zupełnie odrębnego od ekranizacji. Wszyscy bohaterowie mają dla mnie twarze aktorów filmowych - nie chcę i nie próbuję wyobrażać ich sobie inaczej. Dochodzi do takich paradoksów, że szalonym smutkiem napełnia mnie (uwaga, mały spoilerek) wątek zmiany fizjonomii przez Jaqena H'ghara, bo mimo że pomysł rewelacyjny, to ja miałam słabość do aktora, który grał "pierwszą wersję", Toma Wlaschihę.

Streszczenie sobie daruję - ogólnie można powiedzieć, że wszyscy się tłuką o opustoszały po śmierci króla Roberta tron, ale taki skrót fabuły nie oddaje nawet procenta jej uroku, a gdybym chciała opisać wszystkie wątki, stworzyłabym druga sagę. Zresztą, większość czytała/oglądała przede mną, a ci, którzy się jeszcze uchowali, powinni natychmiast wyłączyć internet i biec z książką na fotel...

21 listopada 2012

Osobliwy dom pani Peregrine

No, to sobie pomarudziłam w poprzednim wpisie, ze mnie żadna książka nie wciąga, a teraz pora to odszczekać. Zaczęłam czytać "Osobliwy dom..." jeszcze przedwczoraj. Wczoraj czytałam w nocy dopóki udało mi się utrzymać oczy otwarte. Skończyłam dziś po śniadaniu.

Nie jest to może absolutny ideał i wzór powieści, ale co z tego. Świetnie się czyta, pomysł jest "osobliwy" i frapujący, a akcja spełnia oczekiwania. Mocną stroną książki jest też jej nastrój. Stary odosobniony dom, skalista walijska wyspa, tajemnice z przeszłości, które powoli wychodzą na jaw... To jeden z niewielu przypadków, kiedy książkę wybrałam po okładce. Znalazłam ją na amerykańskim Amazonie i zafascynowało mnie zdjęcie na okładce (takie samo jak w wydaniu polskim), a w dodatku okazało się, że również treść ilustrowana jest podobnymi fotografiami. Po prostu MUSIAŁAM ją mieć, ale "mienie" nie oznacza czytania, więc powieść odleżała swoje w kątku. Dopiero ostatnio odkryłam, że właśnie ukazał się polski przekład, który reklamowany jest świetnym trailerem i doszłam do wniosku, ze książka zdecydowanie dojrzała do czytania.

Czytałam oryginał i jeśli ktoś lubi czytać po angielsku, to polecam, bardzo przystępny język. Fabuły nie będę Wam streszczać, lepiej obejrzyjcie zwiastun, bo świetnie oddaje klimat i zdradza tylko tyle, ile trzeba:


Miarą jakości książki niech będzie to, że dopiero po przewróceniu ostatniej strony uświadomiłam sobie, że w sumie jest to chyba literatura adresowana do młodzieży... W ogóle śmieszna rzecz zdarzyła się gdzieś w połowie czytania. Autor poprowadził akcję w taki sposób, że nie mogłam się domyślić, jak z tego wybrnie. Wydawało się, że będzie musiał po prostu skończyć w połowie i zawrócić swojego bohatera do domu, pokonanego w starciu z tajemnicą. Kiedy już wiedziałam, co się święci, stwierdziłam "o nie, ja nie lubię takich rozwiązań, to mi się nie będzie podobać...". Po czym nie mogłam się oderwać od czytania. Nadal nie lubię "takich rozwiązań" (nie zdradzę jakich, chyba że na uszko), ale Autor widać lubi i poprowadził akcję tak, że i ja musiałam ją polubić.

Oczywiście, są pewne minusy. Jest to pierwszy tom cyklu - prawdopodobnie, bo dalsze na razie nie powstały (w ogóle jest to powieściowy debiut Autora i jako taki naprawdę udany). Minus za to, bo zostałam porzucona na ostatniej stronie z nierozwiązaną zagadką. A do tego - czy naprawdę autorzy nie są w stanie zmieścić fabuły w jednej książce, czy jest to zagranie czysto marketingowe? Zasadniczo nie mam nic przeciwko cyklom, nawet pisanym dla pieniędzy, może tylko to, że jest ich ostatnio dziwnie dużo i że po świetnym pierwszym tomie poziom kolejnych stacza się po równi pochyłej. Mam jednak nadzieję, że to nie będzie ten przypadek.

O drugim minusie nie napiszę za dużo, żeby nie zdradzać fabuły. Tylko to, że na problemach z czasem wykładają się nawet fizycy kwantowi, więc nic dziwnego, że i teorie Riggsa mają sporo luk. Ale po krótkim namyśle postanowiłam nie analizować ich zbyt głęboko, tylko przyjąć do wiadomości i dalej bawić się dobrze.

W Stanach książka spotkała się z wyjątkowo entuzjastycznym przyjęciem, utrzymując się przez ponad 60 tygodni na liście bestsellerów literatury młodzieżowej. Mimo tego i mimo moich zachwytów nie wszystkim się musi podobać. Na pewno poleciłabym fanom "młodzieżówek" Zafona (chociaż moim zdaniem ta książka jest od nich lepsza) i wszystkich cyklów młodzieżowych, które mieszają rzeczywistość z fantazją.

Osobliwy dom pani Peregrine / Miss Peregrine's Home for Peculiar Children, Ransom Riggs, Media Rodzina 2012

19 lipca 2012

Strasznie, boleśnie i niesamowicie trudno

Rany, jak mi się ciężko czytało tę książkę. Musiałam ją sobie dawkować, bo na raz to by było automaltretowanie. Masochizm znaczy. Wiem, że temat tragedii z 11 września łatwy nie jest, nie spodziewałam się rozrywkowej historii, ale autor dołożył gratis II wojnę światową z przerażającym opisem bombardowania Drezna i dziw, że nie mam jeszcze koszmarów po nocach.

Jonathan Safran Foer
Strasznie głośno, niesamowicie blisko
Extremely Loud and Incredibly Close
WAB 2007

Oskar Schell ma 9 lat, ale nie jest zwykłym dzieckiem.  Zaprojektował gugolpleks wynalazków, o jakich dorosłym nawet się nie śniło, wytwarza zindywidualizowane bransoletki i pisuje do Stephena Hawkinga (i nie tylko).
Oskar Shell ma matkę, która ma przyjaciela - Rona, i ukochaną babcię. Nie ma dziadka, bo ten porzucił swoją żonę, kiedy zaszła w ciążę. Nie ma ojca. Ale miał - najlepszego, jakiego można sobie wymarzyć. Ojciec Oskara zginął w World Trade Center.

