Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kanada. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kanada. Pokaż wszystkie posty

9 stycznia 2012

Historia pewnego dzbana

L.M.Montgomery całe życie pragnęła napisać prawdziwą powieść dla dorosłych. Jednak obie, które stworzyła dla tego odbiorcy - Błękitny zamek i W pajęczynie życia - koniec końców trafiły na półki z literaturą młodzieżową.


 


O starym dzbanie Darków opowiadano tuzin historii. Ta będzie prawdziwa. (s. 7)

Jedyna powieść L.M. Montgomery, której aż do tej pory nie czytałam ma budowę dla tej autorki nietypową. Nie ma tu jednej bohaterki, której losy śledzimy. Jest cały klan spowinowaconych ze sobą rodzin Penhallowów i Darków. Na czele klanu stoi ciotka Becky, złośliwa staruszka. Nie stoi jednak za długo, bo już na wstępie powieści umiera, zostawiając po sobie w spadku zabytkowy holenderski dzban, rodzinną pamiątkę, o posiadaniu której marzą pozostali członkowie klanu. Kto go dostanie? Może słodka, radosna i szczęśliwie zakochana Gay, a może przez nikogo nie kochana Margaret? Może jeden z Samów, emerytowanych marynarzy, Duży lub Mały? Może Joscelyn, która z nieznanych powodów porzuciła swego męża kilka godzin po ślubie i od 10 lat z nim nie rozmawia? Może mały osierocony Brian, zawsze głodny  zmarznięty, albo owdowiała Donna? Nie wiadomo, bo ciotka Becky kazała wszystkim czekać aż rok na ujawnienie swej woli. Przez ten czas każdy będzie się starał zasłużyć na zdobycie "relikwii", wprowadzając zmiany w swoim życiu. Zmiany, które mogą okazać się ważniejsze niż jakiś tam dzban...

Widać, że powieść została napisana dla innej grupy wiekowej niż Anie i Emilki. Mnogość wątków, doroślejsze emocje, a nawet wzmianka o "niczym nie osłoniętych wdziękach kobiecych" - odróżniają "Pajęczynę" od pozostałych dzieł. Nie zmienia to jednak faktu, że jakoś mnie ta powieść nie zachwyciła. Bardzo przypominała mi jej opowiadania - za którymi nie przepadam - tylko splecione wspólnym wątkiem dzbana. Każdy z bohaterów opisany jest dość powierzchownie, więc do nikogo nie udało mi się przywiązać, a tym samym głębiej zainteresować jego/jej losem. W dodatku wszystkie fabularne rozwiązania (poza podstawową kwestią dzbana) były zupełnie jasne dla każdego fana twórczości tej pisarki - już po pierwszym rozdziale byłam pewna, kto się z kim zejdzie, a kto rozstanie i nie pomyliłam się ani razu.

Cieszę się, że "nadrobiłam" tę powieść, żałuję, że żadnej nie ma już przede mną, ale pozostanę wielbicielką jej powieści "dziewczęcych".

 
P.S. To kolejna książka, która na polskim rynku funkcjonuje pod dwoma zupełnie różnymi tytułami. Oryginalnie nazwana "A Tangled Web", w Polsce została wydana najpierw jako "W pajęczynie życia", a później - "Dzban ciotki Becky".

Recenzja ukazał się także na blogu "Klasyka Młodego Czytelnika".

L.M.Montgomery, W pajęczynie życia, Novus Orbis, 1995

26 lipca 2011

Na Wyspie Księcia Edwarda

"Jeśli jeszcze raz wspomni o Blythe'ach, rzucę w niego tym dzbankiem", pomyślała Susette. (s. 566)

Ja bym też chętnie rzuciła...

