Skończyłam wreszcie czytać "Muskając aksamit" Sarah Waters, o której
wspominałam w styczniu, a nad którą zeszło mi jakoś ze dwa miesiące.
Mimo szczerej sympatii do Autorki, która napisała świetną, przewrotną
"Złodziejkę" i wciągającą gotycką powieść "Ktoś we mnie", tę książkę
zmęczyłam z trudem. Owszem, ciekawe jest spojrzenie na Londyn przełomu
XIX i XX wieku od strony, której dotąd w literaturze trudno było szukać,
więc tło w porządku, ale fabularnie nudnawo, choć dzieje się dużo. Nie
lubię romansów, a to był jednak romans, tyle że lesbijski. W dodatku
Autorka tak się rozpędziła w opisywaniu świata od strony homoseksualnej,
że w pewnym momencie wszyscy heteroseksualni zeszli do podziemia,
zaczęli stanowić szare tło wydarzeń, a główna bohaterka mogła wybierać w
dziewczynach, jak w ulęgałkach, w co jakoś nie chce i się wierzyć.
Nancy
Astley, młoda dziewczyna o dość przeciętnej urodzie i ładnym głosie,
miała spędzić całe swoje życie w sposób bardzo konwencjonalny, opuścić
rodzinną gospodę i sprawianie niezliczonych ostryg, żeby wyjść za mąż i
rodzić dzieci. Jedno teatralne przedstawienie odmieniło jej życie -
pozwoliło odkryć pociąg do ślicznej panny Kitty, a tym samym do własnej
płci, zawiodło do garderoby, a potem na scenę, stamtąd na ulicę, a dalej
niezwykle krętą drogą do akceptacji siebie i szczęśliwej miłości. Po
drodze Nancy odkrywa, a my z nią, tajniki życia artystów rewiowych,
homoseksualnych prostytutek, bogatych i zdeprawowanych safistek,
dzielnych sufrażystek i działaczy społecznych.
W przeciwieństwie
do powieści Waters, książka Marka Haddona "Dziwny przypadek psa nocną
porą" wciągnęła mnie od pierwszej strony. Pomysł fabularny dużo mniej
skomplikowany niż w "Muskając aksamit" - mały dramat małżeństwa z chorym
dzieckiem - można by go streścić w trzech zdaniach. Za to wykonanie
mistrzowskie, fantastyczna podróż do wnętrza umysłu chłopca cierpiącego
na zespół Aspergera. Bardzo prawdziwi bohaterowie, nie papierowi,
niejednoznaczni.
Świat
powieści nie jest czarno-biały, nad czym bardzo boleje 15-letni
Christopher Boone, który za nic nie może połapać się w tych wszystkich
odcieniach szarości. Przez to nie lubi opuszczać domu, który funkcjonuje
według jasnych zasad (w pocie czoła wypracowanych przez jego ojca), ani
stykać się z obcymi ludźmi, bo ich zachowanie trudno zrozumieć (mogą
mówić jedno, ale myśleć drugie, jednym grymasem zmieniać sens swojej
wypowiedzi, więc skąd właściwie rozmówca ma wiedzieć, o co im chodzi..).
Mimo tego, kiedy pies sąsiadki zostaje znaleziony martwy, Christopher
podejmuje się śledztwa, ale nie może sobie wyobrazić, jak daleko go ono
zawiedzie. Książka opisywana jest często jako kryminał, co jest zupełną
pomyłką, bo nie osoba mordercy zwierzaka jest tu istotna, a śledztwo
jest pretekstem do zupełnie innej opowieści, o której ciężko pisać, żeby
nie zdradzić zbyt wiele.
No, dobrze, romansów może nie lubię, ale
za to szalenie lubię młodzieżowe powieści o świecie alternatywnym, i
tym mogę tłumaczyć sięgnięcie po trylogię "Delirium" Lauren Oliver.
Polecała ją na swoim blogu Padma,
a jej opiniom ufam. Przypadkiem natknęłam się w bibliotece na
apetycznie gruby tom, zawierający wszystkie trzy części: "Delirium",
"Pandemonium" i "Requiem" oraz dodatkowe opowiadania. Chociaż słowo
'miłość' jest tam odmieniane przez wszystkie przypadki, bardzo mi się
dobrze tę dystopię czytało. Nie jest to może z mojej strony zachwyt na
miarę "Igrzysk śmierci", sporo tu dłużyzn, po których wzrok mi się
prześlizgiwał, zwłaszcza w pierwszej części, a i sam pomysł wydawał mi
się zbyt naciągany. Nie da się jednak ukryć, że akcja mnie wciągnęła i
to do tego stopnia, że cały dzień nie mogłam się doczekać, aż wieczorem
(nareszcie!) złapię za książkę, a to mi się już dawno nie zdarzyło.