Banałem byłoby napisać, że Oskar nie może się z jego śmiercią pogodzić. Kto by mógł? Chłopiec stawia sobie bardzo niedziecięce pytania: jak to możliwe, żeby powiedzieć komuś bajkę, pójść spać, wyjść rano do pracy i już nigdy nie wrócić. Gardzi swoim psychoterapeutą, który zadaje mu pytania w stylu: co dobrego wynikło ze śmierci ojca (co dobrego? nic dobrego). Drapie się do krwi. Ukrywa przed matką pewien bolesny sekret.

Pewnego dnia odkrywa w pokoju ojca kopertę z tajemniczym kluczem. Na kopercie jest tylko jedno słowo "Black". Aby rozwiązać zagadkę ( i przez chwilę pobyć blisko taty), Oskar podejmuje się karkołomnego zadania - zamierza odwiedzić wszystkich nowojorczyków o nazwisku Black (ich liczba go nie zraża, choć oczywiście liczy się z tym, że zajmie mu to mnóstwo czasu), żeby zapytać ich o klucz (i ojca)...

Równocześnie poznajemy historię dziadków Oskara, pochodzących z Niemiec, na których bolesne piętno odcisnęła druga wojna światowa.

Bardzo podobała mi się historia Oskara, sposób przedstawienia tego bohatera, jego myśli - to postać jednocześnie bardzo dziecinna i zaskakująco dojrzała (dorośli wcale nie podejrzewają, jakie myśli kłębią się w jego głowie). Nieco mniej wciągnęła mnie historia jego dziadków. Jeśli chodzi o moje gusta literackie, to są one proste - lubię dobre proste historie. Nie przepadam za literackimi eksperymentami. Foer pisze w bardzo nietypowy sposób. W historii dziadków zdarzało się czasem jedno zdanie na stronie, czasem zdjęcie zastępujące tekst, czasem kompletnie nieczytelne, zamazane litery. Opowieść ma postać listów do syna i do wnuka, często jest to rodzaj strumienia świadomości, który trzeba przefiltrować, żeby wyciągnąć informacje, które uzupełniają pozostałe relacje. Łączyło się to wszystko spójnie z treścią, ale trochę mi się wzrok ślizgał i podejrzewam, że ta część historii poruszyłaby mnie bardziej, gdyby była opowiedziana w prostszy sposób. Wstrząsającym historiom wystarcza minimum środków, a ich nadmiar czasem rozmywa sens.

Polecam powieść, warto, zwłaszcza dla historii Oskara. Bardzo jestem ciekawa ekranizacji.

Jonathan Safran Foer  ma 35 lat i na koncie trzy poruszające książki. Oprócz "Strasznie głośno..." także "Wszystko jest iluminacją", której nie czytałam, ale oglądałam jej ekranizację  i bardzo mi się podobała. Ta powieść także nie jest napisana w "zwykły" sposób, bo narrator jest Ukraińcem i mówi dość szczególnym angielskim... Trzecia książka "Eating animals" ma się ukazać w tym roku w Polsce (może już się ukazała?) pt. "Jedzenie zwierząt" - nazwa wskazuje sama, o czym mowa (autor jest wegetarianinem niemal od dziecka).
Z ciekawostek - babka Foera jest polską Żydówką, przeżyła Holocaust. Żona, Nicole Krauss, także jest pisarką.

11 czerwca 2012

Los szyty na miarę

Świetna książka, sześćset stron od których nie można się oderwać.

I niech Was nie zwiedzie zapowiedź z okładki, jak zwykle ni w pięć, ni w jedenaście: Tajna miłość w czasach nienawiści, nędzy i zdrady. Jaka znów tajna miłość? Czy redaktorzy w ogóle czytali tę powieść? Miłość, może i nawet tajna, jest, ale na bardzo dalekim planie. Na pierwszym są zamotane losy Siry Quiroga, na drugim nie mniej poplątane dzieje Hiszpanii w latach 30. XX wieku.

Sira, córka niezamożnej krawcowej, mogła wieść całkiem zwyczajne życie. Mogła poślubić swego narzeczonego Ignacia, spokojnego, dobrego, choć może nieco nudnego mężczyznę, urodzić dzieci i dbać o wiązanie końca z końcem, starając się przetrwać burzę hiszpańskiej wojny domowej. Los chciał inaczej. Nie dał jej zaznać spokoju, w zamian oferując jednak sporo emocji. Rzucił z Madrytu do Tetuanu w Maroku, z powrotem do Madrytu, a potem do Lizbony. Postawił jej na drodze pewnego uwodzicielskiego oszusta i angielską kochankę wysokiego komisarza w Maroku, uwikłał w szpiegowską aferę i w intratny, lecz niebezpieczny (sic!) krawiecki biznes. Nie pozwolił jej się nudzić ani przez chwilę. Czytelnikowi też nie.

Powieść na przykładzie losów Siry doskonale opisuje dzieje hiszpańskiej wojny domowej i losy kraju podczas drugiej wojny światowej. Kiedy nagle na czoło powieści zaczęli wysuwać się politycy, zresztą prawdziwe postaci tamtych czasów, pomyślałam sobie "o nie, tak się dobrze zaczęło, a teraz będą przynudzać". Nic podobnego. Dzieje polityki czyta się jak najlepszą sensację, nie tylko dlatego, ze to były ciekawe czasy, ale także dzięki umiejętnej narracji pisarki.

Mogłabym wysunąć jeden zarzut - Sira miała zbyt wielkie szczęście, za często wychodziła z różnych sytuacji bez szwanku. Ale nie będę się czepiać, bo trzymałam za nią kciuki przez bite sześćset stron. Więc musiało się jej udawać ;) A i tak ją przecież los nieźle poobijał. Duży plus za zakończenie oraz za przesłanie - losy państw często zależą od małych, nieznanych, zapomnianych ludzi, którzy nikną w tle wielkiej polityki i nikt o nich później nie pamięta.

Bardzo dobra książka, gorąco polecam.

Tetuan lat 30. XX w.

Madryt lat 30. XX w.
Źródło zdjęć - dla znających hiszpański jest to też fascynujące źródło informacji o tym, co w książce było prawdą, a co fikcją, zdjęć miejsc akcji i bohaterów.

Maria Duenas
Krawcowa z Madrytu
El tiempo entre costuras
Świat Ksiażki 2011
ss. 600

24 maja 2012

Dwa razy pas


Ostatnio dwa razy poddałam się, czytając książkę, którą obiektywnie określiłabym jako dobrą.