"Ostatni tom serii powieści o Ani Shirley wydany w pełnej, nie okrojonej wersji, w zgodzie z oryginalnym maszynopisem przekazanym przed laty kanadyjskiemu wydawcy przez autorkę. Do tej pory skrócona o około 100 stron książka dostępna była w sprzedaży (również w Polsce – Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009) pod tytułem Spełnione marzenia. Usunięte z poprzednich edycji tytułu strony rzucają nowe światło na historię wielu bohaterów cyklu. To znakomita lektura dla młodych i nieco starszych czytelników." (notka wydawcy)






Niech Was nie zwiedzie tytuł "Ania z Wyspy Księcia Edwarda". Przede wszystkim - to zbiór luźnych opowiadań, a nie kolejny tom powieści. Ania, Gilbert i ich dzieci nie są bohaterami żadnego opowiadania. Pomiędzy opowiadaniami umieszczone są wiersze "autorstwa" Ani i jej syna Waltera (naprawdę L.M. Montgomery) - i przy nich pojawiają się króciutkie dialogi między członkami rodziny Blythe'ów. W rozmowach tych nie pada jednak nic nowego - są to niemal wyłącznie odniesienia do  wydarzeń z wcześniejszych tomów.

Bohaterami opowiadań są  mieszkańcy Glen St. Mary, którzy poza przeżywaniem swoich perypetii (na ogół romasowo-matrymonialno-dziecięcych) mają istną obsesję na punkcie rodziny Blythe. Co drugie zdanie pojawiają się powołania typu "tak mówi doktor Blythe, tak uważa doktorowa, która jest piękną i przemiłą kobietą, to mówiła mi Zuzanna Baker". Bardzo szybko staje się to po prostu irytujące. Gdzieś w jednej czwartej tomu byłam w stanie szczerze znienawidzić Anię, Gilberta, Zuzannę i całą progeniturę. Ratowało mnie tylko to, że niektórzy bohaterowie też mieli dosyć tych inwokacji (patrz cytat na wstępie). Angielski tytuł "The Blythes Are Quoted" jest jak najbardziej na miejscu - bo cytowani są w kółko. Polski nie ma sensu.

Podobno L.M. Montgomery po prostu zebrała różne swoje opowiadania - opublikowane w gazetach i te nigdy nie wydane, powplatała wzmianki o Ani, przełożyła "jej" poezją i zaniosła wydawcy. Rozumiem obecny pęd do wydania ostatniego dzieła pisarki w takiej postaci, w jakiej chciała je widzieć - można to uznać za rodzaj hołdu. Jednak reklamowanie tego jako ostatniego odnalezionego tomu Ani ("niepublikowany wcześniej ostatni tom przygód Ani z Zielonego Wzgórza" - cytat z okładki polskiego wydania) jest bzdurą podyktowaną chyba chęcią wyciągnięcia pieniędzy od fanów cyklu (na "Blythe'ów" mogliby się nie złapać).

"Fabuła powieści jest o tyle zaskakująca, iż w niczym nie przypomina poprzednich części – odpowiada na takie problemy jak zdrada, starość, śmierć, niechęć do kobiet, nieślubne dzieci." (stąd). Rzeczywiście nie przypomina to poprzednich części Ani z Zielonego Wzgórza, ale w innych opowiadaniach te tematy się pojawiały. Tu może rzeczywiście są nieco silniej zaznaczone, ale bez sensacji. Skala mroczności nieco wzrosła w drugiej, krótszej części (tom podzielony jest na dwie części - pierwsza dotyczy czasów sprzed I wojny światowej, druga - po niej). Miałam wrażenie, że po prostu opowiadania te powstały później niż "Ania", kiedy o niektórych sprawach można było mówić i pisać śmielej.

To, co mną wstrząsnęło najbardziej, to nie morderstwa i nieślubne dzieci. W ostatnim opowiadaniu pojawiają się imiona wnuków Ani i Gilberta - w to aż nie chce się wierzyć, bo jak Ania mogłaby być czyjąś babcią! Najdziwniejsze jednak wrażenie robi wspomnienie Holokaustu. Ania Shirley i Holokaust wymienione jednym tchem, to jak zderzenie galaktyk z równoległych światów - niemożliwe.