Dwadzieścia lat temu pewnie byłabym wniebowzięta, bo nie da się ukryć,
że grupą docelową już od dawna nie jestem.
Nastoletnia Lena żyje w świecie, którym miłość została uznana za groźną chorobę, amor deliria nerviosa, i
wyeliminowana za sprawą medycznego zabiegu, którym poddawani są wszyscy
młodzi ludzie po ukończeniu szkoły (u dzieci zabieg mógłby być
niebezpieczny). Dzięki temu rząd może bezproblemowo (jak się wydaje)
rządzić potulnymi obywatelami, pozbawionymi głębszych uczuć i
gwałtownych emocji, a nawet snów. Lena nie może się doczekać swojego
zabiegu, który ma ją uchronić przed złapaniem wirusa, krążącego
niebezpiecznie blisko jej rodziny - nie oparła mu się jej matka i
kuzynka. Zanim jednak do zabiegu dojdzie, spotka na swojej drodze
człowieka, który całe jej dotychczasowe wyobrażenie o świecie postawi na
głowie.
Pierwszy tom jest dość mocno romansowy, za to w drugim
zaczyna się już (rzecz jasna!) walka z systemem - wciągnął mnie do tego
stopnia, że nie zauważyłam nawet, kiedy drugi tom przemienił się w
trzeci i byłam bardzo oburzona, kiedy i trzeci się skończył... Na
dokładkę są jeszcze niedługie opowiadania uzupełniające historię
bohaterów drugoplanowych, ale to już takie dopowiedzenia na siłę.
Całość polecam, ale podkreślam, że to jednak przygodowe czytadło i nie należy oczekiwać arcydzieła.
Sarah Waters, Muskając aksamit, Prószyński i ska, 2009
Mark Haddon, Dziwny przypadek psa nocną porą, Świat Książki 2010
Lauren Oliver, Delirium, Pandemonium, Requiem, Wydawnictwo Otwarte 2015
*****
Filmowo miesiąc wypadł skromnie. Udało nam się obejrzeć trylogię z Julie Delpy i Ethanem Hawkem - Przed wschodem słońca, Przed zachodem słońca, Przed północą.
Ciekawa rzecz, kino dwojga aktorów, kręcone na przestrzeni 20 lat.
Pierwsza część powstała w 1994 r., druga 9 lat później, trzecia kolejne 9
lat potem. Aktorzy starzeli się, ekhem, dojrzewali, w tym samym tempie
co bohaterowie. Co ciekawe, scenariusz do drugiej i trzeciej części
stworzyli aktorzy do spółki z reżyserem. Dwa pierwsze filmy oglądałam
lata temu, mając 15 i 25 lat, ciekawie było skonfrontować je z moim
ponad 30-letnim ja i odkryć, że nadal do mnie przemawiają, ale odbieram
je w nieco inny sposób.
Młoda Francuzka Celine i Amerykanin Jessie
spotykają się w pociągu, w drodze do domów, zaczynają rozmawiać, a że
rodzi się między nimi pewne pokrewieństwo dusz, postanawiają wysiąść i
kontynuować rozmowę przez jedną noc. Cały film jest o tym, jak chodzą po
Wiedniu i rozmawiają, ale uwierzcie - wciąga. O czym są dwa kolejne
filmy z tymi samymi bohaterami nie powiem, bo musiałabym zdradzić, jak
się pierwsza część kończy. Warto zobaczyć samemu.
Przed wschodem słońca / Before Sunrise reż. Richard Linklater (1995)
Przed zachodem słońca / Before Sunset, reż. Richard Linklater (2004)
Przed północą / Before Midnight, reż. Richard Linklater (2013)
Niepoprawna wielbicielka "Alicji w Krainie Czarów", zawyża poziom czytelnictwa, folguje nałogowi, uprawia tsudoku i hoduje dwa małe mole (książkowe). Poprzednia nazwa bloga (Jedz, tańcz i czytaj) zdezaktualizowała się - mam dzieci, nie mam czasu na nic, ale nadal czytam. Zamiast spać.
22 marca 2016
2 marca 2016
Malina, ach, Malina
Podchodzę sceptycznie do książek pisanych przez celebrytów, a już pisanych dla dzieci w ogóle nie tykam, chociaż może niesłusznie. "Malinę" tknęłam i nie żałuję, a skusił mnie głównie tytuł, bo uwielbiam dziewczęce imiona owocowe i kwiatowe. Autorką jest Katarzyna Pakosińska, artystka kabaretowa, więc liczyłam na lekturę lekką i zabawną i wcale się nie zawiodłam.