Uwielbiam Pereza Reverte za "Klub Dumas" i "Szachownicę flamandzką". Bardzo lubię za "Fechmistrza", "Ostatnią bitwę Templariusza" i "Cmentarzysko bezimiennych statków". Z zainteresowaniem przeczytałam "Terytoriów Komanczów" i "Batalistę" oraz dwa pierwsze tomy "Kapitana Alatriste". Na trzecim - "Słońce nad Bredą" - poległam, bo był w całości opisem działań batalistycznych, i potem już nie kontynuowałam serii. Mimo tego alatristowego potknięcia uważam Pereza Reverte za świetnego pisarza i  naprawdę wyczekiwałam z nadzieją lektury "Oblężenia". Niestety, po 200 stronach definitywnie padłam w tej francusko-hiszpańskiej bitwie.

Powieść ma sporo drobiazgowo opisywanych wątków. Głównym bohaterem jest hiszpańskie miasto Kadyks, leżące na półwyspie, oblegane przez Francuzów (wojny napoleońskie). Zamknięci w jego obrębie mieszkańcy, od czasu do czasu bombardowani pociskami, które na ogół nie dolatują do celu, starają się prowadzić normalne życie. Mamy tu zagadkę kryminalną - morderstwa popełniane na młodych dziewczętach i ponurego komisarza Tizona, który stara się znaleźć sprawcę. Mamy ładną i inteligentną bohaterkę (kobiety u Pereza są zawsze bystre), Lolitę Palmę, stojącą na czele firmy handlowej, oraz korsarza Pepe Lobo i nieśmiało kiełkujący wątek romansowy. Mamy też francuskiego szpiega i francuskiego artylerzystę, kapitana Desfosseux. Realia historycznie oddane są bardzo dokładnie - wydaje mi się wręcz niemożliwe, że opisuje je człowiek, który żyje współcześnie.

Wszystko to brzmi bardzo dobrze, ale ma jedna podstawową wadę - jest nieziemsko nudne. Naprawdę nie czytuję wyłącznie książek o wartkiej akcji obfitującej w niespodzianki, czasem lubię sobie leniwie płynąć z fabułą, ale jeśli ktoś pisze o morderstwach i piratach, a ja brnę przez to w pocie czoła, to chyba coś jest nie tak. Przy stronie z numerkiem 200 (jeszcze ponad 2 x tyle zostało przede mną) pomyślałam sobie, że nic nie obchodzi mnie los bohaterów i jeśli francuskie bomby zrównają Kadyks z ziemią, to nie odczuję nawet drgnienia żalu. A skoro tak, to chyba nie ma sensu kontynuować.

Polecam nie kierować się moimi subiektywnymi odczuciami i przekonać się osobiście. Sama może kiedyś powrócę do lektury, kiedy będę miała dużo czasu i wolniejsze tempo życia. Prawdopodobnie na emeryturze.

***************

Właściwie moje zarzuty wobec "Pokoju z widokiem" będą bardzo podobne. Nuda i brak zainteresowania losem bohaterów. Poległam jednak znacznie szybciej, bo w ogóle nie przepadam za romansami, a nudne romanse to już okrutna kara.

Klimatyczna powieść, dziejąca się na początku XX w. wśród brytyjskich turystów we Włoszech. Dobrze oddana atmosfera pensjonatu, karykaturalne portrety drugoplanowych bohaterów, niepokojący urok Florencji. Główna bohaterka, młodziutka Angielka z dobrego domu, Lucy Honeychurch, przybywa tu wraz ze starszą i nudną kuzynką Charlottą. W pensjonacie poznają dwóch panów Emerson, ojca i syna, których zachowanie - na bakier z konwenansami - nie wzbudza sympatii pozostałych gości. Wbrew sobie Lucy odkrywa, że niebanalny George Emerson potrafi wprawić jej serce w drżenie.


Zarzut podstawowy - Lucy jest nijaka. Może autor mężczyzna nie potrafił wczuć się w psychikę kobiety albo taką właśnie chciał ją uczynić. Na mnie jednak zupełnie nie robiła wrażenia żywej istoty. Pod wpływem Georga zaczynają budzić się w niej jakieś ciekawsze instynkty, ale mnie nie zaciekawiły na tyle, żeby kontynuować przygodę.


Polecam zainteresowanym, a sama zamierzam jeszcze dać szansę temu pisarzowi.

13 maja 2012

Malżeństwo po afgańsku


Afganistan to ten dziwny kraj, o którym do lat 90. w Europie nie było słychać, a od tamtych czasów - słyszał o nim każdy. Moje pierwsze wspomnienie związane z Afganistanem to informacja o zburzeniu  przez talibów gigantycznych, zabytkowych posągów Buddy. Bardzo było mi ich wtedy żal. Ale o życiu zwykłych obywateli tego kraju nie myślałam. Teraz, po lekturze "Tysiąca wspaniałych słońc" czuję się trochę tak, jakbym tam wówczas była.

Scena, która najmocniej mną wstrząsnęła w tej powieści, to narodziny Zajmala. Dziecko ułożyło się pośladkowo, Lajla nie może urodzić silami natury. W szpitalu strażnik odmawia wpuszczenia jej, bo to szpital tylko dla mężczyzn. Podobnie jak dwa najbliższe w okolicy. Zostaje odesłana do jedynego szpitala dla kobiet, koszmarnie zatłoczonego, w którym musi ustawić się na końcu oczekujących, bo każdy przypadek jest równie pilny, a lekarki są... dwie. Kiedy w końcu dociera na salę operacyjną, lekarki przystępują do  cesarskiego cięcia. Bez środków znieczulających, bo ich nie ma. Jeżeli w ogóle pojawiają się jakieś leki, kierowane są do szpitali dla mężczyzn. Przygotowując się do zabiegu, lekarka mówi - "talibowie wymagają, żebyśmy operowały w burkach".

W tym momencie straciłam resztkę szacunku dla talibów. Od tej pory zamykam się na tłumaczenia o zrozumieniu dla różnych kultur, religii, obyczajów. "Talibowie" to synonim "mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet".

Czytałam już "Chłopca z latawcem" Hosseiniego, więc wiedziałam, czego można się po tym autorze spodziewać. Nie uważam go za wybitnego literata, ale trzeba przyznać, że jest świetnym "opowiadaczem". Wciąga w wykreowany świat za pomocą jednego zdania, sprawia, że czytelnik błyskawicznie utożsamia się z bohaterami, pozornie tak odmiennymi kulturowo, że aż niezrozumiałymi. Tym razem też tak było. Od pierwszej strony zatopiłam się w historii Mariam, harimi, nieślubnej córki pewnego afgańskiego biznesmena, która samym swym istnieniem hańbiła swego rodzica (choć przecież nie miała żadnego wpływu na to, że pomimo posiadania kilku żon tatuś uwiódł służąca, czego była skutkiem). Szybko (jako 15-latka) została wydana za mąż, za szewca Raszida, wdowca kilkakrotnie od siebie starszego  i wywieziona przez męża do Kabulu.