To, czego zupełnie nie załapałam natomiast, to zapowiadane odarcie Gilberta ze wspaniałości: "The Globe and Mail" zwrócił uwagę, że fani powieściowego męża Ani, dobrego doktora Gilberta Blythe, "mogą teraz chcieć zasłonić oczy". W nowej książce Gilbert to drań i manipulator, ogarnięty chęcią kontrolowania wszystkich. (też stąd). Eee.... że co? Mnie się wydawał taki jak zawsze, pojawiał się jako ten wspaniały doktor Blythe,  kochający maż i doskonały ojciec - jeśli ktoś mógłby mnie naprowadzić na jakiś trop, byłabym wdzięczna.

Wracając jeszcze do praktyk polskiego wydawcy, to poza tytułem i reklamą przyczepię się jeszcze do niedbalstwa w imionach. Dziwna jest ta praktyka tłumaczenia imion, która sprawiła, że Jim Blythe był Kubą, ale Krzyś Ford - oryginalnym Kennethem (w wersji z mojego dzieciństwa było dokładnie na odwrót). Imion poza rodziną Blythe na ogół nie tłumaczono, więc w opowiadaniach występowali George, Dick i Ursula, a nie Jerzy, Ryś i Urszula. Jednak  narzeczona Jima/Kuby Blythe'a, córka pastora Mereditha, występuje czasem pod oryginalnym imieniem Faith, a czasem jako Flora...* Ja wiem, że to ta sama osoba, ale ktoś nie oblatany w twórczość Montgomery chyba się nie połapie. Fakt, jestem przyzwyczajona do starego wydania "Ani..." i do tamtych imion (też swobodnie niekonsekwentnych), ale jeśli już w nowych wydaniach chcieli coś zmienić, to proszę - albo Jim, Kenneth i Faith, albo Kuba, Krzyś i Flora.

Z innych błędów - w posłowiu na końcu książki  jest w przypisie zdanie "W ostatnim opowiadaniu "Spełnione marzenia", którego akcja toczy się w trakcie drugiej wojny światowej, Susette i Dick wspominają dziecięce przygody z wnukami Ani i Gilberta, co jest niemożliwe w świetle książkowej chronologii." Susette i Dick wspominają imiona Jima/Kuby, Nan i Di, więc chodzi o dzieci, a nie wnuki, Ani i Gilberta... (s. 588). Drażnią mnie takie nieścisłości, zwłaszcza że nawet nie czytałam tej książki zbyt wnikliwie (wybaczcie, ale po prostu mnie znudziła) - a wydawnictwo chyba powinno pracować nad nią staranniej.

Podsumowując, nie była to zła lektura, ale byłaby lepsza, gdybym się nie nastawiała na więcej informacji o losach Blythe'ów. W sumie czytałam przed lekturą recenzje, nieodbiegające wiele od mojej, więc już wiedziałam, czego się spodziewać - ale oczywiście i tak chciałam się przekonać osobiście. Jako zagorzała fanka nie mogłabym nie przeczytać czegoś, co pisarka złożyła do publikacji tuż przed śmiercią. 

Opowiadania są różne, niektóre lepsze, niektóre gorsze - mają przyjemny staroświecki urok, ale zbyt często opierają się na wyeksploatowanych już przez pisarkę motywach. Zaskoczona byłam chyba tylko raz - przy opowiadaniu, w którym pojawiły się: miłość bez szans na ślub, seks, nieślubne dziecko oddane do adopcji, przemoc i wreszcie morderstwo. Wszystko w jednym dziele...

Polecam fanom twórczości L. Maud Montgomery, a sama zamierzam sięgnąć po Dzban ciotki Becky, którego jakoś nigdy nie miałam okazji przeczytać oraz po biografię pisarki Maud z Wyspy Księcia Edwarda.

* Przychodzi mi do głowy, że po prostu użyto tłumaczenia ze "Spełnionych marzeń", a przy uzupełnianiu o niepublikowane wcześniej fragmenty imiona przytaczano w oryginale. A nikt potem widocznie tego nie korygował. Może brakuje im w wydawnictwie moli książkowych, które znają poprzednie części cyklu...

Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...