Malina (cud-dziewczyna) liczy sobie 10 lat i chodzi do czwartej klasy. Ma przesympatycznych rodziców (mama Tosia jest aktorką, tata Adam podróżnikiem), ukochane babcie oraz irytującego sąsiada, a w jej mieszkaniu stoi stare radio z zielonym oczkiem. Radio, które okazuje się mieć bardzo tajemnicze właściwości, bo z jego pomocą można... podróżować w czasie. Dzięki niemu Malina może przekonać się, jak to było, kiedy jej tata, mały Adaś, wykazał się nadzwyczajną odwagą, a mama Tosia wybrała się na wagary. Odkrywa też, że babcia Marzenka była za młodą niezłą psotnicą, a jej mama, prababcia Irena, wielką romantyczką. Udaje się też Malinie udaremnić niecny plan sąsiada Drążka, sięgający kilkadziesiąt lat wstecz!
Malina to przemiła bohaterka, jest urocza, zwariowana i lubi pakować się w tarapaty, wzbudziła moją ogromną sympatię. Bardzo spodobał mi się też pomysł podróży w czasie do czasów dzieciństwa własnych przodków - myślę, że wielu dziecięcych czytelników uświadomi sobie dzięki temu, że - po pierwsze - mamusia czy babcia też były kiedyś dziećmi, a - po drugie - że ich dzieciństwo wyglądało inaczej, bo przypadło na inne czasy. Plusem są też zabawne ilustracje Kasi Kołodziej.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do dodatkowej "edukacyjnej" warstwy książki. W treść wplecione są różne trudne słowa i wyrażenia, wyjaśniane w didaskaliach (w sposób lekki i zabawny) oraz zadania dla czytelnika (napisz, narysuj itp.). Jak dla mnie, to za dużo grzybków w barszcz. Powieść powinna opowiadać wciągającą historię, jeśli ma jakąś warstwę edukacyjną, niech będzie wpleciona w akcję, a nie podana wprost. A jeszcze lepiej edukację zostawić książkom do tego przeznaczonym. W tym przypadku fabuła broni się sama i reszta tylko przeszkadza, ale może dla dzieciaków, które mają problem ze skupieniem uwagi na dłuższym tekście, te przerywniki będą właśnie zaletą.
Recenzja ukazała się też na blogu Książniczka i braciszek.
Malina (cud-dziewczyna) liczy sobie 10 lat i chodzi do czwartej klasy. Ma przesympatycznych rodziców (mama Tosia jest aktorką, tata Adam podróżnikiem), ukochane babcie oraz irytującego sąsiada, a w jej mieszkaniu stoi stare radio z zielonym oczkiem. Radio, które okazuje się mieć bardzo tajemnicze właściwości, bo z jego pomocą można... podróżować w czasie. Dzięki niemu Malina może przekonać się, jak to było, kiedy jej tata, mały Adaś, wykazał się nadzwyczajną odwagą, a mama Tosia wybrała się na wagary. Odkrywa też, że babcia Marzenka była za młodą niezłą psotnicą, a jej mama, prababcia Irena, wielką romantyczką. Udaje się też Malinie udaremnić niecny plan sąsiada Drążka, sięgający kilkadziesiąt lat wstecz!
Malina to przemiła bohaterka, jest urocza, zwariowana i lubi pakować się w tarapaty, wzbudziła moją ogromną sympatię. Bardzo spodobał mi się też pomysł podróży w czasie do czasów dzieciństwa własnych przodków - myślę, że wielu dziecięcych czytelników uświadomi sobie dzięki temu, że - po pierwsze - mamusia czy babcia też były kiedyś dziećmi, a - po drugie - że ich dzieciństwo wyglądało inaczej, bo przypadło na inne czasy. Plusem są też zabawne ilustracje Kasi Kołodziej.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do dodatkowej "edukacyjnej" warstwy książki. W treść wplecione są różne trudne słowa i wyrażenia, wyjaśniane w didaskaliach (w sposób lekki i zabawny) oraz zadania dla czytelnika (napisz, narysuj itp.). Jak dla mnie, to za dużo grzybków w barszcz. Powieść powinna opowiadać wciągającą historię, jeśli ma jakąś warstwę edukacyjną, niech będzie wpleciona w akcję, a nie podana wprost. A jeszcze lepiej edukację zostawić książkom do tego przeznaczonym. W tym przypadku fabuła broni się sama i reszta tylko przeszkadza, ale może dla dzieciaków, które mają problem ze skupieniem uwagi na dłuższym tekście, te przerywniki będą właśnie zaletą.
Recenzja ukazała się też na blogu Książniczka i braciszek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Winter is coming... Tym razem w komiksie.
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...
-
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...
-
Cztery lata wierni czytelnicy Jeżycjady odczekali się na przyjazd Magdusi do Poznania. Ja też czekałam. Oczekiwanie dłużyło mi się niemi...
-
Moje pierwsze zetknięcie z Jane Eyre było całkiem nieświadome. W wieku kilku lat oglądałam z rodzicami jakiś film i jedyne co z niego zapami...