Smutne życie niewykształconej dziewczyny ze wsi, całkowicie zależnej od brutalnego męża, bez szans na oswobodzenie, jest już wyjątkowo przygnębiające. Do tego jednak dochodzą przemiany polityczne w Afganistanie, które rozgrywają się w tle. Powieść przedstawia ćwierć wieku historii tego kraju - od sowietów i komunistów, przez mudżahedinów, talibów, aż po Amerykanów. Burza przemian niszczy życie tysięcy ludzi. Między innymi odbiera wszystkich bliskich młodziutkiej, 14-letniej Lajli, która nagle znajduje się na łasce niemal nieznanego sąsiada, Raszida, i jego milczącej, ukrytej pod burką żony, Mariam. Raszid uznaje, że śliczna Lajla będzie doskonałą drugą żoną...

Mariam i Lajli doskonale obrazują dwa oblicza Afganistanu. Mariam reprezentuje kraj spoza Kabulu, bardzo konserwatywny, rządzony dawnym obyczajem. Lajla pochodzi z liberalnego świata stolicy. Choć tu także dziewczynki bywają wydawane przez rodziców za mąż wbrew swej woli, to przecież jest też wiele kobiet, które studiują, pracują na wysokich stanowiskach, mają prawo jazdy, prowadzą zwykłe - w oczach Europejczyka - życie. Konserwatywna fala zalewa jednak tę enklawę wolności, uderzając przede wszystkim w kobiety, którym talibowie całkowicie odbierają człowieczeństwo.

Rzadko czytuję lektury z gatunków "ciężkie życie kobiet na świecie" i "przemoc w rodzinie". Wiem, że ta przemoc istnieje, wiem jak wygląda, ale nie lubuję się w czytaniu jej opisów. Podobnie jest z losem kobiet - wystarczająco już dużo słyszałam na ten temat. Dobrze jednak od czasu do czasu "potrząsnąć" sobą, wyrwać się z własnego przyjemnego ogródka, nie po to, żeby się zachwycać, jak nam się przyjemnie żyje, ale żeby się zastanowić, co zrobić, żeby zapobiec kolejnym takim sytuacjom. Przy lekturze nie mogłam znaleźć odpowiedzi na pytanie: jak świat mógł na to pozwolić...

6 kwietnia 2012

Irlandzki melodramat

Nigdy bym dobrowolnie nie sięgnęła po dzieło z tak przeraźliwie harlequinowata okladką, gdybym wcześniej nie czytała kilku bardzo zachęcających recenzji na blogach. W recenzjach zresztą podkreślano, że okładka ma się nijak do treści. I rzeczywiście, wyjątkowo nietrafiona. Może wydawca chciał bardzo podkreślić, że to książka dla kobiet? Najbardziej rozbraja mnie ten czerwony bucik... Aluzja do Kopciuszka czy co?

Sebastian Barry
Tajny dziennik
The Secret Scripture
Albatros 2011

Książka należy do gatunku "tajemnica z przeszłości, do której ktoś się po latach dogrzebuje" - bardzo przeze mnie lubianego, przynajmniej teoretycznie. W praktyce od dawna nie trafiłam na żadną pozycję tego typu, która by mi się podobała. Powieści Kate Morton były zaledwie znośne, "Dom sióstr" Charlotte Link to zupełna porażka, resztę litościwie przemilczę. Na ich tle jednak "Tajny dziennik" wypada może nie rewelacyjnie, ale całkiem nieźle. Przeczytałam z zaciekawieniem, lekko zgrzytając zębami dopiero w drugiej połowie.


Akcja rozgrywa się w Irlandii, rozpoczyna na początku XXI w., a potem cofa. W związku z rozbiórką starego szpitala psychiatrycznego personel musi zadecydować, czy umieszczeni w nim pacjenci na pewno muszą być poddani leczeniu - w nowym budynku szpitalnym nie ma aż tylu miejsc. Dr Grene najbardziej zainteresowany jest około stuletnią staruszką, Roseanne McNulty. Kobieta spędziła w ośrodku chyba połowę swojego życia - a może więcej - i nikt już nie pamięta jak i dlaczego się tam znalazła. Psychiatra próbuje dokopać się prawdy, zapisując swoje odkrycia w dzienniku. Nie wie, że Roseanne także potajemnie spisuje dziennik swojego życia. Czytelnik może śledzić oba, naprzemiennie. W pewnym momencie relacje zaczynają być rozbieżne - czyżby Roseanne kłamała w swych zapiskach? A może doktorowi ktoś podał fałszywe informacje?


Zaliczam na plus - miękki, melodyjny język, widać, że pisarz potrafi się nim posługiwać, o grafomanię go z pewnością nie oskarżę. Losy bohaterów zostały umiejętnie splecione z krwawą historią Irlandii pierwszej połowy XX w. i poddane niszczycielskiej sile ówczesnej katolickiej obyczajowości - akcja jest mocno osadzona w Irlandii, nie jest to tylko przypadkowa scenografia. Do pełni szczęścia niestety sporo mi zabrakło. Akcja toczy się wooooooolnoooooo... Żółwia narracja stuletniej staruszce nawet pasuje, ale dla równowagi mógł Autor dodać nieco werwy doktorkowi. Niestety, dr Grene jest bardziej ślamazarny od Roseanne i od połowy książka zaczyna się ciągnąć jak guma do żucia. W dodatku Barry lubi skręcać na melodramatyczne tory, a ja od łzawych tonów dostaję wysypki. Największym minusem jest jednak zakończenie - do bólu hollywoodzkie. Było tak oczywiste, że domyśliłam się go w połowie książki i tylko miałam nadzieję, że mnie Autor zaskoczy. Niestety. Przyjemne czytadło, ale żeby je nominować do Bookera? Really? 

Podsumowując, przeczytałam z zainteresowaniem, skończyłam bez żalu, pojutrze zapomnę.W ogóle zauważyłam, że jakoś mi irlandzkie książki nie podchodzą, nie wiem czemu. Polecam sympatykom powieści tego typu, a także tym, którzy lubią książki Kate Morton oraz "Dom sióstr" - wiem, że wielu się podobały, niestety ze mną są niekompatybilne ;)

Ciekawostka - Barry napisał także powieść "The whereabouts of Eneas McNulty" - a ów Eneas jest jednym z bohaterów "Tajnego dziennika", pojawiającym się epizodycznie, ale ważnym.

25 stycznia 2012

Gdzie jest Brian?

Dlaczego w brutalny sposób zabito młodą Amy Mills, opiekunkę do dziecka?
Dlaczego w wąwozie odnaleziono ciało starszej pani?
Dlaczego przystojny interesujący mężczyzna oświadcza się Gwen, kobiecie zupełnie nijakiej, której najwyraźniej nie kocha?
Co stało się z małym Brianem Sommervillem?

Akcja rozgrywa się w Anglii, na dwóch płaszczyznach czasowych.
Współcześnie, komisarz Valerie Almond musi rozwikłać zagadkę dwóch morderstw - młodej studentki i starszej pani. Czy coś je łączy, poza podobnym sposobem popełnienia zbrodni?
Siedemdziesiąt lat wcześniej, w czasie II wojny światowej, 11-letnia Fiona zostaje ewakuowana z bombardowanego Londynu i trafia na uroczą farmę. Omyłkowo jednak, wraz z nią zamieszkuje tam mały niedorozwinięty chłopiec, tytułowe drugie dziecko, sierota, o którym nikt nie pamięta. Po pewnym czasie Fiona wraca do matki, a Brian zostaje - ale po kilku latach słuch po nim ginie...

Marne doświadczenia z "Domem sióstr" nie zraziły mnie do Charlotte Link, bo dwa jej kryminały, które czytałam wcześniej, bardzo mi się podobały ("Przerwane milczenie" i "Ostatni ślad"). Niestety "Drugie dziecko" jakoś mnie nie zachwyciło. Nie było złe, przyzwoity kryminał i historia rodzinnych tajemnic, ale obyło się bez fajerwerków. To, co najmocniej mnie zirytowało, to zauważalny już schematyzm - odgadnięcie winnego było banalnie proste, jeśli czytało się poprzednie kryminały. Nie napiszę dlaczego, bo nie chcę psuć niespodzianki tym, którzy jednak gotowi są przeczytać książkę. Nie chcę jednoznacznie zniechęcać do lektury, bo w sumie czytało się dobrze, postaci są wielowymiarowe i z solidną psychologiczną podbudową (jak zwykle u Link), historia raczej wiarygodna, więc wielbicielom pisarki powinno się spodobać. Mnie zabrakło świeżości, ale oceniam ją, powiedzmy, na jakieś 4/6.

A propos ACTA powiem tylko tyle: książkę pożyczyłam od koleżanki, więc za nią nie zapłaciłam - można uznać, że przeczytałam ją nielegalnie. Nie wiem, czy to już nie podpada pod jakiś paragraf...

15 kwietnia 2011

Niňos de guerra

Tak mnie ta książka zaskoczyła, że aż mam problem z ubraniem myśli w słowa.

Historia, którą przedstawia, dotyczy zjawiska "niňos de guerra", czyli dzieci, które w czasie wojny domowej w Hiszpanii, zostały wysłane poza granice kraju z dala od działań wojennych, ale i od rodzin. Dwie siostry, 12-letnia Harmonia i 6-letnia Rosa, to córki komunistycznych bojowników. Rodzice przed udaniem się na pole walki oddają dzieci do sierocińca (tymczasowo). Kiedy konflikt przybiera na sile, dziewczynki wraz z resztą dzieci z sierocińca zostają wysłane do Związku Sowieckiego. Tam żyją w domu dziecka, tęskniąc, ale powoli się aklimatyzując. Po rewolucji przychodzi druga wojna światowa, a po niej zimna wojna i hiszpańscy rodzice z "bloku zachodniego" wydają się być już na zawsze rozdzieleni ze swoimi dziećmi, jednak nie tracą nadziei na połączenie.

Temat bardzo mnie zainteresował, wcześniej nie zetknęłam się w ogóle z informacją o takiej dziecięcej emigracji. Uwielbiam książki pisane z punktu widzenia dziecka. Czytało się ją doskonale. Wydawałoby się więc, ze ocena powinna być entuzjastyczna. Odczuwam jednak potrzebę przyczepienia się.

Z jednej strony mamy wojnę, dramatyczne rozbicie rodziny, traumę dzieci, wywózkę do dalekiego kraju o zupełnie innej kulturze i obyczajach, o języku nie wspominając, represje, śmierć itp., itd. Z drugiej - losy bohaterów są zadziwiająco bezproblemowe, zamiast traumy jest raczej nastrój melancholijno-nostalgiczny, a happy end (w zakresie prawdopodobieństwa, na szczęście) wyskakuje z każdej strony. Brak opisu realiów historycznych, przez co o życiu codziennym hiszpańskich dzieci w Rosji nie dowiedziałam się wiele. Powieść jest króciutka, przeczytałam ją w godzinę, a streszcza praktycznie całe życie dziewczynek, więc nic dziwnego, że raczej prześlizguje się po najważniejszych wydarzeniach niż w nie zagłębia. Zaczęłam się jednak zastanawiać, jaki właściwie cel przyświecał Autorce przy pisaniu, co chciała w ten sposób przekazać i odpowiedzi póki co nie odnalazłam. Może inspirowała się swoimi lub cudzymi wspomnieniami?

Przy tym wszystkim jednak podkreślam, że naprawdę doskonale się tę książkę czytało i nabrałam ogromnej ochoty na kolejne lektury autorstwa Mariny Mayoral. Operuje ślicznym subtelnym językiem, doskonale - w oszczędnych słowach - odmalowuje charaktery i uczucia. Lektura zostawiła mnie w bardzo spokojnym i pogodnym nastroju. Trochę mi się chwilami kojarzyła z filmem "Zaczarowane baletki" (książki niestety nie czytałam), też opowiadającym o dziewczynkach, które muszę odnaleźć własną drogę.

Polecam.

26 marca 2011

Najdziwniejszy oddział w Świecie Dysku

To najsmutniejsza książka Pratchetta, jaką dotąd czytałam. Tak, tak, wiem - Pratchett to wesołek, jakże by on mógł napisać smutną książkę. Cóż, żeby się dowiedzieć, wystarczy zajrzeć pod podszewkę, zebrać gęsta pianę kpin i odsunąć fantastyczną zasłonkę. Pod spodem, jak zawsze u tego Autora, znajdzie się gorzka prawda o bezsensie ludzkiego postępowania.

Potworny regiment mówi o wojnie. Wojnie bezsensownej, toczonej nie wiadomo z jakiej przyczyny i w jakim celu. Szans na pokój nie widać, bo sytuacja jest patowa, a po obu stronach cierpią najbardziej zwykli ludzie. Mamy tu wioski, w których nie został już ani jeden młody mężczyzna, cywilów uciekających z domów z całym dobytkiem, wlokące się po drogach kolumny kalek i rannych. 

Drugim ważnym tematem jest skostniała religia, w której liczne zakazy i nakazy same się nakręcają, nie mając już praktycznie żadnych podstaw w oryginalnej wierze. Obostrzenia są często tak absurdalne, że nie da się ich przestrzegać, więc wszyscy tylko udają, ale zachowują pozory - bo przecież tak należy, co z tego, że to bez sensu. A największą Obrzydliwością według tej religii (i wielu rzeczywistych w naszym swiecie) jest kobieta, która chciałaby byc samodzielna, uciec od garów i dzieci, a nie daj (tu wpisz imię dowolnego boga), chciałaby mieć te same przywileje, co mężczyzna.

No, a poza tym, uciekając od tonu minorowego, mamy też dzielną Polly, która zaciąga się do wojska, żeby odnaleźć brata i odkrywa, że w przedziwnym regimencie, którego jest częścią, nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Nawet Maladict - wampir, który należy do Towarzystwa Wstrzemięźliwości (nie pije ludzkiej krwi), ale za to jest uzależniony od kawy. Nawet Karborund - gigantyczny troll o wyglądzie omszałego głazu i z trawą pod paznokciami. Nawet Igor - chociaż on akurat pozszywany jest z tylu osób, ze w sumie trudno powiedzieć. Każdy, ale to każdy mundur skrywa niespodziankę.

Świetna książka, polecam - zabawna, mądra, z lekką nutą goryczy.

Terry Pratchett
Potworny regiment
Monstrous regiment

tłum. Piotr W. Cholewa
Prószynski i S-ka 2003
ss. 336

A jeśli mogę Wam coś poradzić - czytujcie Pratchetta w oryginale. Większość jego dowcipów jest trudna lub niemożliwa do przełożenia. Podziwiam tłumacza za podjęcie się tak katorżniczego zadania, ale wielu miejscach dało się wyczuć, że chyba czegoś się jednak przełożyć nie dało.

15 marca 2011

Jak wyhodować lepszego człowieka

Nicolas d'Estienne d'Orves
Sieroty zła
WAB 2009
ss. 502


Dramatyczny tytuł i swastyka na okładce nie są dla mnie literackim wabikiem - raczej powodują mój szybki odwrót. Tym razem jednak książka została mi wręczona przez koleżankę z rozkazem przeczytania. Ponieważ wcześniej widziałam rzeczoną koleżankę, jak podczytywała tę lekturę pod biurkiem w pracy, nie mogąc się oderwać, dałam się przekonać. 

Dobry thriller nie jest zły, a nazwisko autora gwarantowało, że przynajmniej nie będzie to książka o dzielnym amerykańskim profesorze, który umie rozwikłać wszelkie europejskie tajemnice (nie czepiam się Dana Browna, ale powtarzalność tego schematu jest męcząca). Poza tym temat książki jest zaiste frapujący. Książki o nazizmie, przynajmniej te, z którymi się stykam, dotyczą najczęściej problemu Holocaustu i cierpień ludności cywilnej. Zdumiewająco mało lektur natomiast zostało poświęconych samym nazistowskim ideom (które stały za powyższym) stworzenia nowej rasy panów, które przebijają literacką fikcję zrodzoną w głowie najbardziej płodnego autora. Tak szczerze - gdybyście przeczytali w książce o Austriaku z czarnymi włosami i krzywym nosem, jak zdobywa władzę, głosząc, że na świecie powinni panować niemieccy blondyni (optymalnie - z prostymi nosami), a wszyscy go oklaskują,  nie uznalibyście, że to straszliwy kit?

Lebensborn - wokół którego d'Estienne d'Orves oplótł swoją fabułę - istniał naprawdę. Kliniki, w których "aryjskie" kobiety zapładniane przez "aryjskich" mężczyzn, zwykle z SS, miały rodzić czyste rasowo dzieci ku chwale Niemiec - to brzmi jak fikcja, ale fikcją nie było. Podobnie jak, na podbitych ziemiach, odbieranie rodzicom dzieci o odpowiednim typie urody, ich wywożenie i germanizacja. Ośrodki Lebensbornu powstawały w całej Europie - największy w Polsce znajdował się pod Łodzią. Rzeczywiste (chociaż brzmią fantastycznie) były też prowadzone przez nazistów wykopaliska archeologiczne, podczas których szukano niemieckich "przodków" - Arian, rasy panów. 

Oczywiście sporo w "Sierotach zła" historical fiction, ale ostatecznie nie jest to dokument, więc można na to przymknąć oko, bo  zaletę ma niewątpliwą - nie sposób się oderwać od czytania. Co prawda, styl autora nie do końca mi odpowiadał i przez pierwszą część dość ciężko było mi się wciągnąć w akcję, ale za to potem odmawiałam wypuszczenia lektury z ręki.

Akcja rozgrywa się w kilku planach czasowych - współcześnie, w latach 80. i w czasie II wojny światowej. Bohaterów też jest kilku, chociaż na pierwszy plan wysuwa się Anais - młoda Francuzka o nietypowej przeszłości. Przyjmuje intratne zlecenie, które polega na napisaniu wraz z pewnym fascynatem nazizmu książki na temat Lebensbornu. Niby temat bezpieczny, bo historyczny, ale zadanie okazuje się nie takie proste. Pracodawca jest postacią bardzo skomplikowaną, a pewne wydarzenia - samobójstwa i porwania - wskazują, że nie wszystkim zależy na ujawnieniu faktów. Świadkowie tamtych czasów nadal przecież żyją.
Ta historia przeplata się ze śledztwem prowadzonym w latach 80. przez francuskiego komisarza - na terenach posiadłości francuskiego mera zostają odnalezione spalone zwłoki. W czasach wojennych natomiast śledzimy historię małej dziewczynki, Leni, która wychowuje się na odludnej skalistej wyspie w Norwegii, pod opieką tajemniczego wujka Ottona.

Książkę polecam, fabuła trzyma w napięciu, a temat daje do myślenia (oraz skłania do gorących modlitw, by już nigdy nie pojawili się na świecie przywódcy o tak poronionych pomysłach). Jeżeli jednak ktoś chce przeczytać, to polecam nie wczytywać się w notkę na merlin.pl - jest krótka, ale ujawnia zdecydowanie za dużo. Blurb na okładce jest natomiast wyjątkowo niegroźny.

5 marca 2011

Pokuta

Ian McEwan
Pokuta
tłum. Andrzej Szulc
Albatros 2008
ss. 400


Świetna książka, przez którą przedzierałam się chyba pół roku... Jak to w ogóle możliwe?

Powieść zachwyciła mnie od pierwszego zdania - atmosferą, językiem, intrygą. Zaczęłam od słuchania audiobooka i to nie było dobrym pomysłem. Zacięłam się najpierw na opisie budzącej się między bohaterami miłości (no, ale już taka obrzydliwie pragmatyczna jestem, że od opisów romantycznych porywów, zwłaszcza pierwszych, mam mdłości), mimo że go pod względem literackim doceniłam, a potem na części wojennej. Jednak w słuchaniu lepiej sprawdzają się książki lekkie, łatwe, przyjemne i przygodowe. Na szczęście, całkiem ostatnio przy wizycie w bibliotece (kiedy to tradycyjnie miałam tylko oddać, a wyszłam z czterema dziełami) zauważyłam na półce z "niedawno oddanymi" czekającą na mnie wersję drukowaną, więc pożyczyłam - i skończyłam ją w dwa dni.


Zaczyna się w latach 30. XX wieku w posiadłości państwa Tallis, gdzie 13-letnia Briony, dziewczę o ambicjach literackich, przygotowuje się właśnie do wystawienia swojej sztuki. Nie wie, że zostało jej już tylko kilka dni dzieciństwa - jedna fałszywa interpretacja i przekonanie o własnym sprycie wystarczą, żeby wszystko zmienić. Swoim lekkomyślnym postępowaniem skrzywdzi dwoje bliskich sobie ludzi i przez resztę życia będzie próbowała za ten czyn odpokutować.

Filmowa Briony w ekranizacji z 2007 r.
 

McEwan jest mistrzem nastroju. Pierwsza część jest gorąca, podszyta ukrytą namiętnością i niepokojem. Druga -  brudna, zakrwawiona, wojenna. Trzecia - ta pokutna właśnie - gorączkowa i pełna oczekiwań. Czwarta - nostalgiczna. Każda w swoim rodzaju, ale razem tworzą spójną całość.

Zaraz po skończeniu książki obejrzałam ekranizację i muszę przyznać, że jest wyjatkowo wierna (oczywiście, są pewne skróty, ale niezbędne przy przenoszeniu powieści na ekran). Wydaje mi się jednak, że nieco "uckliwiono" tę historię - w każdym razie część wojenna polega głównie na wzdychaniu głównego bohatera do ukochanej, zamiast na walce o przetrwanie. Niemniej, film ma piękne zdjęcia i świetną Saoirse Ronan w roli małej Briony. Majstersztykiem jest muzyka idealnie zgrana z akcją, nic dziwnego, że film zgarnął za nią Oskara. Ogląda się z przyjemnością, choć pewnie większą, jeśli nie zna się z góry zakończenia ;)

30 grudnia 2010

Koniec z igrzyskami

Suzanne Collins
Kosogłos/Mockingjay
Trylogia "Igrzyska śmierci" t. 3
Media Rodzina 2010
audiobook
czyta: Anna Dereszowska

Trudno napisać recenzję trzeciego tomu, nie zdradzając zupełnie nic z akcji poprzednich. Uprzedzam więc tych, którzy nie czytali dwóch pierwszych tomów trylogii - ale planują - że może mi się wymknąć jakiś spoiler, chociaż nie będę opisywać akcji, a głównie swoje wrażenia.

Tym, którzy nigdy nie zetknęli się z trylogią, wyjaśniam, że akcja "Igrzysk śmierci" toczy się w bliżej nieokreślonych czasach (przyszłość lub rzeczywistość alternatywna), w państwie Panem, które składa się z Kapitolu i 12 dystryktów. W Kapitolu znajduje się siedziba rządu i mieszkają tam wszyscy uprzywilejowani mieszkańcy. Dystrykty zajmują się przemysłem, rolnictwem itp., dostarczają  towary do Kapitolu, a ich mieszkańcy na ogół klepią biedę. Na pamiątkę buntu dystryktów, który miał miejsce 75 lat wcześniej, corocznie urządzane są tzw. głodowe igrzyska, na których dzieci wybrane z dystryktów (z każdego chłopak i dziewczyna) walczą na śmierć i życie, a wszystko to ma oprawę gigantycznego show i jest na żywo transmitowane w telewizji. W kolejnych igrzyskach pojawia się jednak Katniss Everdeen, dziewczyna która igra z ogniem, i która stanie Kapitolowi kością w gardle, przewracając cały porządek świata do góry nogami.

Czekałam na Kosogłosa bardzo niecierpliwie - oba poprzednie tomy skończyły się tak, że po prostu trzeba było się dowiedzieć, co będzie dalej. Cenna umiejętność u pisarza. Zresztą nie da się ukryć, że Autorka doskonale konstruuje swoje powieści - są "zbudowane" ze scen akcji i scen 'psychologicznych" w idealnych jak dla mnie proporcjach. Ostatnio oczekuje od książek przede wszystkim tego, że mnie zabawią - porwą w inny wymiar, wciągną w cudze życie, oderwą od ziemi. Oczywiście, cudownie, jeśli byłaby to jednocześnie literatura głęboka, skłaniająca do przemyśleń i piękna językowo, ale to nie jest priorytet. Takie książki akurat nie na każdej półce rosną, jeśli na takie trafię - wspaniale, jeśli nie - wystarcza mi dobra rozrywka.

Kosogłos - chociaż nie zalicza się do literatury wysokiej - przemówił do mnie psychologiczną prawdą. Wreszcie powieść przygodowa, w której bohaterowie nie przedzierają się przez zastępy wrogów niedraśnięci na ciele i duszy. Nie potrafią sobie filozoficznie wytłumaczyć okropieństw dookoła, otrząsnąć się i "dzielnie" żyć dalej. Koszmar życia w państwie totalitarnym, makabryczna "zabawa" na arenie igrzysk i wreszcie upiory wojny odciskają na nich ślad, którego nigdy nie uda się zmazać. Bohaterowie nie kierują się wrodzoną szlachetnością i odwagą, ujawnioną pod wpływem okoliczności, jak u hobbitów i pochodnych. To, co ich popycha do działania, to strach i nienawiść. Cierpienie ich nie uszlachetnia, ale zmienia na gorsze, wydobywa na wierzch najgorsze cechy charakteru. Okalecza na resztę życia. Nie łudźcie się, że główni bohaterowie wyjdą bez szwanku, dlatego że są "głównymi bohaterami".

Katniss wydawała mi się tu bardzo realna. Siedemnastolatka, która nie miała wcale chęci stać się postacią publiczną ani stawać na czele rewolucji, nie grzeszyła jakimiś nadzwyczajnymi zaletami charakteru, które predestynowałyby ją do roli przywódczyni uciśnionych, a która po prostu dostała się w trybiki historii. Ustawiono ją na polu walki jak figurę szachową, wytyczono sposób poruszania się, a ona miotała się, próbując pozostać sobą, uratować bliskich i po prostu przeżyć.

Kosogłos opowiada o wojnie, która ogarnęła Panem po nagłym końcu ostatnich Igrzysk. Autorka nie waha się przed epatowaniem makabrą, nawet w zwiększonym stopniu niż to czyniła w poprzednim tomie. Z jednej strony jest to usprawiedliwione - w końcu walki toczą się już nie tylko na arenie, nastąpiła ich intensyfikacja, co odbija się w opisach. Z drugiej jednak - ja czasami miałam przesyt i wystarczyłoby mi nieco mniej opisów "żywego mięsa". Czuję się jednak usatysfakcjonowana zakończeniem historii (wątku uczuciowego także) - moim zdaniem cała trylogia utrzymuje równy poziom. Podziękowałabym tylko za Epilog - wydał mi się niepotrzebny, wolę, kiedy mogę sobie sama dopowiedzieć, jak ostatecznie potoczyły się losy postaci.

10 września 2010

Skąd wziąć książkę?

Wiadomo skąd:  z księgarni stacjonarnych i internetowych, antykwariatów, bibliotek, z podaja, od znajomych, a czasem to i jakąś w konkursie da się wylosować. Chyba, że nie mamy dostępu do żadnego z tych przybytków, pieniędzy ledwie starcza do przeżycia, a bez książek żyć nie umiemy.
Wtedy pozostaje kraść.
Tak jak to robiła Liesel.

Markus Zusak
Złodziejka książek 
(The Book Thief)
Przekład: Hanna Baltyn
Nasza Księgarnia, Warszawa 2008
ss. 495











DROBNA UWAGA
Na pewno umrzecie. *

Narratorem tej książki jest Śmierć. Nic dziwnego w sumie, bo akcja książki toczy się w Niemczech podczas II wojny światowej. Śmierć jest wtedy wszędzie, wszystko widzi, wszystko może opisać. Chociaż zaprzecza jakoby wojna była jego najlepszym przyjacielem. Nie cieszy go jego praca, ale i nie martwi. Czasem wolałby, żeby wypadki potoczyły się inaczej, ale nie ma na to wpływu. Po prostu wypełnia obowiązek.

 OPTYMISTYCZNE ZAPEWNINIE
(...) Nie stosuję przemocy. Nie ma we mnie podłości.
Jestem skutkiem.**
Liesel, tytułowa złodziejka książek, fascynuje go. Większość ludzi spotyka tylko raz w życiu, ją miał okazję widzieć wielokrotnie. Po raz pierwszy, kiedy przyszedł po jej małego braciszka, po raz ostatni, kiedy przyszedł po nią samą. Zadziwia go jej nieodparte uwielbienie dla książek - nawet, kiedy jeszcze nie umie ich czytać. Uwielbienie tak silne, że popycha dziewczynkę do kradzieży, mimo okoliczności, w których łatwo stracić życie nawet bez żadnej przewiny. W czasach, kiedy trzeba uważać na każdym kroku, bo może cię wydać jedno słowo, jeden nieostrożny ruch, niewłaściwa znajomość. Kiedy drży się o życie swoje i bliskich, bo nie wiadomo, skąd spadnie cios. Kiedy nawet próba zdobycia jedzenia może być obarczona zbyt wielkim ryzykiem.
Śmierć jest jednak narratorem wyrozumiałym, a nawet współczującym.

Liesel trafia do Monachium (a zarazem na karty książki) na początku 1939 r., kiedy to matka oddaje ją na wychowanie - z niepojętych dla dziecka przyczyn -  małżeństwu Hubermannów.  Mimo początkowego szoku, dziewczynka aklimatyzuje się, w czym pomagają jej przybrany ojciec i przyjaciel z podwórka Rudy Steiner.

GARŚĆ INFORMACJI O RUDYM STEINERZE
Był o osiem miesięcy starszy od Liesel. 
Miał chude nogi, szpiczaste zęby, łobuzerskie
błękitne oczy i włosy żółte jak cytryna.
Będąc jednym z sześciorga dzieci Steinerów,
bez przerwy chodził głodny. ***

Równowaga tego mikroświatka (a i całego świata przy okazji) zostaje jednak zachwiana przez działania Fuhrera. Zmiana nie następuje znienacka, jak to miało miejsce w Polsce, ale przypomina śnieżną kulę. Zaczyna się od kilku płatków tu i tam (nowy styl powitania, poglądy słuszne i słuszniejsze, likwidacja przeciwników politycznych,  nowe organizacje młodzieżowe), kula powoli się formuje i rozpędza (pogromy Żydów, powołania do wojska, głód i strach, bombardowania przeczekiwane w schronach), aż wreszcie przybiera takie rozmiary, że praktycznie miażdży życie na Himmelstrasse.

Przybrani rodzice Liesel są prostymi ludźmi, nie znają się na polityce, wiele zjawisk akceptują bez zastanawiania się i podobnie postępuje Liesel. Jednak ich człowieczeństwo czasem zwycięża. W ten sposób do rodziny trafia niemiecki Żyd - Max.

WYCIECZKA PO CIERPIENIU
Na lewo, a może po prawej,
a może naprzeciwko was
jest mała komórka.
Siedzi w niej Żyd.
To śmieć. Umiera z głodu. Boi się.
Proszę nie odwracać wzroku.****

Zusak doskonale oddaje przerażenie, w które wprawia nas postawienie przed faktami, którym nie możemy zaradzić, rozpacz, kiedy odkrywamy, że znajdujemy się w trybikach historii i nie mamy żadnego wpływu na to, co się z nami stanie. Sceny z Maxem chwytają za gardło. Autor pokazuje jednak, że w każdej sytuacji można pozostać człowiekiem, a to pozwala zwyciężyć  - nie nad losem, ale chociaż nad lękiem.

Ostatnio głównie marudziłam na blogu, ale tym razem nie będę. Doskonała książka. Wiarygodni bohaterowie, wciągająca akcja, oszczędny styl, fabuła, która chwyta za serce. Plus za pokazanie koszmaru wojny z punktu widzenia Niemców. Do tego piękne wydanie i świetne tłumaczenie. W skali 10-punktowej dałabym 11.

    * Tamże, s. 9.
  ** Tamże, s. 12.
 *** Tamże, s. 49.
**** Tamże s. 131.


Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...